Największe wpadki tajnych służb XX wieku
Gdy wychodziły na jaw, prawie nikt nie chciał w nie uwierzyć
Polskie służby miały "kreta" - zdjęcia
Z początkiem XX wieku państwa, żeby działać skuteczniej zaczęły tworzyć tajne służby. Początkowo miały one chronić władze i zdobywać informacje, jednak z biegiem czasu ich rola rosła. W wielu przypadkach stawały się państwem w państwie, z aspiracjami do samodzielnego kreowania polityki.
Te niejednokrotnie potężne i wszechwładne instytucje w swoim mniemaniu kierowały się racją stanu, ale często wbrew najlepszym intencjom, skutek ich działań był odwrotny od zamierzonego. Kompromitujących wpadek i pomyłek nie uniknęły nawet służby uznawane za najlepsze na świecie. Te najbardziej spektakularne opisuje Andrzej Krajewski w książce "Największe wpadki tajnych służb", która niedawno ukazała się w polskich księgarniach nakładem wydawnictwa G+J Książki. Oto niektóre z nich.
(WP.PL/tbe)
Niewdzięczni Polacy
NRD-owska Stasi, bodaj najskuteczniejsza i najbardziej wszechwładna policja polityczna w całym bloku komunistycznym, w latach 60. zaczęła wysyłać do Niemiec Zachodnich specjalnych agentów, których zadaniem było uwodzenie kobiet, zajmujących stanowiska z dostępem do ważnych informacji. Jedną z ofiar "taktyki Romeo" padła sekretarka zachodnioniemieckiego MSZ, która wkrótce trafiła na placówkę do Warszawy. Oczywiście za nią do polskiej stolicy przyjechał jej "stęskniony" kochanek.
Aby móc skutecznie prowadzić dalszą grę operacyjną, Stasi poprosiło o pomoc polską Służbę Bezpieczeństwa - tak narodziła się współpraca między "bratnimi" instytucjami. Polacy byli zainteresowani, bo w tym czasie toczyły się ważne rokowania z RFN ws. nawiązania oficjalnych stosunków dyplomatycznych. Dzięki inwigilowanej przez NRD sekretarce, Warszawa wiedziała, co planuje strona przeciwna.
Gdy w końcu rozmowy zakończyły się sukcesem i RFN otworzyło w polskiej stolicy oficjalną ambasadę, wpłynął do niej anonim ujawniający wiele tajnych informacji - wszystko wskazywało na to, że to któryś z oficerów SB zaoferował współpracę wywiadowi RFN. W obawie przed dekonspiracją nieświadomej współpracowniczki, Stasi zaoferowała Polakom wsparcie, a nawet sama ustaliła potencjalnego zdrajcę. Nasza służba odtrąciła jednak pomocną dłoń i nie aresztowała "kreta", a wschodnioniemieckim agentom nakazano nawet wprost "wynosić się z Polski".
Ostatecznie sekretarka została aresztowana po powrocie do RFN, jej "Romeo" w ostatniej chwili zdołał uciec do komunistycznej ojczyzny, a w Berlinie Wschodnim mało kto pałał już miłością do sojuszników z Polski.
Na zdjęciu: stosowany przez agentów Stasi aparat fotograficzny, który ukrywano w ubraniu pod postacią guzika.
Żmija wyhodowana na własnym łonie
Na początku XX wieku w carskiej Rosji nad bezpieczeństwem imperium czuwała Ochrana - wszechwładna tajna policja polityczna. Było to swoiste państwo w państwie, które w dążeniu do kontrolowania wszystkich i wszystkiego, wyhodowało żmiję na własnym łonie. Tą żmiją był Jewno Azef, szef organizacji bojowej Partii Socjalistów-Rewolucjonistów (zwanych w skrócie eserowcami).
