Mroczne tajemnice kopalni "Bielszowice"
Kopalnia "Bielszowice" już w maju ubiegłego roku zataiła wypadek przy pracy pod ziemią - ujawniła w czwartek Prokuratura Okręgowa w Gliwicach. Zarzuty w tej sprawie postawiono dwóm osobom - nadsztygarowi i szefowi działu bhp.
27.02.2003 18:49
W maju 2002 roku górnik strzałowy doznał w "Bielszowicach" obrażeń w czasie odpalania ładunku. Wypadek nie został zgłoszony odpowiednim służbom: Okręgowemu Urzędowi Górniczemu, inspekcji pracy czy prokuraturze. Za niepowiadomienie o wypadku grozi grzywna lub ograniczenie wolności - poinformowała w czwartek na konferencji prasowej zastępca prokuratora okręgowego w Gliwicach Wanda Ostrowska.
Kopalnia podała też nieprawdziwą przyczynę wypadku, do którego doszło tam w minioną niedzielę. W notatce na temat okoliczności poparzenia górnika zapisano, że przyczyną była gorąca woda. Potem przedstawiciele kopalni mówili, że było to gorące powietrze lub gaz. W rzeczywistości zaś powodem tragedii było zapalenie się metanu. Według prokuratury, autorem nieprawdziwej notatki był sztygar zmianowy.
Na razie nie postawiono mu zarzutów. W poniedziałek bowiem doszło w kopalni do kolejnej, tym razem dużo większej tragedii - płonący metan ciężko poparzył 16 górników.
Prowadząca sprawę prokurator Dorota Wacławowicz poinformowała, że sztygarowi może zostać postawiony zarzut poświadczenia nieprawdy (grozi za to do pięciu lat więzienia), ale mężczyzna nie został jeszcze przesłuchany.
"Postępowanie trwa trzy dni, akcja ratunkowa w kopalni trwa w dalszym ciągu - myślę, że jest jeszcze za wcześnie na stawianie zarzutów konkretnym osobom" - powiedziała prokurator Wacławowicz. Nie chciała odpowiedzieć na pytanie, ilu osobom, poza sztygarem, mogą zostać postawione zarzuty.
Do ujawnienia okoliczności niedzielnego wypadku przyczyniło się przesłuchanie lekarza z Centrum Leczenia Oparzeń z Siemianowic Śląskich, gdzie trafił ranny górnik. Lekarz zeznał, że charakter obrażeń przeczy informacjom zawartym w notatce. Potwierdził to podczas przesłuchania sam górnik, który powiedział, że został poparzony ogniem.
W sprawie niedzielnego i poniedziałkowego wypadku prokuratura prowadzi jedno śledztwo. Postępowanie dotyczy spowodowania zagrożenia dla życia lub zdrowia wielu osób. Przesłuchano już część lżej poparzonych górników.
Niezależnie od konsekwencji karnych winni nieprawidłowości w kopalni mają ponieść sankcje służbowe. Zarząd Kompanii Węglowej, do której należy kopalnia "Bielszowice", odwołał już ze stanowiska naczelnego inżyniera zakładu, a Okręgowy Urząd Górniczy - według nieoficjalnych informacji - zakazał mu pełnienia funkcji kierowniczych w zakresie ruchu kopalni.
Po poniedziałkowym wypadku w siemianowickiej "oparzeniówce" nadal przebywa 13 górników. Ich stan jest ciężki, ale stopniowo poprawia się. Pacjenci wyszli już ze wstrząsu pooparzeniowego. Niektórzy zaczęli wstawać, jeść i pić. Przechodzą zabiegi w komorze hiperbarycznej, dzięki którym łatwiej goją się rany i mniejszy jest ból.
W kopalni przez cały czas trwa gaszenie pożaru. Ratownicy budują 840 metrów pod ziemią tamy przeciwwybuchowe, aby odciąć dopływ powietrza do rejonu pożaru. Rzecznik kopalni Marian Mazur powiedział, że akcja jest skomplikowana i nie wiadomo, kiedy się zakończy.(iza)