Narkowojna w Meksyku
Prezydent Meksyku chciał zagłuszyć kryzys gospodarczy hukiem armat wycelowanych w narkotykowych baronów. Zrobiła się z tego dziwna wojna, w której pomagają mu Amerykanie będący jednocześnie jego największymi wrogami.
01.09.2008 | aktual.: 01.09.2008 15:42
W XXI wieku Meksykanie przejęli od Kolumbii pałeczkę lidera w produkcji i dystrybucji narkotyków na zachodniej półkuli. Kontrolują najważniejsze szlaki przerzutowe oraz rynki w Stanach Zjednoczonych i w większości krajów południowoamerykańskich. Ich działalność generuje 50 miliardów dolarów zysku rocznie. Obejmując swój urząd w grudniu 2006 roku, prezydent Felipe Calderón wypowiedział wojnę narkotykowym lordom (zwanym w Meksyku narcos). Do tej pory kosztowała ona życie ponad czterech tysięcy osób.
Irak w Meksyku
8 maja w stolicy kraju Mexico City zamordowany został szef policji federalnej Edgar Millan. Kilkanaście dni później po nocnej strzelaninie między żołnierzami jednego z karteli a policją na ulicach miasta Culiácan na zachodzie kraju zostało siedem trupów w mundurach. Przed miesiącem zabity został oficer, który kierował zakrojonym na szeroką skalę śledztwem w sprawie 600 zabójstw dokonanych od początku roku w mieście Juárez na granicy z USA. Między 13 a 16 sierpnia krajem wstrząsnęły dwie masakry: oddziały mafijnych zabójców najpierw rozstrzelały osiem osób w centrum terapii antynarkotykowej w Juárez, a trzy dni później od kul gangsterów zginęło 13 osób w mieście Creel. To zaledwie kilka najnowszych i najbardziej spektakularnych doniesień z frontu. Dane statystyczne mówią o dwóch i pół tysiąca ofiar przemocy związanej z narkotykami w samym 2008 roku. Giną policjanci, żołnierze, politycy, członkowie narkotykowej mafii i coraz częściej zwykli obywatele. Zarówno sierpniowe masakry, jak i widowiskowy charakter
egzekucji – głowy zabitych nabijane na pal, ustawiane wzdłuż dróg w piramidy, palenie ofiar żywcem – pokazują, że kartele skręcają w stronę terroryzmu. – To jeszcze nie jest wojna domowa, ale można powiedzieć, że mamy do czynienia z „irakizacją Meksyku” – mówi nam doktor Howard Campbell z Uniwersytetu Teksańskiego, znawca Meksyku i autor książek o kartelach. – Rząd jest zaskoczony takim obrotem spraw i nie wie, co z tym począć. Kilka miesięcy temu do pomnika poległych policjantów w Juárez przyklejono listę 22 oficerów, na których mafia wydała wyrok. W stanie Sinaloa na drzewach i słupach ogłoszeniowych regularnie pojawiają się plakaty „Most Wanted” (ścigany) z podobiznami lokalnych polityków oraz przedstawicieli armii i policji. Taktyka brutalna i skuteczna. Ręka karteli dosięga większości wskazanych. Słabo opłacane i niedozbrojone organy ścigania, które były przeżarte korupcją już wtedy, gdy Calderón wysyłał je na wojnę, dziś – sterroryzowane przez kartele – są doszczętnie rozbite. Policjanci masowo
rezygnują z pracy albo dają się kupić mafii i pozostając w policyjnej służbie, de facto pracują dla narcos.
