ŚwiatNadużycia w rosyjskiej armii. Nie mają litości dla "kotów"

Nadużycia w rosyjskiej armii. Nie mają litości dla "kotów"

"Rowerek", "słonik", "telewizor" - wymyślne formy znęcania się nad "kotami" mają niewinne nazwy. To właśnie z powodu tej ostatniej tortury szeregowy Andriej Syczow stracił nogi i genitalia. O takich przypadkach armia nie chce mówić głośno, jednak tragedia poborowego rozpoczęła społeczną dyskusję o obowiązkowej służbie. I mimo upływu lat, temat wciąż pozostaje otwarty.

Nadużycia w rosyjskiej armii. Nie mają litości dla "kotów"
Źródło zdjęć: © AFP | Mikhail Mordasov

26.03.2013 | aktual.: 26.03.2013 16:36

Jeszcze się nie urodził, a Gulia już się martwi, co będzie, gdy stuknie mu osiemnastka. Na wieść o płci dziecka strapiła się bardzo. Tu w Rosji syn to wielkie zmartwienie dla matek. - Trzeba go będzie wywieźć na nauki zagranicę, a przecież to są olbrzymie koszty - wzdycha Gulia. - Ile w Polsce kosztują studia? Polacy, co prawda nie lubią nas Rosjan, ale rusofobia jest lepsza, niż diedowszczina.

Gulia dobrze wie, co to takiego diedowszczina. Jako dziennikarka jednego z rosyjskich kanałów telewizyjnych robiła reportaże o niewesołym losie poborowych.

Poradnik: jak nie dać się zabić w wojsku

W 2006 roku Rosją wstrząsnęła tragedia szeregowego Andrieja Syczowa. Dwudziestolatek służył w wojskach pancernych w Czelabińsku. Jego przełożeni pastwili się nam nim, pewni swojej bezkarności, aż pewnego dnia doszło do ostatecznej tragedii. W sylwestrową noc pijani sierżanci kazali Syczowowi kucać przez kilka godzin, bili go przy tym i kopali.

Chłopak dostał gangreny. Amputowano mu nogi i genitalia. - Oddałam zdrowego syna ojczyźnie, w wojsku zrobiono z niego kalekę, bez szans na dzieci - płakała jego matka, którą dopiero po kilku dniach od tragedii zawiadomiono, że syn miał "wypadek". Sprawę próbowano zatuszować, nie udało się to dzięki Komitetowi Matek Żołnierzy. To one zaalarmowały media. Rosjanie byli wstrząśnięci brutalnością wojskowej fali.

Gazety drukowały poradniki, jak nie dać się zabić w wojsku. Pisano o najpopularniejszych "zabawach" dziadków, takich jak "słonik" (zatykanie dostępu tlenu poborowemu w masce gazowej, który musi w tych warunkach wykonywać przysiady), czy "rowerek" (między palce u nóg śpiącego szeregowca dziadkowie wkładają kartki papieru i podpalają je). Tortura, która z Syczowa zrobiła kalekę nazywała się "telewizor".

Gdy o strasznym losie poborowego z Czelabińska zrobiło się głośno, przemówił ówczesny minister obrony. Siergiej Iwanow bronił swoich wojskowych: powiedział, że media szukają sensacji i wyolbrzymiają problem przemocy w armii. Dodał cynicznie, że tragiczne wypadki w wojsku biorą się z "moralnej patologii" rosyjskiego społeczeństwa. Obiecał jednak, że zrobi z diedowszcziną porządek.

W 2007 r. skrócono obowiązkową służbę wojskową do 18 miesięcy, rok później jeszcze do 12. W kolejnych latach wprowadzono zwyczaj, by poborowi służyli w swoim regionie, a nie, jak to wcześniej bywało, tysiące kilometrów od domu rodzinnego.

Jednocześnie jednak znacząco zredukowano możliwość legalnego uniknięcia armii. Tajemniczą poliszynela są łapówki, które co bardziej majętni rodzice wręczają członkom komisji poborowej, by uznano ich synów za niezdolnych do służby. Tania siła robocza

Łapówki pogarszają i tak niewesoły los poborowych, bowiem utarła się opinia, że do wojska trafiają najbiedniejsi, najmniej zaradni, z którymi można zrobić, co popadnie, bo i tak nikt się o nich nie zatroszczy.

W razie wojny rosyjska armia dysponuje ok. 700 tys. przeszkolonych żołnierzy. Niż demograficzny z lat 90. spowoduje wkrótce znaczące zmniejszenie wojskowej rezerwy. Tym bardziej, że rosyjscy chłopcy (i ich rodzice) unikają munduru, jak ognia.

Dlatego rosyjscy decydenci coraz częściej mówią o potrzebie profesjonalizacji armii. Powszechną służbę wojskową miałaby zastąpić armia zawodowa. Mówił o tym szef sztabu generalnego, Andriej Makarow. Jednak kiedy to się stanie - nie wiadomo.

A gdy nie wiadomo o co chodzi, zwykle chodzi o pieniądze. Żołnierzowi na kontrakcie trzeba płacić min. 25 tys. rubli miesięcznie (ok. 2,5 tys. zł). Poborowy służy da darmo. Można na nim jeszcze zarobić.

Diedowszczina to nie tylko znęcanie się nad szeregowcami w ramach "rozrywek" starszych rangą żołnierzy. To przede wszystkim dobrze prosperujące przedsiębiorstwo wykorzystywania darmowej siły roboczej. Dowódcy za odpowiednią opłatą wynajmują poborowych do ciężkich prac fizycznych: koty kopią doły, pracują na budowach i w gospodarstwach rolnych.

Z takiego dodatku do pensji rosyjscy oficerowie łatwo nie zrezygnują. Póki politycy będą przymykać oczy na ekscesy mundurowych, rosyjskie kobiety, jeszcze przed urodzeniem synów, będą się zastanawiać, co zrobić, by uwolnić swoje dziecko od przymusowej służby w armii.

Katarzyna Kwiatkowska dla Wirtualnej Polski

Tytuł i lead pochodzą od redakcji.

Źródło artykułu:WP Wiadomości
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (1)