To właśnie dzięki pomocy ze strony Ochrany, Azef stanął na czele lewicowej bojówki. Tajna policja chciała dzięki niemu kontrolować poczynania ekstremistów, ale Azef okazał się zręcznym manipulatorem i umiejętnie zwodził potężnych protektorów. Osobiście przygotowywał liczne zamachy, z których wiele było udanych, m.in. na wielkiego księcia Sergiusza i ministra spraw wewnętrznych gen. Wiaczesława Plehwego. Jednocześnie wciąż był współpracownikiem Ochrany, pobierając astronomiczne jak na owe czasy uposażenie.
Zdemaskowany został dopiero w 1908 roku, po pięciu latach prowadzenia terrorystycznej działalności. Początkowo nikt z eserowców nie mógł uwierzyć w jego agenturalne uwikłanie. Ostatecznie Azefa pogrążył były oficer Ochrany, który już kilka lat wcześniej ostrzegał przed nim swoich przełożonych. Azef musiał uciekać z Rosji - zmarł w zapomnieniu na obczyźnie w 1918 roku.
Na zdjęciu: parada wojskowa w Moskwie w 1900 roku.
Koreańska kompromitacja CIA
Gdy armia Korei Północnej najechała 26 czerwca 1950 roku wspierane przez Amerykanów Południe, CIA była kompletnie zaskoczona. Niemniej szybko przerzucono na Daleki Wschód przeszło 1300 agentów, a z dala od frontu przygotowano bazę szkoleniowa dla przyszłych koreańskich szpiegów i dywersantów.
W tym całym pośpiechu przeoczono jeden szkopuł - żaden z agentów CIA mających szkolić koreańskich ochotników nie znał ani słowa w ich języku. Amerykanie niewiele wiedzieli również o samej Korei - nawet kierujący kursami szkoleniowymi pracownik agencji dopiero w drodze do Azji znalazł to państwo na mapie.
Te elementarne braki w żadnym stopniu nie odwiodły CIA od mocnego postanowienia zrobienia z niewykształconych i niezdyscyplinowanych koreańskich chłopów przykładnych agentów amerykańskiego wywiadu. Nietrudno się domyślić, że skutek był opłakany - z setek tak wyszkolonych szpiegów przerzuconych na tyły wroga, przy życiu pozostawali tylko ci, którzy zgodzili się na współpracę z północnokoreańskim wywiadem. Ogromna większość w krótkim czasie była bez trudu wyłapywana i likwidowana przez komunistyczne służby.
Na zdjęciu: obóz jeniecki w czasie wojny koreańskiej.
Nawrócony skrytobójca KGB
W nieprzeciętny spryt i skuteczność sowieckich służb specjalnych najmocniej wierzono na Kremlu. Wiara ta jednak często była wystawiana na ciężką próbę. Tak było w przypadku planowanego zamachu na Gieorgija Okołowicza, lidera Narodowego Związku Pracy (NTS), organizacji skupiającej rosyjskich imigrantów o poglądach socjaldemokratycznych.
Okołowicz w pismach wydawanych w Niemczech Zachodnich ujawniał niewygodną dla radzieckich decydentów prawdę o realiach panujących za "żelazną kurtyną". Gdy zapadła decyzja o likwidacji niepokornego dysydenta, do akcji wyznaczony został wyróżniający się agent KGB Nikołaj Chochłow.
Skrytobójca został starannie przygotowany do wykonania przydzielonego mu zadania - przeszedł intensywny kurs walki wręcz i strzelania, a żeby bardziej go zmotywować, kazano mu czytać "wywrotowe" publikacje Okołowicza. Przełożeni agenta nie mogli przypuszczać, że okaże się to gwoździem do trumny całej operacji.
Gdy 18 lutego Chochłow zapukał do drzwi mieszkania Okłowicza, powiedział mu na przywitanie, że został wysłany, żeby go zabić, ale nie zrobi tego. W czasie rozmowy z dysydentem, agent KGB przyznał, że właśnie pisma NTS zrodziły jego wątpliwości, które pogłębiły się podczas pobytu na Zachodzie. Następnego dnia niedoszły zabójca oddał się w ręce CIA, a jego misja zakończyła się międzynarodowym skandalem.