Również szczyty władzy nie są wolne od powiązań z przestępczością zorganizowaną. Generał Sergio Aponte Polito dowodzący armią w wojnie z kartelami w stanach Baja Kalifornia i Sonora mimo sporych sukcesów (prawie półtora tysiąca aresztowań, przechwycenie 539 ton marihuany, 4 ton kokainy i 1,6 tysiąca sztuk broni), ogromnego społecznego poparcia i pochwał ze strony Amerykanów stracił niedawno posadę. Powodem jego dymisji miało być to, że jako jedyny otwarcie mówił, że wojny nie da się wygrać, dopóki w bezpośrednim otoczeniu prezydenta Calderóna będą ludzie opłacani przez mafię. – Kartele są w Meksyku tak silne dzięki wieloletniemu umocowaniu w strukturach władzy: w polityce, policji, wojsku i służbach specjalnych – wyjaśnia doktor Campbell. – Wojna z nimi powinna polegać na gruntownej przebudowie tych struktur, na głębokiej reformie państwa. * Narkokultura*
W stolicy stanu Sinaloa Culiácan są 22 domy pogrzebowe, cmentarz pełen nagrobków gangsterów, którzy ponieś-li „bohaterską śmierć”, dzielnica, w której mieszka półtora tysiąca płatnych zabójców, i kościół imienia Jesusa Mal-verde, bandyty żyjącego na przełomie XIX i XX wieku, który wedle opowieści rabował bogatych, by oddawać- biednym, a dziś jest patronem gangsterów. Członkowie karteli przychodzą tu przed każdym większym szmuglem i przed każdą bitką z wojskiem, by w kojącym chłodzie świątyni pomodlić się o powodzenie akcji. Po brawurowej ucieczce z więzienia w 2001 roku 54-letni dziś Joaquin Guzman Loera stał się – jeszcze za życia – najznamienitszym bandytą od czasów świętego Malverde. Tak, w wolnym tłumaczeniu, mieszkańcy miast i wsi stanu Sinaloa sławią jego imię:
_Całymi latami, od zmierzchu do rana Harował na sławę wielmożnego pana Był dzielnym dowódcą, wcale nie znał strachu, A swych przeciwników zawsze słał do piachu Niech cała Sinaloa sławi swego pana Naszego drogiego El Chapo Guzmana _ Guzman zwany El Chapo, czyli „Krótki”, jest liderem listy najbardziej poszukiwanych ludzi w Meksyku, za jego głowę wyznaczono pięć milionów dolarów nagrody. Konieczność ukrywania się nie przeszkadza mu skutecznie dowodzić najsilniejszym z czterech głównych meksykańskich karteli, tak zwaną Federacją (pozostałe to Kartel znad Zatoki, którego zbrojne skrzydło Zetas tworzą dezerterzy z armii, Kartel z Tijuany i Kartel z Juárez). Federacja jest jedną z najbardziej wpływowych i najbardziej brutalnych organizacji przestępczych współczesnego świata, zaopatruje w marihuanę i kokainę setki tysięcy odbiorców w Ameryce Południowej i USA. Jej pozycja porównywana jest do tej, którą w latach 90. osiągnęło narkotykowe księstwo Kolumbijczyka Pablo Escobara.
To właśnie do stanu Sinaloa, ojczyzny Federacji, narkotykowej kolebki Meksyku, prezydent Calderón posłał najbardziej doborowe oddziały z 25 tysięcy wojska, które zostało rzucone do boju z mafią. Jednak na terenie, gdzie o narcos śpiewa się pieśni (tak zwane narcocorridos), a ich podobizny nosi się na koszulkach, oddziały Calderóna są zmuszone działać jak na tyłach wroga. – Pójście na otwartą wojnę z narkotykową mafią i użycie wojska było błędem prezydenta – uważa doktor Campbell. – Rząd jest współodpowiedzialny za to, że giną niewinni ludzie. Ofiar jest coraz więcej, a efektów rządowej ofensywy nie widać.
Przez większość mieszkańców wojsko jest postrzegane jako najeźdźca chcący zniszczyć ich tradycyjny model życia. Żołnierze sfrustrowani wrogim nastawieniem ludzi stają się coraz bardziej brutalni. Meksykańska Komisja Praw Człowieka udokumentowała już ponad 600 zdarzeń, w których armia dopuściła się nieuzasadnionej przemocy. Poparcie dla wojskowej interwencji spada w całym kraju. W badaniu przeprowadzonym w Juárez, gdzie tradycja kultu narcos jest dużo słabsza niż w Sinaloa, obecność wojska na ulicach poparło zaledwie 18 procent respondentów.
