Mroczna strona boskiego miasta
Choć fawele większości osób kojarzą się z narkotykami, przemocą i niebezpieczeństwem, paradoksalnie okazują się być najbezpieczniejszymi miejscami w Rio de Janeiro. O wizytach w dzielnicach nędzy opowiedział Wirtualnej Polsce Łukasz Czeszumski - reporter, który spędził pięć lat w Ameryce Południowej, odkrywając sekrety wojny narkotykowej.
13.05.2010 | aktual.: 26.05.2010 10:19
Czytaj również reportaż z Brasili
WP: Sylwia Mróz, Wirtualna Polska: W jaki sposób po raz pierwszy udało Ci się wejść do faweli?
Łukasz Czeszumski: - Kiedyś zupełnie przypadkowo w czasie podróży po Brazylii natknąłem się na ulicy w Rio de Janeiro na Kanadyjczyka, który pracował w organizacji pomagającej mieszkańcom tych dzielnic. Wtedy zabrał mnie do faweli z Niemcami, jak się okazało, policjantami. Na początku powiedział im tylko: "nie mówcie nikomu, ze jesteście z policji, bo nie wyjdziecie stamtąd żywi".
WP: Jakie były pierwsze wrażenia?
- Na całym świecie są różnego rodzaju slumsy. Te są szczególne. Szok, że pod wodzą karteli narkotykowych wszystko w faweli działa. To trochę przypomina rząd, któremu podlegają wszyscy mieszkańcy dzielnicy. Drzwi do domów są otwarte i nikt się nie boi, że coś mu zginie. W razie czego jest kartel i kilkuset ludzi rusza w pościg - złodzieja czeka śmierć. Paradoksalnie fawele są najbezpieczniejszym miejscem w Rio, o ile tylko się do nich wejdzie, co nie jest łatwe.
WP: Ciebie wprowadził nowo poznany człowiek, ale jak wyglądała sama granica takiej dzielnicy?
- Nie można tam wejść jako osoba postronna. Przy wejściu do faweli zawsze stoją ludzie kartelu. Do kartelu należy w zasadzie 11 tysięcy osób - to jest bardzo poważna organizacja. W samych falwelach mieszka łącznie milion ludzi.
Wejście przypomina granicę z punktami kontrolnymi. Przede wszystkim trzeba mieć kogoś, kto cię tam wprowadzi.
WP: Czy robiliście w faweli zdjęcia?
- Tak, tylko nie wolno fotografować ludzi kartelu, bo takie rzeczy mogą być potem wykorzystane przez policję jako materiał dowodowy.
WP: Liczba osób podlegających kartelom jest ogromna.
- To przypomina naród. W faweli spotkaliśmy bardzo sympatycznego 17-latka, który puszczał latawiec. Wydawał się być bardzo wesołym i miłym chłopakiem. Dopiero później nasz przewodnik z Kanady powiedział nam, że jest on mordercą.
WP: Nie miałeś obaw w czasie tej wizyty o swoje życie? W końcu bardzo łatwo można narazić się kartelom.
- Zaufałem człowiekowi, który mnie wprowadził. Na początku powiedział nam, byśmy nie zabierali ze sobą żadnych pieniędzy czy dokumentów, by ewentualnie nic nie stracić. Fewele są jak inny świat, który rządzi się swoimi zasadami. Tam wszyscy uznają kartel za swój dom, a policja to mordercy, którzy wpadają do dzielnic i strzelają, gdzie popadnie.
WP: Jak wyglądają wizyty policji?
- Wszystkie akcje są bardzo brutalne. Kule latają w zasadzie wszędzie, przez co ginie wiele postronnych osób. Zarówno ludzie kartelu, jak i policja używają też broni wojskowej: karabiny maszynowe, granaty. Niedawno w czasie zamieszek w Rio helikopter policyjny zestrzelono rakietą. Tak więc, jeśli toczą się wojny z policją, to na całego. Przy czym policja też się nie patyczkuje i używa broni wszelkiego kalibru.