Na zdjęciu: na pierwszym planie pomnik Feliksa Dzierżyńskiego - założyciela NKWD, czyli poprzedniczki KGB. W tle Łubianka, siedziba radzieckich służb specjalnych.
Upokorzeni przez starszą panią
Izrael szczyci się, że ma najlepszy wywiad na świecie, jednak i Mosadowi zdarzyły się kompromitujące wpadki. Do jednej z nich doszło w lutym 1998 roku w Szwajcarii, gdy izraelscy agenci chcieli założyć podsłuch w domu żyjącego na emigracji działacza Hamasu.
Szpiedzy zachowywali się tak głośno, że ich nocne poczynania usłyszała mieszkająca obok starsza pani. Z domu dobiegały hałasy, a przed budynkiem stał zaparkowany samochód z pracującym silnikiem. Zaniepokojona kobieta wezwała policję. W ten sposób na gorącym uczynku wpadło pięciu agentów Mosadu.
Nie dość że intruzów złapano z gotowymi do zamontowania urządzeniami podsłuchowymi, to jeden z nich miał przy sobie tajne dokumenty przeznaczone dla ambasady państwa żydowskiego - najwidoczniej izraelski szpieg chciał ułatwić sobie zadanie i przy okazji podrzucić sekretne akta do placówki dyplomatycznej od razu po akcji. Na domiar złego, jak odnotował szwajcarski prokurator, "zamek szyfrowy teczki był niefachowo zamknięty plombą dyplomatyczną, co umożliwiło jej usunięcie".
Wprawdzie ostatecznie pracownikom Mosadu pozwolono opuścić Szwajcarię, ale cała sprawa, szeroko opisana przez media, zakończyła się dla Izraela wielką kompromitacją. Mało tego, okazało się, że obrany na cel działacz Hamasu już od kilku tygodni nie mieszkał we wskazanym domu, który czekał już na nowego najemcę.
Na zdjęciu: sprzęt podsłuchowy jaki znaleziono przy izraelskich agentach.
Szpiedzy na wakacjach
Na początku XXI wieku tajna brytyjska służba wywiadowcza MI6 prowadziła na Bałkanach operację, która miała umocnić wpływy Wielkiej Brytanii w tym regionie. W 2004 roku Brytyjczycy postawili premierowi Chorwacji ultimatum - albo da ich szpiegom wolną rękę, albo może zapomnieć o wstąpieniu jego kraju do UE. Premier ugiął się przed szantażem, a agenci MI6 panoszyli się po całym kraju, inwigilując kogo tylko chcieli.
Anglicy byli tak pewni siebie, że zachowywali się jak na wakacjach i przestali dbać o elementarne zasady konspiracji. Ta niefrasobliwość bezlitośnie się na nich zemściła. Wszystko za sprawą dwóch byłych szefów chorwackiego kontrwywiadu, którzy stracili stanowiska, bo ostro zaprotestowali przeciwko ustępstwom wobec MI6.
Upokorzeni chorwaccy agenci, z pomocą serbskich służb specjalnych, zmontowali przeciwko Brytyjczykom akcję, która doprowadziła do ich zdemaskowania. Wszystko przeciekło do mediów, prasa szeroko opisywała poczynania angielskich szpiegów, publikując nawet ich zdjęcia i prywatne dane.
Jeden z organizatorów prowokacji ujawnił wprost, że MI6 podsłuchuje chorwackich polityków, a Chorwacja "stała się brytyjską kolonią". W ciągu miesiąca cała siatka brytyjskiego wywiadu została zdekonspirowana, a jej agencji w popłochu wracali do ojczyzny.
Na zdjęciu: Dubrownik, Chorwacja.
(WP.PL/tbe)