Na dwoje klimatolog wróżył
Trzy dni po ogłoszeniu w Paryżu raportu, z którego wynika, że klimat na Ziemi ociepla się głównie z winy człowieka, w Londynie zebrała się grupa badaczy, aby poinformować, że przekonujących dowodów na to nie ma.
Klimat to dziś gorący polityczny temat. Jak zahamować globalne ocieplenie, radzono niedawno w Davos z udziałem przedstawicieli Chin i Indii, które szybko awansują w pierwszej lidze trucicieli planety. W Wielkiej Brytanii mówi się ostatnio o klimacie w kontekście rządowego pomysłu wprowadzenia limitów emisji dwutlenku węgla dla linii lotniczych i karania finansowego za ich przekroczenie. Kanclerz Angela Merkel zapowiedziała, że działania na rzecz ochrony klimatu będą priorytetem Niemiec podczas ich obecnego półrocznego przewodnictwa w Unii. Nawet prezydent Bush, znany ze swej niechęci do klimatologów i ich prognoz, poświęcił tej kwestii sporo miejsca w swym orędziu o stanie państwa, obiecując pieniądze na badania nad nowymi źródłami energii.
Także biznes zmienia szaty na zielone. Wielkie firmy jedna za drugą ogłaszają, że stają się przyjaciółmi klimatu. W połowie stycznia General Electric, Du Pont i osiem innych amerykańskich przedsiębiorstw zawiązało wraz z naukowcami i działaczami ekologicznymi koalicję na rzecz ograniczenia produkcji gazów cieplarnianych. Nie boją się, że to zmniejszy ich zyski. Przeciwnie – liczą, że klienci docenią tę odmianę, a Waszyngton pod rządami demokratycznych senatorów doceni taki ekologiczny zwrot.
Karierę robi offset klimatyczny, czyli dobrowolne wpłacanie pewnych kwot na ekologiczne inwestycje w krajach biednych, jako zadośćuczynienie za grzech wpuszczenia do atmosfery związków węgla. Jeździsz terenowym wozem, który żłopie benzynę jak smok? Zapłać za posadzenie lasu w Indonezji. Przeleciałeś samolotem do Australii? Sfinansuj w zamian budowę kotłowni na biopaliwa w Indiach. Krok po kroku na stronę zwolenników walki z globalnym ociepleniem przechodzą kolejni politycy, biznesmeni, nawet aktorzy i gwiazdy rockowe.
Owo pospolite ruszenie (krytycy mówią – owczy pęd) jest w dużym stopniu zasługą cyklicznych raportów, opracowywanych przez Międzyrządowy Panel ds. Zmian Klimatycznych (Intergovernmental Panel on Climate Change – IPCC), powołany w 1988 r. przez ONZ i Międzynarodową Organizację Meteorologiczną. Raz na sześć lat IPCC publikuje liczącą kilka tysięcy stron ekspertyzę o stanie badań nad klimatem. Nad każdym takim dokumentem pracują tysiące naukowców. – Każdy rozdział czyta niezależnie kilkudziesięciu badaczy zaproszonych przez IPCC oraz dodatkowo duża grupa recenzentów mianowanych przez rządy. Zwykle są to też naukowcy. Wszystko odbywa się z zachowaniem anonimowości – mówi prof. Zbigniew Kundzewicz z Zakładu Badań Środowiska Rolniczego i Leśnego PAN w Poznaniu, ekspert IPCC.
Do tej pory opublikowano trzy takie sążniste raporty – w 1990, 1995 i 2001 r. Najnowszy, czwarty z kolei, zaczął się właśnie ukazywać. Prace nad pierwszym z trzech tomów zakończono na początku lutego w Paryżu, kolejne dwa zostaną ukończone wiosną. A wielki finał nastąpi w listopadzie, kiedy kolejna grupa uczonych, niezależna od autorów trzech poprzednich aktów, ogłosi wnioski dla świata wynikające z tego kolektywnego dzieła. Ponieważ każdy z tych tomów liczy grubo ponad tysiąc stron, można z góry założyć, że poza specjalistami nikt tych cegieł nie przeczyta. Dlatego ich autorzy na koniec swojej pracy piszą bryk dla decydentów (po angielsku nazywa się on Summary for Policymakers), zawierający najważniejsze tezy. Owo podsumowanie, ostatecznie zatwierdzane z ekspertami poszczególnych rządów, wzbudza zwykle najwięcej kontrowersji, ponieważ to ono trafia w świat i jest cytowane przez media. Tak też było na początku lutego, kiedy opublikowano podsumowanie pierwszego tomu, ostrzegające na 21 stronach przed
globalnym ociepleniem.