WP: Czy miejscowych nie denerwują tego typu wycieczki po fawelach?
- Nie, ale nie można tam wejść grupą, która się zmieści w autokarze. 2-3 osoby nie zwrócą uwagi, o ile są to znajomi przewodnika. Poza tym są również oficjalne wycieczki do faweli, organizowane przez biura podroży w Rio. Jeżdżą one uzgodnioną trasą, opłacają kartelom bezpieczny wjazd.
WP: Nawiązywaliście kontakt z mieszkańcami faweli?
- Oczywiście. Ludzie są serdeczni i uprzejmi. Pamiętam sytuację, gdy ktoś wyciągnął do mnie dłoń i dopiero, gdy ją uścisnąłem zauważyłem, że wzdłuż pasa ma sznur granatów. Podobnie ktoś inny - witał nas gorąco z karabinem przewieszonym przez ramię.
Gdy byłem w faweli za drugim razem, wprowadził nas człowiek, który tam się wychował i opowiadał o sobie. Stracił rodzinę w porachunkach pomiędzy kartelem a policją, więc ulica była jego domem. WP: * Czyli przygarnęła go mafia?*
- Tak, tylko ta organizacja działa jak najwyższy sędzia, największy pracodawca i najważniejsza instytucja państwowa o charakterze zatrudnieniowo-socjalnym.
WP: * Również jako rodzina zastępcza.*
- Oczywiście. Życie tego człowieka zmieniło się dopiero, gdy poszedł do więzienia. Wtedy stwierdził, że chce z tego wyjść. Zajął się muzyką i nagrywał w fawelach sceny do filmu "Elitarni" (org. "Tropa de elite"). Wystąpiło w nim wiele osób ze slumsów.
WP: To był bardzo brutalny film.
- Tak, ale tak wygląda ta rzeczywistość. Film rozpoczął się sceną imprezy, na której ludzie kartelu strzelali z karabinów w niebo. Na miejscu wygląda to podobnie.
WP: W filmie została również opowiedziana historia dziewczyny, która nie potrafiła wydostać się ze środowiska faweli. Czy poznałeś kogoś, kto próbował wyjść z tego błędnego koła, a skończyło się to tak, że pomimo prób musiał związać się z mafią?
- Rzeczywiście wiele osób jest uwikłanych w stosunki panujące w faweli. Spotkałem się z takimi przypadkami w Medellin w Kolumbii, gdzie robiłem wywiady z płatnymi zabójcami. W czasie rozmowy z nimi widziałem, że nie są w stanie skupić wzroku w jednym miejscu. Byli zniszczeni psychicznie. Wstępując do kartelu, zdają sobie sprawę z tego, że nie będą żyć długo. Te parę tygodni, miesięcy będą mieć pieniądze i przede wszystkim prestiż w swojej dzielnicy. Nie są to może bardzo duże pieniądze, ale w slumsach są synonimem luksusu. Mogą sobie kupić motor lub samochód i wszystkie dziewczyny są ich. Ludzie schodzą im z drogi i podziwiają, bo są kimś. Wiele z takich osób jest wysyłanych na zabójcze misje. Młode dzieciaki i tak idą na pewną śmierć.
WP: Czemu się na to decydują?
- Przede wszystkim dzieci nie obawiają się śmierci. Poza tym łatwo je do siebie przywiązać, wychować według reguł panujących w kartelu, a potem nie mają wyjścia. Dzieci muszą zabić albo same zostaną zabite. Tam dominuje kultura śmierci - ktoś, kto się na to decyduje wie, że długo nie pożyje.
WP: Czyli nie boją się śmierci.
- W Ameryce Południowej panuje przede wszystkim kultura macho, która jasno mówi: śmiej się śmierci w oczy. Oni sobie powtarzają, że ich nie obchodzi to, że zginą. W każdej chwili mogą umrzeć i nie dbają o to, kiedy ten moment nastąpi. Bywa, że w niektórych dzielnicach przy jednej ulicy mieszkają same kobiety, bo wszyscy mężczyźni zginęli w wojnach gangów narkotykowych z policją.
