Naród ginący w przedsionku nieba
Tybetańczycy od pół wieku walczą o wolność swojej ojczyzny. Tymczasem chińskie władze walczą z kulturą i tożsamością Tybetańczyków, którzy pozostali w Chińskiej Republice Ludowej. Czy za jakiś czas ślady cywilizacji Dachu Świata będzie można znaleźć już tylko poza jego granicami, podobnie jak rzadkie gatunki, które uchowały się jedynie pod ochroną?
10.03.2009 | aktual.: 23.03.2010 20:01
W ostatnim czasie o Tybecie było wyjątkowo głośno. Najpierw z powodu masakry podczas zeszłorocznych marcowych protestów, w których zginęło 200 osób, a 1,5 tysiąca zaginęło. Potem wystąpień w trakcie igrzysk olimpijskich w Pekinie i zwołania przez dalajlamę spotkania przedstawicieli tybetańskiej diaspory, która miała zadecydować o przyszłej polityce wobec Chin.
Tybet ponownie jest na świeczniku ze względu na okrągłą, 50. rocznicę wybuchu antychińskiego powstania, po którym XIV Dalajlama musiał uciekać do Indii, gdzie obecnie znajduje się również tybetański rząd na uchodźstwie.
Chińskie władze, obawiając się z powodu rocznicy wystąpień, wprowadziły w Tybecie nieoficjalny stan wojenny. Do prowincji ściągnięto dodatkowe siły zbrojne. Obowiązuje też informacyjne embargo – odcięto internet, nie wpuszcza się cudzoziemców, nie wypuszcza Tybetańczyków. Czy przy tak ostrym kursie chińskiej polityki, mieszkańcy Tybetu mogą jeszcze marzyć o wolności?
- Na całym świecie dyskutuje się jak chronić środowisko, ale zapomina się, że jedna z cywilizacji umiera. Chiny zasiedlają Tybet swoimi osadnikami, a Tybetańczycy na obczyźnie asymilują się z ludnością innych krajów. Z każdą chwilą rośnie zagrożenie, że nasza kultura zostanie zapomniana – twierdzi dr Thupten Kunga Chashab, uczący języka tybetańskiego na Uniwersytecie Warszawskim.
Zabawa w kotka i myszkę
Dalajlama od lat niestrudzenie nie zbacza ze swojej „drogi środka”, zgodnie z którą domaga się zwiększenia autonomii dla Tybetu. Swoją doktrynę sformułował po tym, jak Deng Xiaoping na spotkaniu ze starszym bratem dalajlamy stwierdził, że wraża gotowość do rozmów o wszystkim poza niepodległością Tybetu. Wkrótce okazało się, że to puste słowa, bo strona chińska to rozpoczynała negocjacje z Tybetańczykami, to je zrywała.
Ostatnie rozmowy, które zaczęły się w 2002 roku, również utknęły w martwym punkcie. Jedynym efektem była prośba Pekinu o przedstawienie przez stronę tybetańską swoich postulatów na piśmie. – Wysłannicy Tybetu wystosowali memorandum składające się w całości z cytatów komunikatów CHRL i ustawy o regionalnej autonomii etnicznej, a i tak ich program został odrzucony. Chińskie władze wyraźnie grają na czas – ocenia Adam Kozieł z Helsińskiej Fundacji Praw Człowieka.
Obie strony inaczej nawet rozumieją samo pojęcie Tybetu. Dla dalajlamy to sześć mln Tybetańczyków, którzy mieszkają nie tylko w Tybetańskim Regionie Autonomicznym (2,7 mln mieszkańców), ale również w innych prowincjach – Syczuanie, Junnan, Qinghai i Gansu. Pekin broni się, że Wielki Tybet zajmowałby wówczas jedną czwartą terytorium Chin.
- Polityka Chin jest zwyczajnie cyniczna. Tybet to skarbiec bogaty w surowce, choć niełatwe do wydobycia, dlatego Chińczycy nie chcą utracić tych terenów. Dodatkowo stanowią one bufor z Indiami – tłumaczy tybetolog z Uniwersytetu Warszawskiego, dr Agata Bareja – Starzyńska.