W Paryżu głosowano nad każdym zdaniem tego dokumentu. Tak się pracuje w IPCC. Trzeba pamiętać, że organizację powołali nie naukowcy, ale rządy. – Na ogół chodzi o szukanie bardziej wyważonych sformułowań, które są dla wszystkich do przyjęcia. Trwa to bardzo długo – wyjaśnia prof. Kundzewicz. Równocześnie przyjmuje się właściwy raport, ale już nie zdanie po zdaniu, bo trwałoby to tygodniami, ale paragraf po paragrafie. Dlatego jest on publikowany kilka miesięcy później, po sprawdzeniu niedoróbek edytorskich i usunięciu ewentualnych sprzeczności między brykiem a raportem.
Ta odwrócona kolejność przedstawiania dokumentów przez IPCC – najpierw podsumowanie tomu, a dopiero potem jego całość – wzbudza podejrzenia. – Politycy dyktują naukowcom, co ma być w podsumowaniu, a następnie ci drudzy przez kilka miesięcy usuwają z właściwego raportu wszystko, co nie zgadza się z tym podsumowaniem – komentuje prof. Zbigniew Jaworowski z Centralnego Laboratorium Ochrony Radiologicznej w Warszawie, który uważa, że obecny wzrost temperatury na Ziemi to wyłącznie efekt większej aktywności Słońca. – Ostatnie słowo zawsze należy do naukowców – odpiera takie zarzuty Susan Solomon, jedna z głównych redaktorek pierwszego tomu. Jednak na sali, gdzie za zamkniętymi drzwiami przyjmowano dokument, faktycznie toczono ciężkie boje. Jeden z naukowców, zirytowany naciskami delegacji USA i Chin, próbujących złagodzić wymowę tekstu, mailował do reportera „New York Timesa”: „Szukają wciąż dziury w całym. Chyba nigdy tego nie skończymy”.
Oczekiwania związane z paryską premierą pierwszego tomu były olbrzymie. Spodziewano się bowiem, że konkluzje będą znacznie śmielsze niż te z poprzedniego raportu. Rzeczywiście w Paryżu padły mocne stwierdzenia. Badacze m.in. informowali w podsumowaniu: koncentracja gazów cieplarnianych wzrosła znacząco od 1750 r. jako efekt ludzkiej działalności i – jak wynika z analizy rdzeni lodowych – jest najwyższa od tysięcy lat; badania dawnego klimatu wspierają interpretację, że ostatnie pół wieku jest najcieplejsze od 1300 lat; jest bardzo prawdopodobne, że obserwowany od połowy XX w. wzrost temperatur to efekt antropogenicznej emisji gazów cieplarnianych.
Mimo tych mocnych słów sami badacze przyznają, że ich wiedza o tym, co się dzieje w ziemskiej atmosferze, jest wciąż niedostateczna. Główne niewiadome to: wpływ chmur, oceanów, użytkowania terenu, aerozoli (maleńkich drobin stałej materii unoszących się w powietrzu) oraz lądolodów Antarktydy i Grenlandii. Ani w podsumowaniu, ani tym bardziej w raporcie nie znajdziemy takiej pewności, jakiej chcieliby radykalni zwolennicy koncepcji globalnego ocieplenia, którzy każdą wichurę, suszę czy ulewę tłumaczą zmianą klimatu. Uderza spora ostrożność, z jaką klimatolodzy z IPCC formułowali swoje tezy. Określenia w stylu: „prawdopodobne”, „niezwykle prawdopodobne”, „bardzo prawdopodobne” są na porządku dziennym. Polscy naukowcy też są ostrożni w formułowaniu wniosków. – W Polsce jest coraz cieplej. Ale ulewy i susze, takie jak zeszłego lata, zdarzały się u nas wcześniej, więc trudno jednoznacznie stwierdzić, czy tym razem winne jest globalne ocieplenie – mówi prof. Rajmund Przybylak z Uniwersytetu im. Mikołaja Kopernika
w Toruniu, który próbuje odtworzyć dzieje klimatu na ziemiach polskich w ciągu ostatniego tysiąclecia. Zgadza się on, że człowiek ma pewien wpływ na klimat, ale jak duży, nie wiadomo. – Za obecne ocieplenie odpowiadają zarówno czynniki naturalne, takie jak wzrost promieniowania słonecznego, aktywność wulkaniczna czy też zmiana ogólnej cyrkulacji atmosfery na kuli ziemskiej, jak i działalność człowieka. Wydaje się, że nasza rola rośnie, a czynników naturalnych maleje – konkluduje.
