PolskaNastępcy tronu

Następcy tronu

Maciej i Roman Giertychowie, Marcin i Jan Filip Libiccy - to najwyraźniejszy w Wielkopolsce przykład, jak synowie znanych działaczy gładko wstępują na polityczną scenę. A już słychać o następnych rodach. To sposób na karierę i łatwy pieniądz czy kontynuacja bogatych tradycji rodzinnych?

Następcy tronu

27.08.2005 | aktual.: 27.08.2005 11:57

Potomkowie dziedziczą nie tylko długi i majątek, ale też profesję. Przekazywanie z pokolenia na pokolenia tradycyjnego fachu nie budzi zwykle kontrowersji. Kontynuowanie politycznej działalności rodzi natomiast podejrzenia o układy, nepotyzm i wykorzystywanie koligacji. Dlatego linia między tym, co familijne, a tym, co polityczne musi być bardzo wyraźna. Trzeba uważać, by jej nie przekroczyć. Koligacje rodzinne pomagają, ale mogą zaszkodzić w karierze politycznej.

Polityczne przedszkole

Maciej Giertych wciąż mieszka w Kórniku pod Poznaniem. Obowiązki europosła i kampania prezydencka sprawiają, że rzadziej zagląda do domu rodzinnego. Roman Giertych to już rzadki gość. Od 1995, po ukończeniu studiów na UAM w Poznaniu, mieszka w Warszawie, skąd mu bliżej do ważnych urzędów. Ambicje Giertych junior ma ogromne, jakby skumulowała się w nim cała polityczne energia przodków. Młody Roman wyrastał w atmosferze przesiąkniętej tradycją Narodowej Demokracji. Jego dziadek - Jędrzej był przed wojną bliskim współpracownikiem Romana Dmowskiego, a po wojnie działaczem narodowym na emigracji. To na jego cześć syn Macieja otrzymał imię Roman.

- Wartości w naszej rodzinie przekazywane są z pokolenia na pokolenie - mówi Maciej Giertych. - Przez pokolenia zachowaliśmy ten sam sposób myślenia. Dziedziczymy go i przekazujemy z ojca na syna.

Maciej od początku kultywował myśl polityczną ojca, którą zapłodnił także swojego syna. Jako chłopiec Roman odbierał lekcje polityki od seniorów klanu (Jędrzej zmarł w 1992 r.). Od dziecka był przygotowywany do działalności politycznej. Błyskotliwą karierę zawdzięcza wychowaniu, własnemu talentowi i wytrwałości. Od końca lat 80. wraz z Młodzieżą Wszechpolską i Stronnictwem Demokratycznym regularnie przegrywał wybory. Dopiero dzięki Lidze Polskich Rodzin Roman znalazł się wraz z ojcem w parlamencie. Tu rozwinął skrzydła, zostając liderem prawicy narodowej. Szybo uczeń przerósł mistrza. Roman wysłał ojca do Europarlamentu i pozbył się z partii samodzielnych polityków. Niepokojony przygotowuje się do przejęcia władzy, jak sobie założył, w 2008 roku. Roman Giertych dba o właściwe wychowanie córek. 5- letnia Marysia siedziała ojcu „na barana” podczas zorganizowanej przez Młodzież Wszechpolską „paradzie normalności” w Warszawie. Rodzinne tradycje polityczne kultywują również Libiccy. Dziadek Marcina, europosła
PiS, był działaczem narodowym w Królestwie Polskim. Najmłodszy z męskiej linii Libickich Filip ma także ambicje polityczne. – Ukształtowała mnie atmosfera domu rodzinnego, działania ojca, które popierałem – wyznaje Jan Filip Libicki. Kościół katolicki to fundament, na którym opiera się działalność Libickich. Niespełna 20-letni Filip współtworzył wraz z ojcem Zjednoczenie Chrześcijańsko Narodowe, mimo że dla większości jego rówieśników ZCHN było wtedy obiektem kpin. Marcin i Filip Libiccy razem odeszli do Prawa i Sprawiedliwości. Senior w wyborach w 2001 dostał się do sejmu, junior rozpoczął działalność samorządową. Kadencji w Radzie Miasta Jan Filip jednak nie dokończy. W nadchodzących wyborach startuje z pierwszego miejsca do sejmu i niemal na pewno się tam znajdzie.

