Muzeum kupiło nosze "z Westerplatte". Pochodziły z PRL‑owskiego szpitala psychiatrycznego
To miał być czołowy eksponat Muzeum II Wojny Światowej jeszcze za kadencji Karola Nawrockiego jako dyrektora placówki. Jednak internetowi hobbyści bez trudu ustalili, że profesjonalni muzealnicy wydali kilkadziesiąt tysięcy złotych na bezwartościowy przedmiot.
Autorzy: Paweł Figurski, Patryk Słowik
Wirtualna Polska ustaliła ponad wszelką wątpliwość, że nosze mające pochodzić z Westerplatte w rzeczywistości były elementem wyposażenia gdańskiego szpitala psychiatrycznego. Zostały wyprodukowane nie przed wybuchem II wojny światowej, lecz już po jej zakończeniu. To, że eksponat zakupiony w maju 2021 r. okazał się bezwartościowy, potwierdziło nam oficjalnie Muzeum II Wojny Światowej.
W ten sposób kończy się historia, w której hobbyści wykazali indolencję ekspertów odpowiedzialnych za kreowanie polskiej polityki historycznej.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo.
Bardzo stare ślady krwi
Maj 2021 r. Dyrektorem Muzeum II Wojny Światowej jest jeszcze Karol Nawrocki. Już jednak wiadomo, że za chwilę zostanie prezesem Instytutu Pamięci Narodowej [w kwietniu 2021 r. Kolegium IPN rekomendowało jego kandydaturę na to stanowisko – przyp. red.]. Nawrocki postanawia swoją muzealną karierę zakończyć z przytupem.
Muzeum nabywa nosze wojskowe. Nosze nie byle jakie - muzeum wyjaśnia, że pochodzą z Westerplatte i znajdowały się na wyposażeniu Wojskowej Składnicy Tranzytowej w czasie walk we wrześniu 1939 r. z niemieckim najeźdźcą. Na noszach znajdują się ślady krwi.
Muzealnicy zlecają badania zewnętrznemu ekspertowi. Ten wskazuje, że ślady krwi są bardzo stare. Stwierdza, że nie można wykluczyć, iż pochodzą z okresu II wojny światowej. Z tak ogólnikowej analizy muzealnicy wysnuwają wniosek: skoro ślady krwi są stare i nie można wykluczyć, że pochodzą z 1939 r., a sprzedawca deklaruje, że nosze są z Westerplatte, to należy przyjąć, że tak w istocie jest.
Muzeum wykłada za nie 25 tys. zł, a Karol Nawrocki publicznie chwali się zakupem.
- Spotykające się ze sobą ekspertyzy, historyczny kontekst, opowieść o tych noszach i opinia medyczna pozwalają wierzyć, że mamy do czynienia z eksponatem, który opowiada już nie o walce, ale o cierpieniu polskich obrońców z Westerplatte z września 1939 roku - wskazywał Nawrocki.
- Jeśli udałoby się jeszcze zdiagnozować pochodzenie krwi na tych noszach, to mielibyśmy do czynienia z zupełnie wyjątkowym eksponatem. To pozostawiamy jednak kwestii przyszłych badań. Dziś te nosze stać się mogą bardzo ciekawym zabytkiem, który będzie eksponowany w Muzeum Westerplatte i Wojny 1939 [muzeum miało funkcjonować jako swego rodzaju filia Muzeum II Wojny Światowej – przyp. red.].
Nosze miały iść na śmietnik
W czerwcu 2021 r. nosze zostają publicznie zaprezentowane na stronie internetowej muzeum oraz w mediach społecznościowych.
Błyskawicznie reaguje Mariusz Wasilewski, twórca facebookowego profilu "Szpital Polowy - Historia Medycyny XIX i XXw". W swoim wpisie wskazuje, że już na pierwszy rzut oka dostrzegalne są różnice między noszami, które były używane przez wojsko w 1939 r., a tymi, które zakupiło muzeum.
Chwilę później Izabela Sitz-Frejer, gdańska rekonstruktorka, przyznaje, że nosze, które kupiło muzeum, już kiedyś widziała.
