Mroziewicz: nie byłem agentem
Dziennikarz "Polityki" i Telewizji Polskiej Krzysztof Mroziewicz zaprzecza doniesieniom o jego współpracy z peerelowskim wywiadem wojskowym.
27.10.2006 | aktual.: 27.10.2006 11:58
"Nasz Dziennik" napisał, że raport końcowy z likwidacji WSI w części dotyczącej agentów i współpracowników wojskowego wywiadu precyzuje jednoznacznie: redaktor Krzysztof Mroziewicz od początku lat 80. do końca 1992 roku współpracował najpierw z wywiadem wojskowym PRL, a później z WSI.
Krzysztof Mroziewicz powiedział, że nigdy nie był agentem służb specjalnych. Dziennikarz oświadczył, że jest to oszczerstwo. Twierdzi też, że służby nie pomagały mu nigdy w karierze dziennikarskiej. Przyznał, że gdy był na placówkach zagranicznych kontaktował się z ambasadami i rozmawiał z wieloma ludźmi. Powiedział, że mogło tak być, że byli to ludzie z wywiadu, ale mówi, że jeśli nawet tak było, to był nieświadomy wykorzystywania go przez służby specjalne. Oświadczył, że po powrocie zarówno z Kuby, jak i z Panamy nikt z nim nie rozmawiał o jego pobycie w tych krajach. Powiedział też, że nawet po zredagowaniu i nadaniu przez niego podczas jego pracy w Polskiej Agencji Prasowej informacji o zamachu na papieża nikt ze służb z nim o tym nie rozmawiał.
Mroziewicz przyznał, że domyślał się, że służby mogły gromadzić akta na jego temat, ponieważ dużo podróżował i kontaktował się z polskimi placówkami za granicą. Zapowiedział, że postara się zapoznać z materiałami na jego temat. Nie wykluczył skierowania do sądu sprawy przeciwko "Naszemu Dziennikowi".
Gazeta powołując się na raport z likwidacji WSI twierdzi, że Mroziewiewicz w pracy operacyjnej przyjął pseudonim "Sengi". Warunkiem pracy operacyjnej miała być pomoc w karierze dziennikarskiej i wyjazdach na placówki zagraniczne.
Zdaniem informatora gazety, wojskowy wywiad PRL zainteresował się Mroziewiczem już na początku lat 80., po dwóch podróżach zagranicznych, na Kubę i do Panamy, w których Mroziewicz wykazał się zdolnością wnikliwej obserwacji i analizy. Ostatecznie jednak wywiad wojskowy PRL miał mu zaproponować współpracę po tym, jak w 1981 r. jako pierwszy polski dziennikarz poinformował o zamachu na Jana Pawła II. Mroziewicz miał podlegać bezpośrednio Zarządowi II Sztabu Generalnego LWP, który interesował się zwłaszcza obiektami NATO, ale jego agenci rozmieszczeni poza Polską pomagali SB w rozpracowywaniu osób i środowisk wspierających "Solidarność".
Gazeta pisze, że wraz z wpisaniem Mroziewicza na listę współpracowników Zarządu II Sztabu Generalnego LWP jego kariera dziennikarska nabrała gwałtownego przyspieszenia. Jako korespondent zagraniczny PAP wyjechał na placówkę do Indii i był lansowany jako ekspert od polityki międzynarodowej i zapraszany do TVP.
Według "Naszego Dziennika" związki Mroziewicza ze służbami specjalnymi nie kończą się po 1989 roku, bo dziennikarz został agentem WSI. Współpracę z Wojskowymi Służbami Informacyjnymi miał zerwać na przełomie lat 1992-1993. Informator gazety twierdzi, że w jego aktach znalazł się raport jednego z prowadzących go oficerów, który z niekłamanym rozgoryczeniem miał konkludować, że służby tyle pomogły Mroziewiczowi, a "kiedy stał się znany, to się na nich wypiął".