WP: Czy zdarzają się przypadki kobiet, które decydują się na wstąpienie do kartelu?
- Tak, ale jest ich zdecydowanie mniej. W oddziałach partyzanckich to ok. 30%. Do FARC na przykład są werbowane kobiety ze względu na machistowską kulturę. Osoby, które rodzą się na wsi nie mają perspektyw na jakąkolwiek edukację. Kobieta poznaje mężczyznę, bierze ślub, rodzi dzieci, a potem siedzi przy garnkach. Stąd niektóre dziewczyny buntują się przeciwko takiemu życiu i wstępują do partyzantki. Część dzieci jest zabierana na siłę, by móc je wyszkolić od najmłodszych lat. W organizacji paramilitarni w Kolumbii kobiety stanowią ok. 10%, ale zajmują się sprawami administracyjnymi i nie biorą bezpośredniego udziału w wojnach narkotykowych.
W Kolumbii ze względu na nieustanną wojnę wielu ludzi ma zniszczoną psychikę. Mają poczucie, że ciągle ktoś ginie, co sprawia, że zmieniają stosunek do życia. Nie mają poczucia stałości, tego że ktoś się zestarzeje i umrze. Mordy, gwałty, strzelaniny i palenie domów są na porządku dziennym. Rząd czy wojsko nie są w stanie temu przeciwdziałać.
Czytaj więcej o kobietach w FARC
WP: Rząd kolumbijski jest zupełnie niewydolny pod względem ochrony swoich obywateli?
- W wielu rejonach niestety nie jest w stanie nic zrobić. Gdy rozmawiałem z uchodźcami kolumbijskimi, jedna z kobiet mówiła, że w środku nocy usłyszała pukanie do drzwi. Nie wiedziała, czy to paramilitarne oddziały AUC, czy partyzanci. Ktoś rozwalił drzwi i do domu wpadło trzech mężczyzn w kominiarkach. Zaczęli strzelać po ścianach, bić wszystkich domowników i kazali im się spakować. Jej synowi złamali rękę. Cudem udało mu się uciec. Jej męża od razu zastrzelono. Kobiety również uciekły do dżungli i ukryły się na bagnach. Kiedy po trzech dniach wróciły do swych domów wszystko było już spalone. Na szczęście odnalazł się również jej syn i wówczas postanowili uciec.
Czytaj więcej o wojnie narkotykowej w Kolumbii
WP: Czy dowiedzieli się kto ich zaatakował?
- Nie i nie miało to znaczenia. Jak powiedziała kobieta mogli się różnić jedynie kolorem munduru, ale tak naprawdę jest to jedna i ta sama banda skierowana przeciwko nim. Cała wojna narkotykowa toczy się tylko ze względu na pieniądze. Nie ma nic więcej. Choć ideologia jest często wykorzystywana przez różne siły tej wojny, bo zarówno paramilitarnych AUC, jak i FARC, to jest tylko narzędziem. Prawdziwym celem są wyłącznie pieniądze.
Pamiętam, jak w rozmowie z wieśniakiem w Putumayo o partyzantach usłyszałem, że dla nich nie liczą się biedni czy chłopstwo, czyli to o co oficjalnie walczą. Jak powiedział, zależy im tylko na tym, by sprzedawać kokę i nie zalegać z opłatą podatków rewolucyjnych.
Sylwia Mróz, Wirtualna Polska
Łukasz Czeszumskiskończył fotografię artystyczną i dziennikarstwo. Przez pięć lat mieszkał w Ameryce Południowej, kontynencie, który go najbardziej zafascynował. Wkrótce wyda książkę "Biały szlak" na temat wojen narkotykowych w Ameryce Łacińskiej.
Swoje reportaże publikuje w "Polityce". Organizuje również wyprawy dla spragnionych prawdziwej przygody ludzi do egzotycznych części świata.