Na pogotowiu się gotuje
Chcą nas sprzedać w tajemnicy - alarmują pracownicy Wojewódzkiego Pogotowia Ratunkowego w Opolu. - To arogancja władzy - uważają.
To nieprawda - zaprzecza tymczasem wicemarszałek Ewa Rurynkiewicz. - Spotykamy się w piątek, by porozmawiać o przyszłości, a nie o sprzedaży. To prawda: dyskutujemy, skąd zdobyć pieniądze na funkcjonowanie pogotowia. W piątek żadne decyzje nie zapadną.
Co innego mówią dokumenty przygotowane na posiedzenie zarządu województwa. Związkowcy z pogotowia zdobyli je pocztą pantoflową: „Pojawienie się inwestora strategicznego stwarza możliwość pełnego dostosowania się jednostki do wymaganych standardów w zakresie ratownictwa medycznego (...). Wykupienie lub dzierżawa części majątku (...) zwiększy przychody samorządu (...)”.
- To tylko jeden z wielu pomysłów - komentuje treść pisma Ewa Rurynkiewicz. - Związkowcy robią niepotrzebnie szum. Rozważanych koncepcji jest kilka: przekazanie ratownictwa medycznego wojewodzie, utworzenie spółki samorządowej, znalezienie inwestora strategicznego. Jak pomysł się wykrystalizuje, to spotkamy się z załogą. Nikt nie będzie decydował bez nich.
Pracownicy pogotowia nie wierzą w te deklaracje. - Najbardziej się boimy, że zarząd nas sprzeda firmie Falck, która przejęła większość placówek pogotowia na Opolszczyźnie - mówią jednym głosem związkowcy z „Solidarności” i związku branżowego. Katarzyna Czajka, dyrektor krajowy pionu medycznego firmy Falck, o żadnej propozycji sprzedaży opolskiego WPR nie słyszała, ale by jej nie odrzuciła:
- Jeśli takie propozycje się pojawią, to będziemy je rozważać - mówi. Gerard Bartyla (26 lat w opolskim pogotowiu jako kierowca)
nie kryje niepokoju:
- Od kolegów z innych miast mamy informacje, że po prywatyzacji zarabiają mniej, a pracują więcej.
Związkowców najbardziej dotknęło to, że rozmowy są prowadzone za ich plecami.
- Gdybyśmy tego pisma nie przejęli, okazałoby się, że w poniedziałek stawiamy się w pracy, a tu już wita nas inny pracodawca - mówi Ryszard Dudziński, przewodniczący Komisji Zakładowej NSZZ „Solidarność”.
Halina Żyła, dyrektor WPR, jest zaskoczona postawą związków. - Niczego nie robię poza załogą - mówi. - Nie walczymy o przetrwanie, nasza sytuacja jest niezła. Dlatego możemy twardo negocjować warunki.
Nastroje próbuje też uspokoić Waldemar Bieniek, szef rady społecznej pogotowia: - Uważam, że ta nerwówka jest niepotrzebna. O żadnej prywatyzacji pogotowia nic mi nie wiadomo.
WPR zatrudnia około 140 osób. Gros etatowej załogi to kierowcy, ratownicy i sanitariusze. Większość lekarzy świadczy usługi jako podwykonawcy zatrudnieni przez obcą firmę. - Mamy całkiem przyzwoity sprzęt i samochody. Trzy mercedesy sprint zostały kupione w 2001 roku, czwartego mamy uzyskać od dyrekcji Elektrowni Opole. Mało które pogotowie w Polsce dysponuje łącznością satelitarną - wylicza Lech Kondracki, kierownik działu technicznego. - Działania zarządu i naszej dyrekcji - mówią związkowcy - odbieramy jako arogancję władzy.
Maria Szylska Prywatny nie znaczy gorszy
Kazimierz Łukawiecki, dyrektor opolskiego oddziału Narodowego Funduszu Zdrowia:
- Nie wiem, jakie plany ma wojewódzkie pogotowie, ani kto miałby je przejąć. Mogę natomiast powiedzieć, że w tych miejscach na Opolszczyźnie, gdzie w ramach podkontraktów ze szpitalami pomoc doraźną przejęła prywatna firma Falck, nie ma mowy o pogorszeniu jakości świadczonych usług, tylko wręcz odwrotnie - nastąpiło ich polepszenie. Dotyczy to Kluczborka, Strzelec Op., Krapkowic, Kędzierzyna-Koźla, Nysy i Brzegu. Przeprowadzaliśmy u nich kontrole, stale je monitorujemy i na pewno żadnego zagrożenia dla pacjentów tam nie ma. Zatrudniany jest tam ten sam personel, ale jest większa dyscyplina pracy. Zespoły wyjazdowe są bardzo sprawne, dysponują karetkami wyposażonymi według najnowocześniejszych standardów i odpowiadającymi unijnym normom. Bez względu na to, kto przejmie pogotowie, będzie musiał również te standardy spełnić, bo inaczej nie dostanie kontraktu.