Ten ostrożny dystans do raportu to nic w porównaniu ze zmasowanym atakiem, jaki na naukowców z IPCC przypuścili ich niektórzy koledzy po fachu. Zaraz po paryskiej konferencji w Londynie zebrało się kilkudziesięciu uczonych, aby poinformować, że przeczytali oni cały pierwszy tom i sporządzili jego własne, jak to określili, niezależne podsumowanie (raport Instytutu Frasera), w którym m.in. stwierdzają: dane satelitarne od 1979 r. nie dostarczają dostatecznych dowodów na ocieplenie klimatu; półkula południowa praktycznie się nie ociepla; brak przekonujących dowodów, że w przyrodzie planety zachodzą jakieś niebezpieczne zmiany; lód na Morzu Arktycznym przestał się kurczyć w latach 90.; naturalne wahania klimatu są znacznie silniejsze niż dotychczas sądzono.
Także prof. Jaworowski uważa, że większość stwierdzeń zawartych w podsumowaniu raportu IPCC to fałszerstwa i półprawdy. – Po pierwsze, zawartość dwutlenku węgla w lodzie sprzed kilkuset tysięcy lat nie odzwierciedla rzeczywistego składu chemicznego dawnej atmosfery. Manipulacją jest też informacja, że teraz jest wyjątkowo ciepło. Podobne lub większe ocieplenia wystąpiły m.in. ok. 1000 r., w czasach rzymskich oraz w czasie ocieplenia holoceńskiego ok. 6 tys. lat temu. A na stwierdzenie, że współczesny wzrost temperatur jest wywołany antropogeniczną emisją gazów cieplarnianych, nie ma żadnych dowodów. Są tylko pośrednie, zresztą fałszywe, dane z lodowców – wylicza.
Ciosy na IPCC padają też z drugiej strony. Tuż przed paryskim spotkaniem ukazał się w tygodniku „Science” artykuł, którego autorzy twierdzą, że poziom mórz na świecie rósł znacznie szybciej, niż to zakładały scenariusze opublikowane we wcześniejszym raporcie IPCC, a wzrosty temperatur były w tym czasie bliskie górnej granicy długoterminowych prognoz. Tacy znani klimatolodzy jak Stefan Rahmstorf z Instytutu Badania Klimatu w Poczdamie czy James Hansen z NASA uważają, że IPCC, z obawy przed krytyką oraz z troski o osiągnięcie konsensu w negocjacjach z ekspertami rządowymi, jest przesadnie ostrożny i zachowawczy, co z kolei grozi pomniejszeniem rozmiarów zagrożenia.
Co robić, skoro naukowcy nie potrafią jednoznacznie powiedzieć, czy klimat zależy od nas, czy nie? Poczekać na stuprocentowe dowody? Tylko czy wtedy nie będzie za późno? – Ponieważ pewności nigdy nie będziemy mieli, trzeba kierować się zasadą przezorności. Tak jak w innych dziedzinach życia – radzi prof. Maciej Sadowski z Instytutu Ochrony Środowiska. – Zachowania proekologiczne są ważne, ale bądźmy realistami: dopóki nie nastąpi jakiś przełom technologiczny, który uwolni nas od węgla, ropy i gazu, nadal będzie przybywało dwutlenku węgla. Amerykanie, Chińczycy i Hindusi pompują go coraz więcej. Tam decyduje się przyszłość ziemskiego klimatu. Na razie trzeba więc założyć, że także w Polsce będzie coraz cieplej i przygotować się na to. Jego zdaniem pilnie potrzebna jest narodowa strategia przystosowania kraju do zmian klimatycznych. Na wszelki wypadek.