Żadnych kompromisów
Coraz bardziej radykalizują się poglądy młodego pokolenia Tybetańczyków, którzy mają dość uległości wobec chińskich władz. W przeciwieństwie do swojego duchowego przywódcy domagają się już nie autonomii a niepodległości Tybetu. – Żadnych kompromisów. Tylko niepodległość może zagwarantować przetrwanie tybetańskiej kultur i tożsamości. I mówię nie tylko o niepodległości politycznej, ale o niepodległości myśli, ekonomii, edukacji, opieki społecznej, zrównoważonego rozwoju. Wierze, że Tybetańczycy i Chińczycy mogą żyć razem jako sąsiedzi, jak to było przez tysiące lat wcześniej – powiedział Wirtualnej Polsce Tenzin Tsundue, tybetański poeta i aktywista mieszkający w mieście Dharamsala.
Kilka lat temu, podczas wizyty chińskiego premiera w Bombaju, Tenzin wywiesił z 14 piętra jednego z hoteli flagę Tybetu. Na głowie nosi czerwoną bandanę, jak twierdzi, to znak jego wierności walce o wolny Tybet. - Moim obowiązkiem jest walka z chińskim kolonializmem, który przyniósł już tyle śmierci, zniszczenia i ludzkich cierpień – mówi tybetański poeta.
Zdaniem dr Bareji – Starzyńskiej, chińskie władze będą kontynuować politykę silnej ręki wobec Tybetu, dopóki same nie przejdą demokratycznej transformacji. Nie ma jednak mowy o zbrojnym wystąpieniu Tybetańczyków – Powstanie mogłoby oznaczać wykrwawienie się narodu, który nie miałby szans w walce z chińskim wojskiem. Poza tym, takie działanie byłoby wbrew postawie dalajlamy, który jest dla Tybetańczyków nie tylko autorytetem moralnym, ale żywym absolutem. Skoro więc nakazuje on wystrzegania się przemocy, to tak będą postępować – wyjaśnia tybetolog. Co się jednak stanie, gdy zabraknie dalajlamy?
Kto zastąpi dalajlamę?
Scenariuszy na wypadek śmierci obecnego 74-letniego dalajlamy jest kilka. Najmniej prawdopodobne wydaje się, że Tybetańczycy będą szukać reinkarnacji swojego duchowego przywódcy w tradycyjny sposób. Wówczas kolejnego wcielenia powinno się poszukiwać wśród dzieci w wieku od roku do siedmiu lat. Takie rozwiązanie oznaczałoby jednak wiele lat bez faktycznego przywódcy, bo która z głów państwa będzie dyskutować z dzieckiem?
Możliwe jest również odrodzenie dalajlamy w kilku osobach, a nawet za życia obecnego przywódcy. - Sam dalajlama rozważa koncepcję wybierania swoich następców z grona najznakomitszych dorosłych już nauczycieli duchowych. Podobnie jak wybiera się papieża – tłumaczy dr Bareja – Starzyńska.
„Swojego” wcielenia dalajlamy na pewno będą szukać również komunistyczne władze Chin, podobnie jak to było z panczenlamą. Uważa się, że to druga najważniejsza osoba w duchowej hierarchii buddyzmu. W 1995 roku Chińczycy porwali 6-letniego XI Panczenlamę, który jest obecnie najmłodszym politycznym więźniem. Zastąpiono go własnym lamą, którego Tybetańczycy nazywają „pancza zuma”, czyli fałszywy pancza.
Najważniejsze jest jednak, by następca XIV Dalajlamy był równie charyzmatyczny i miał poważanie wśród swoich rodaków. – Tybetańczycy nie są wcale tacy pokojowi – twierdzi Adam Kozieł – w swoim czasie władali największym imperium w Azji i słynęli z bitności.
Zdaniem aktywisty, postrzegamy Tybetańczyków przez autorytet obecnego, pokojowo nastawionego dalajlamy. Tymczasem w kulturze buddyjskiej istnieje również pojęcie śmierci za wiarę. – W historiach buddyjskich mistrzów można odnaleźć i takie, które są pełnie przemocy. Dla przywódców CHRL byłby dobrze, by o tym pamiętali. Tybetańczycy dzisiaj trzymają się w ryzach i odbierają życie najwyżej sobie, co nie znaczy, że jeśli zabraknie dalajlamy, to nie rozejrzą się wokół – dodaje Kozieł.
Małgorzata Pantke, Wirtualna Polska