Obsadzenie najwyższej pozycji na poznańskiej liście PiS wywołało kontrowersje. Nie tylko przeciwnicy polityczni oskarżali Libickich o nepotyzm i kumoterstwo. – Filip nie jest osobą znikąd. W polityce jest obecny od 15 lat – próbował odpierać zarzuty ojciec Marcin Libicki. Nie zaprzeczył jednak, że wraz z Jarosławem Kaczyńskim współtworzył listy wyborcze, dlatego w Poznaniu wielu wciąż nie może uwierzyć w jego czyste intencje.

Będzie San Francisco?

Rody nie są w świecie polityki czymś niezwykłym. W Wielkiej Brytanii tradycja przekazywania władzy sięga kilka pokoleń wstecz. W USA rywalizujące ze sobą rodziny Kennedych i Bushów kształtują politykę światową od dziesięcioleci. Teoretycznie także w Polsce polityczne klany nie powinny nikogo dziwić. – Wyborcy bardziej ufają osobom, które znają i kojarzą – wyjaśnia Jacek Trębecki, specjalista od marketingu politycznego. – Jeżeli ojciec sprawdził się w polityce, to ryzyko, że syn zawiedzie, jest mniejsze. Niestety koligacje rodzinne kojarzą się Polakom z układami i aferami. Jan Filip nie zaprzecza, że autorytet ojca pomaga mu budować pozycję polityczną przed wyborami. – Zawsze podsuwałem synowi pomysły i rozwiązania, które według mnie są godne uwagi – wyjaśnia Marcin Libicki.

Dobrymi pomysłami zarazili swoje dzieci Janusz Ziółkowski i Ryszard Ganowicz. Nieżyjący już Janusz Ziółkowski, działacz podziemnej ,,Solidarności”, uczestnik obrad Okrągłego Stołu, senator i szef kancelarii prezydenta Lecha Wałęsy, zaszczepił w swoim synu zasadę odpowiedzialności za państwo. Prof. Marek Ziółkowski podąża dziś śladami ojca. Jest kandydatem do senatu z poznańskiej listy Platformy Obywatelskiej. Podobnie potoczyły się losy Ganowiczów, zaprzyjaźnionych z Ziółkowskimi. Ryszard Ganowicz od początku związany był z ,,Solidarnością”, w wolnej Polsce został senatorem. – Ukształtowały mnie atmosfera domowa i myślenie ojca o otoczeniu, w które należy się włączyć i je przekształcać – wyznaje radny Grzegorz Ganowicz. Ojciec z synem zaangażowali się w działalność opozycyjną. W 1980 roku Ryszard współtworzył Solidarność na Akademii Rolniczej w Poznaniu, Grzegorz organizował w tym czasie Niezależne Zrzeszenie Studentów na UAM.

W domu bardzo często rozmawiali o bieżących wydarzeniach. – Na początku stanu wojennego ojca internowano – wspomina Grzegorz Ganowicz. – Dzięki temu wiedziałem, co mnie może spotkać, gdy zostanę zatrzymany. Podczas aresztowania nie byłem mocno zaskoczony. W latach 90. Ryszard został senatorem, Grzegorz zaangażował się w działalność samorządową. Obecny wiceprzewodniczący Rady Miasta nie wybiera się jednak ani do sejmu, ani do senatu.

- Przy urodzeniu człowiek otrzymuje pustą kartę oraz dziedziczy nazwisko – tłumaczy G. Ganowicz. – Nie należy sprzeniewierzać się dziedzictwu, ale trzeba zapisywać kartę zgodnie z własnymi przekonaniami.

Nazwisko, czy to wszystko?