Twierdzi, że dostała je niegdyś w prezencie od znajomego, do którego te trafiły ze szpitala psychiatrycznego na gdańskim Srebrzysku. Miały trafić na śmietnik, chyba że ktoś zdecydowałby się je zabrać. Tą osobą był właśnie znajomy Sitz-Frejer, który ów niecodzienny prezent jej podarował. Później nosze trafiły do jej byłego męża.
Pieniądze do zwrotu
Wirtualna Polska postanowiła dowiedzieć się, jak zakończyła się ta historia. W 2021 r. media stawiały bowiem znak zapytania, zastanawiając się, czy nosze z Westerplatte faktycznie pochodziły z rejonu walk. Przedstawiciele muzeum mówili bowiem jedno, a hobbyści – drugie.
Dziś już wiadomo, że rację mieli ci ostatni.
- Muzeum nawiązało kontakt z pracownikiem szpitala na Srebrzysku, który rozpoznał nosze nabyte przez muzeum jako te, które znajdowały się wcześniej w jego posiadaniu - informuje nas w odpowiedzi na pytania Muzeum II Wojny Światowej.
Rzeczniczka prasowa muzeum wskazuje, że zebrane informacje zostały przedstawione podczas obrad komisji zajmującej się kwestią zakupów i darów. I to na wniosek komisji dyrekcja podjęła decyzję o wystosowaniu pisma do oferenta i podjęciu działań prawnych mających na celu doprowadzenie do zwrotu noszy sprzedającemu w ramach rękojmi. Stało się to jeszcze w 2021 r.
- Nosze nie miały bowiem właściwości, które przedmiot tego rodzaju powinien mieć, a o których zostaliśmy poinformowani przez sprzedawcę. Obiekt ten nie nadawał się także do celu, w jakim został zakupiony tj. do eksponowania w budowanym Muzeum Westerplatte i Wojny 1939. Sprzedawca po otrzymaniu pisma skontaktował się z muzeum i po zapoznaniu się z przedstawionymi informacjami zwrócił otrzymane pieniądze w całości oraz odebrał nosze - czytamy w odpowiedzi.
"Sukces stał się sierotą"
- Według mojej wiedzy po otrzymaniu pierwszej ekspertyzy wewnętrznej wykonanej przez Dział Zbiorów Muzeum II Wojny Światowej, muzeum zdecydowało się kupić nosze, zapisując w umowie, że w ciągu trzech miesięcy może od niej odstąpić - mówi WP dr Karol Nawrocki, były dyrektor muzeum, obecnie prezes Instytutu Pamięci Narodowej.
I dodaje, że po wejściu w posiadanie eksponatu przeprowadzono dwie kolejne ekspertyzy, które nie potwierdziły tej pierwszej. Odstąpiono więc od umowy, a pieniądze za nosze wróciły do kasy muzeum, czyli w praktyce do Skarbu Państwa. O tym muzeum jednak do dziś publicznie nie informowało.
Takim obrotem spraw nie jest zaskoczony Mariusz Wójtowicz-Podhorski, który w 2021 r. był kierownikiem powstającego Muzeum Westerplatte i Wojny 1939.
- Pamiętam spotkanie w sprawie noszy. Dyrekcja była w euforii, zaplanowała, że będą głównym elementem ekspozycji poświęconej służbie medycznej na Westerplatte. Nieśmiało zapytałem, czy jesteśmy pewni, że te nosze faktycznie były używane podczas walk w 1939 r. Opieraliśmy się bowiem przede wszystkim na badaniu śladów krwi, które sprowadzały się do stwierdzenia, że nie można wykluczyć, że te nosze widziały Westerplatte. Ówczesny wicedyrektor muzeum, prof. Grzegorz Berendt, huknął na mnie, że lepsi specjaliści ode mnie już potwierdzili autentyczność eksponatu - opowiada Wójtowicz-Podhorski.
- Gdy sprawa wyszła na jaw, wszyscy zaczęli udawać, że nie było w ogóle tematu noszy. Dziwne, że po tak krótkim czasie tak wielki sukces stał się sierotą - ironizuje Wójtowicz-Podhorski.
Paweł Figurski i Patryk Słowik są dziennikarzami Wirtualnej Polski
Napisz do autorów: