Nałęcz zadaje 20 pytań
Rzecznik kandydata na prezydenta Włodzimierza Cimoszewicza, Tomasz Nałęcz, skierował list otwarty do posła komisji śledczej ds. PKN Orlen Konstantego Miodowicza (PO). Pyta w nim o sprawy związane z byłą asystentką społeczną Cimoszewicza, Anną Jarucką.
Na konferencji prasowej Nałęcz przyznał, że ten list "nie jest miły w treści dla pana pułkownika" Miodowicza. W liście zawartych jest 20 pytań. Nałęcz prosi posła PO o odniesienie się do wszystkich poruszanych kwestii.
Nałęcz pyta m.in., dlaczego Miodowicz na własną rękę gromadził informacje na temat oświadczeń majątkowych Cimoszewicza, a także, czy są jakieś inne prywatne śledztwa, które poseł "na własną rękę prowadzi przeciwko Cimoszewiczowi". Rzecznik pyta również, kim była "tajemnicza osoba", która skontaktowała Miodowicza z Jarucką, a być może Jarucką z Miodowiczem.
W liście Nałęcz zapytał również: ile razy Miodowicz spotkał się z Jarucką przed jej wezwaniem przed komisję śledczą, czy w tych spotkaniach uczestniczyły inne osoby oraz czy Miodowicz uzgadniał z Jarucką jakieś sprawy, które miały być przedmiotem przesłuchania jej przez komisję.
"Czy Pan rzeczywiście nie wie, że dokumenty zachowane jedynie w kserokopiach winny być traktowane ze szczególną nieufnością" - czytamy. "Czy rzeczywiście tak wysokiej klasy fachowiec jak Pan nie potrafi odróżnić na dokumencie odręcznego podpisu od jego podobizny odciśniętej za pomocą pieczęci z faksymile" - napisał Nałęcz.
Inne z pytań dotyczy tego, dlaczego Miodowicz nie sprawdził, czy 20 kwietnia 2002 Jarucka i Cimoszewicz byli w pracy. "Wystarczy rzut oka na kalendarz, aby przekonać się, że to była sobota, w taki dzień urzędy na ogół nie funkcjonują" - wskazuje Nałęcz. I dodaje, że jeśli już minister jest w pracy, to musi to być odnotowane w jego osobistym kalendarzu. "Gdyby podjął Pan tę rutynową czynność sprawdzającą, łatwo by Pan ustalił, że 20 kwietnia 2002 r. ministra Cimoszewicza nie było w MSZ, podobnie jak pracowników jego sekretariatu, który był tego dnia nieczynny" - napisał Nałęcz.
Datą 20.04.2004 opatrzony jest dokument przedstawiony komisji śledczej przez Jarucką, w którym Cimoszewicz miał upoważnić ją do zamiany swojego oświadczenia majątkowego składanego w MSZ.
Nałęcz pytany z kolei przez dziennikarzy, czy sugeruje, że to Miodowicz inspirował Jarucką, odparł: Ja niczego nie sugeruję, ja tylko domagam się, w liście otwartym, odpowiedzi na pytania. Jak dodał, świadka, który złożył fałszywe zeznania (Jarucką) doprowadził przed komisję "pułkownik Miodowicz".
Nałęcz nazwał też Miodowicza "polskim Jamesem Bondem - agentem 007, ale niestety już bez 7, po tym wszystkich wpadkach". Jak to jest w polskim wywiadzie i kontrwywiadzie, że zrozpaczona, zaszczuta kobieta produkuje fałszywkę, a polski wywiad nie podejmuje żadnych czynności sprawdzających? Zwłaszcza, że są one jasne jak słońce - powiedział Nałęcz.
Według niego, "jak ma się do czynienia ze skserowanym dokumentem, to wieje od niego na milę fałszerstwem". Ale nawet jak się już lekko jest przytępiałym pułkownikiem wywiadu, to się potrafi nawet na ksero odróżnić ksero podpisu, od ksero faksymile - powiedział Nałęcz.
Jednocześnie Nałęcz zaapelował do Miodowicza o zrezygnowanie we wzajemnej wymianie zdań z "rynsztokowego słownictwa" i o skoncentrowanie się na kwestiach merytorycznych.
"Deklaruję, że nie szukam z panem okazji do polemicznej wymiany ciosów, lecz jedynie pragnę uzyskać konkretne odpowiedzi na pytania, które pozwoliłyby mi zrozumieć rolę, jaką pan odegrał w wydarzeniach poprzedzających i towarzyszących przesłuchaniu Anny Jaruckiej przez sejmową komisję śledczą" - czytamy w liście Nałęcza do Miodowicza.