W Culiácan domy są wielkie i zadbane, a po czystych ulicach jeżdżą nowiutkie, lśniące samochody. „Dla miejscowych amerykański sen ziszcza się tu, a nie w Kalifornii – pisze Leónidas Alfaro Bedolla uwieczniający w swoich powieściach „narkokulturę” tego regionu. – Tutaj bogactwo jest nagłe. Tak jak śmierć. Każde dziecko z Sinaloa, zanim jeszcze pójdzie do szkoły, ma wpojoną ludową prawdę: lepiej żyć 5 lat jak król, niż 15 żyć jak wół”. * USA - świetny partner handlowy*
Wojny z narkotykowymi księstwami nie ułatwiają też Meksykanom ich północni sąsiedzi. Wprawdzie amerykański Kongres wsparł ofensywę Calderóna 400 milionami dolarów pomocy, ale na pewno nie rekompensuje to tego, że Stany Zjednoczone, największy na świecie konsument marihuany i kokainy, są głównym rynkiem zbytu dla karteli, na którym zbudowały one swoją finansową potęgę. Według najnowszych danych amerykańskiego Departamentu Sprawiedliwości „meksykańskie kartele zdecydowanie dominują na rynku hurtowej dystrybucji kokainy w USA i żadna inna grupa nie zagrozi ich pozycji w najbliższej przyszłości”. Szacuje się, że narcos zarabiają w USA 30 miliardów dolarów rocznie. Kartele nie tylko szmuglują tam towar wyprodukowany w Meksyku, ale także coraz odważniej przenoszą produkcję do Stanów. Najwięcej marihuanowych pól powstaje na trudno dostępnych terenach, wśród potężnych sekwoi w słynącym z nich parku narodowym w Kalifornii. Oficerowie FBI, którym udało się wytropić i zlikwidować kilka z nich, byli pod wrażeniem
rozmachu, z jakim zorganizowana jest hodowla. „Farmerzy zakładają obozy w pobliżu poletek – opowiada jeden z nich telewizji CNN. – Mają namioty, zapasy żywności, broń, pola są nawożone i nawadniane. Dojrzały towar trafia bezpośrednio na rynek”.
Doktor Campbell przekonuje, że współpraca USA z Meksykiem musi być bardziej ścisła: – Ważne, aby wspólnie ograniczać popyt na narkotyki. Potrzebne są partnerskie programy społeczne, inwestycje w edukację, sport, budowanie zdrowego społeczeństwa. Może należy również pomyśleć o jakiejś formie legalizacji marihuany, bo to ona jest najpopularniejszym narkotykiem na świecie, a praktyka pokazuje, że surowe prawo nie prowadzi do spadku jej popularności, lecz napędza zyski mafii.
Narcos nie tylko sprzedają w USA swój produkt, ale także tam się zbroją. 90 procent broni używanej przez kartele w wojnie z rządem pochodzi ze Stanów Zjednoczonych. Mafia dysponuje siatką ludzi, którzy kupują broń po drugiej stronie granicy i przerzucają ją do Meksyku. Wzdłuż granicy działa ponad 6,7 tysiąca licencjonowanych sklepów z bronią – narkotykowa wojna u południowego sąsiada wywołała prawdziwy boom w branży. Przedstawiciel meksykańskiego rządu narzeka na łamach dziennika „Los Angeles Times”, że „amerykańscy politycy nie szczędzą wysiłku, żeby powstrzymać nielegalną imigrację i przemyt narkotyków w swoim kierunku, ale nie robią nic, żeby zatrzymać przemyt broni w drugą stronę”. – Calderón, obejmując władzę, przejął kraj w kryzysie – tłumaczy doktor Campbell. – Chińczycy odbierają Meksykanom kontrakty, które napędzały ich gospodarkę, spadają wpływy z turystyki, zapaść ekonomiczna w USA też boleśnie dotyka Meksyk. Prezydent wymyślił sobie, że posłanie armii do boju z kartelami da mu poparcie społeczne,
dzięki któremu przetrwa gospodarczą zawieruchę. Srogo się pomylił i powinien zacząć się zastanawiać, jak zakończyć rozpętaną wojnę.
Maciej Jarkowiec