Nałęcz chce oddać decyzję w ręce obywateli
Kandydatem centrolewicy w wyborach prezydenckich powinna zostać osoba, która uzyska najwyższe notowania w sondażach, pozostałe osoby powinny zrezygnować ze startu w wyborach - uważa Tomasz Nałęcz, który już zadeklarował chęć ubiegania się o urząd prezydenta.
05.01.2010 | aktual.: 05.01.2010 15:12
Popierany przez Socjaldemokrację Polską i Partię Demokratyczną Nałęcz, który w ramach spotkań z wyborcami odwiedził Częstochowę, powiedział, że to właśnie badania opinii publicznej powinny być swoistymi prawyborami, w których zostanie wyłoniony wspólny kandydat lewicy i centrum na prezydenta.
Według Nałęcza powinno się to stać przed oficjalnym ogłoszeniem kampanii wyborczej. Wybory prezydenckie zarządza marszałek sejmu nie wcześniej niż siedem miesięcy i nie później niż sześć miesięcy przed upływem kadencji prezydenta, czyli między 23 maja a 23 czerwca 2010 r. Wybory (I tura głosowania) odbędą się między 19 września a 3 października 2010 r.
Nałęcz ocenił, że jeśli lewica chce się liczyć w wyborach, musi wystawić jednego kandydata, bo tylko wówczas miałby on szanse wejścia do drugiej tury. - To jest jedyne rozwiązanie. Jeśli polska lewica i centrum, czyli środowiska na lewo od Platformy Obywatelskiej, chcą realnie uczestniczyć w wyborze prezydenta, to muszą do tej rozstrzygającej rozgrywki wyłonić jednego kandydata - podkreślił polityk.
Jak przekonuje Nałęcz, po zsumowaniu poparcia dla czołowych postaci lewej części strony politycznej - jego samego oraz Włodzimierza Cimoszewicza, Andrzeja Olechowskiego i Jerzego Szmajdzińskiego - okazuje się, że wspólny kandydat mógłby uzyskać sporo powyżej 20 proc. głosów. - To jest niemalże gwarancja wejścia do drugiej tury przez taką osobę - podkreślił Nałęcz.
Dlatego - dodał - "w przyjaznej rywalizacji i w oparciu o obywatelskie wskazanie" centrolewica powinna wyłonić kandydata, który ma największe szanse. - Pozostali powinni tę decyzję uszanować i zrezygnować z kandydowania - powiedział polityk.