Na dole często rządzą układy towarzysko-rodzinne
W niewielkich powiatach często można zobaczyć układy towarzysko- rodzinne - "Program Przeciw Korupcji" potwierdza tę diagnozę. Natomiast to, że kandydują członkowie rodzin znanych polityków nie jest korupcją, tylko kwestią kultury i standardów politycznych - powiedziała Grażyna Kopińska z Fundacji im. Stefana Batorego w audycji "Salon Polityczny Trójki".
06.11.2006 13:33
Salon Polityczny Trójki:Korupcja na szczeblu loklanym to był jeden z tematów konwencji samorządowej PiS. I minister Zbigniew Ziobro drwił z tych, którzy w układy nie wierzą. Wyliczał, że takie układy są. Afera w ministerstwie finansów, mafia paliwowa, piłka nożna, to, co ujawniła sprawa Mazura. A w domyśle wiele, wiele nieznanych takich historii na dole. Czy "Program Przeciw Korupcji" Fundacji Batorego potwierdza taką diagnozę, że jest wiele układów na dole?
Grażyna Kopińska: Rzeczywiście, my zauważamy, że zwłaszcza w niewielkich miejscowościach, w niewielkich powiatach można zobaczyć coś, co ja nazwałabym układem. Z tym, że bardziej jest to układ towarzysko-rodzinny. Często jest sytuacja taka, że od kilku lat ten sam burmistrz jest w bardzo dobrych stosunkach z miejscową prokuraturą, z miejscowym sędzią, z przedstawicielami lokalnej prasy. Często po prostu jedyna istniejąca lokalna prasa, to jest właśnie prasa ratusza. I w tych małych ośrodkach często dochodzi do swojego rodzaju układu towarzyskiego, który wtedy, kiedy ci ludzie mają złe, niegodne zamiary, może się przejawić w bardzo patologiczny układ.
Jak w poniedziałek donosi "Gazeta Wyborcza" w bardzo ciekawym artykule, w wyborach samorządowych kandydują żony, mężowie i dzieci - właściwie każda z partii, najmniej w PO znaleziono, ale w każdej z partii są ciotki, są synowe, są synowie i rozmaite rodziny znanych polityków, pani Hojarskiej, pana Pardy z LPR, pana Tadeusza Cymańskiego. Czy to jest korupcja?
Grażyna Kopińska: Nie. Korupcja to to oczywiście nie jest. Natomiast to jest pytanie o kwestie kultury politycznej i standardów politycznych. Ja jestem daleka od twierdzenia, że rodziny nie mogą zajmować się polityką rodzinnie. Że jeżeli w rodzinie jest jeden polityk, to cała reszta członków tej rodziny ma być daleka od tego typu działalności. To jest niesłuszne. Ludzie rodzą się z pewnym temperamentem i jeśli ktoś jest autentycznie zaangażowany od kilku lat jest znany w swoim środowisku, a to, że ma wujka czy matkę też osobę zaangażowaną, nie powinno być barierą dla jego kariery.
Chyba, że mamy do czynienia z takim przypadkiem, jak pani Kingi Zbyrowskiej, synowej posłanki Marii Zbyrowskiej, o której pani posłanka mówi tak: namówiłam ją, ale po wielkich bólach, przez ostatnie lata zajmowała się fermą indyków.
- No właśnie. Pytanie czy ktoś, kto był namówiony po wielkich bólach będzie dobrym radnym. Czy rzeczywiście będzie potrafił zajmować się sprawami lokalnymi. Przy tym, powiedziałabym jeszcze o takiej rzeczy, że jeśli na listach jakiejś partii jest zbyt wiele osób spokrewnionych ze sobą, to ta partia daje przekaz do wyborców, że my jesteśmy partią, która bardzo dba, ale o interes nasz - rodzinny, naszych działaczy. I nie jesteśmy partią otwartą, gdzie każdy może przyjść jeśli się wykaże pracą, zainteresowaniem, to ma szanse. I to jest zły przekaz, który w gruncie rzeczy obróci się moim zdaniem przeciwko samym tym partiom.
Przeczytaj cały wywiad