Znane nazwisko to dla polityka połowa sukcesu. Przodek nie musi być wcale politykiem, ale wybitną postacią w środowisku lokalnym. Na liście PO w Poznaniu znalazł się Arkady Fidler, syn słynnego podróżnika i autora „Dywizjonu 303”. Jego partyjny kolega, Michał Stuligrosz liczy, że rozpoznawalne nazwisko przysporzy mu w Poznaniu wyborców. – Nazwisko Stuligrosz dobrze się kojarzy poznaniakom i myślę, że i tym razem je zauważą – mówił M. Stuligrosz po tym, jak władze PO nie dały mu miejsca na liście, którego się spodziewał. Partie chętnie stawiają na nazwiska kojarzone przez społeczność lokalną.

Rozpoznawalność może jednak szkodzić. Przekonała się o tym Zyta Gilowska, która wycofała się z polityki po tym, jak władze PO odmówiły jej synowi pierwszego miejsca na liście w Lublinie. Przekonał się też Edward Skrzypczak, któremu poznańskie SLD obiecało poparcie w wyborach do senatu. Tuż przed rejestracją list wyborczych sojusz skreślił Skrzypczaka, ponieważ jego żona startuje w wyborach z listy Partii Demokratycznej. Działacze SLD zarzucili Skrzypczakom, że politykę traktują jak rodzinny interes.

Atmosfera rodzinna ukształtowała innych młodych poznaniaków - braci Lisiewiczów. Ich polityczne wizje znacznie różnią się od siebie. Młodszy z braci - Paweł jest poprawnym politykiem, szefem Młodego Centrum i kandydatem Partii Demokratycznej do parlamentu. Starszy - Piotr, to lider Ruchu Alternatywnego ,,Naszość”, wielokrotnie zatrzymywany przez policję za organizowanie antykomunistycznych happeningów.

Nietypowo karierę polityczną rozpoczynali Zbigniew i Tymoteusz Jacyna-Onyszkiewiczowie z Poznania. Ojciec i syn weszli do polityki równolegle. Zbigniew kandydował w 2001 roku z listy LPR do sejmu, Tymoteusz w tym samym czasie ubiegał się o miejsce w Radzie Miasta. Junior miał więcej szczęścia i został wybrany, senior musiał czekać, aż Maciej Giertych odejdzie do Brukseli i ustąpi mu miejsce w parlamencie. W obecnych wyborach Zbigniew startuje z pierwszego miejsca w Poznaniu, Tymoteusz postanowił nie przerywać pracy w samorządzie.

Co w rodzinie, to nie zginie

Na terenie Wielkopolski mamy niepowtarzalną okazję być świadkami narodzin nowych rodów politycznych. Lokalni działacze, którzy doświadczenie zdobyli podczas jednej kadencji sejmu, namaszczają swoje swoje pociechy do roli parlamentarzystów. W Koninie na pierwszym miejscu listy Samoobrony jest oczywiście poseł Alfred Budner. Do senatu startuje z kolei jego córka Margareta. Według A. Budnera, w konińskim okręgu partia nie miała kogo wystawić do senatu, stąd kandydatura córki posła. - Chcemy mieć kandydatów, którzy nie zdradzą partii - argumentuje Alfred Budner. Jego syn, Tomasz, radny sejmiku wojewódzkiego, wciąż czeka, aż otworzą się przed nim drzwi na polityczne salony.

Z powiatu ostrowskiego na liście wyborczej Samoobrony znalazły się dwie osoby. Mirosław Adamczak, radny sejmiku wojewódzkiego, ubiega się o miejsce w senacie. Jego syn Rafał, członek Rady Miejskiej Ostrowa, walczy o mandat poselski.

W Pile nie obserwujemy, aby politycy ,,pchali’’ do polityki swoich krewnych. Poza jednym wyjątkiem. Szef pilskiego PiS, Jacek Ciechanowski wkręcił na drugie miejsce listy PiS swojego syna - Huberta. Jacek Ciechanowksi tłumaczy, że nie typował swojego syna, gdyż to najwyższe władze w kraju doceniły jego 4-letnią działalność.

Marcin ROGOZIŃSKI

Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)