ŚwiatZobacz miasto bez chodników i ulice bez nazw

Zobacz miasto bez chodników i ulice bez nazw

Postanowiłem pójść na spacer, ale to miasto mnie pokonało. Stanąłem bezradny przed czteropasmową drogą, potem jeszcze jedną, jeszcze jedną. W uszach miałem tylko ryk pędzących samochodów, a w oczach drzewa i liany jak z "Księgi Dżungli". Nigdzie nie było przejścia dla pieszych. – To miasto jest jak więzienie – mówi Kuba. - Możesz lubić bądź nie lubić Brasilii, ale nie możesz powiedzieć, że widziałeś kiedyś coś podobnego – dodaje jego współtwórca, architekt Oscar Niemeyer, który woli jednak mieszkać… w Rio de Janeiro. 21 kwietnia 50 lat temu zakończono jeden z największych eksperymentów urbanistycznych na świecie - pisze Adam Przegaliński w reportażu Wirtualnej Polski.

Zobacz miasto bez chodników i ulice bez nazw
Źródło zdjęć: © WP.PL

21.04.2010 | aktual.: 04.10.2011 20:53

"Ludzi prawie nie widać"

- Brasilii ani nie kocham, ani nie nienawidzę - mówi Iwona. Studiowała tu iberystykę pięć lat temu, poznała 29-letniego Brazyliczyka Joao. Mieszkają razem w stolicy Brazylii pięć miesięcy i w przeciwieństwie do mnie, wiedzą, że spacery w tym mieście można sobie darować. Bez samochodu ani rusz. Dlaczego? - To miasto "idealne na papierze" - składa sie z wyizolowanych punktów połączonych siecią wielopasmowych, jednokierunkowych dróg. Punkty same w sobie mogą być ciekawe: oryginalne budynki, liczne ośrodki kultury, parki, centra handlowe, ale oprócz tego, że do poszczególnych punktów można się dostać tylko samochodem (pokonując duże odległości), to pomiędzy punktami nie ma nic wartego uwagi, a powtarzające się sekwencje ulic są monotonne – dodaje Iwona.

Wiozą mnie przez centrum miasta. Kierowcy są tu spokojniejsi niż w Polsce. Od niektórych kobiet trudno oderwać wzrok, tak egzotyczna jest ich uroda (w Rio de Janeiro salony piękności są na każdym rogu, a manekiny kobiece w sklepach - oprócz bikini - mają wypukłe, podniesione pośladki, według obowiązującej, plażowej mody). Czuję się chwilami jak w futurystycznym filmie - nomen omen - "Brasil" Terry'ego Gilliama, tego od "Monty Pythona". Wielkie betonowo-szklane budynki sprawiają, że człowiek staje się przy nich anonimowym punktem, wśród ponad 2,5 miliona mieszkańców. Ulice bez nazw, zamiast nich prostokątne sektory złożone z kilku przecznic, tzw. quadry. Mają być samowystarczalne - w każdej przedszkole, szkoła, supermarket, czasem mały, futurystyczny kościół, jak w Superquadras 107, 108, 307 i 308. Bloki w stylu Le Corbusiera, który chciał wyburzać zabytkową część Paryża - zimne, betonowe, oparte na wielkich słupach, co było żelazną zasadą francuskiego modernisty-brutalisty. "Jednostki mieszkaniowe" – już
sama nazwa odstręcza i człowiek czuje się jak gdzieś na ponurym blokowisku w Polsce.

– Miasto jest mało funkcjonalne, przestrzeń zaprojektowano tak, że sprzyja izolacji ludzi – podkreśla smutno Joao, narzeczony Iwony. Jego stosunek do miasta jest neutralny. Zalety? Dużo miejsc pracy, jeśli chodzi o sektor państwowy – w końcu Brasilia to centrum administracji. Mniej korków i przestępczości niż w Rio de Janeiro czy Sao Paulo. Ale koszt życia wysoki. Ich ulubione miejsce to Pontao – urocze miejsce nad sztucznym jeziorem Paranoa, z widokiem na most Kubitschka, założyciela miasta. Tam można odpocząć od upału, napić się popularnej caipirinhi (tutejsza wódka z trzciny cukrowej-Cachaça z limonkami, cukrem pudrem i lodem) lub zjeść przepyszne lody z czarnych jagód açai, które po tym, jak Oprah Winfrey je zachwalała w swoim programie, zaczęły robić furorę także za granicą Brazylii. Zresztą ten kraj można pokochać za same owoce. - Uwielbiam kuchnię brazylijską - pyszne grillowane mięso, bogactwo kolorowych owoców, warzyw, no i oczywiście caipirinhę – podkreśla Ania, która mieszka tu od czterech lat.

Trudna przygoda na sawannie

Brasilia położona jest na wysokości ok. 1000 m n.p.m., na rozległym płaskowyżu Wyżyny Brazylijskiej, około 1000 km od wybrzeża morskiego i starej stolicy Rio de Janeiro. Zbudowana jest na planie samolotu – mieszkańców ulokowano w blokach na "skrzydłach", a pośrodku, w "kadłubie" – tzw. Osi Monumentalnej – postawiono budynki rządowe. W "kabinie" samolotu są dwie wieże i dwa budynki w kształcie spodków kosmicznych (siedziba Kongresu Narodowego), Plac Trzech Władz, siedziba prezydenta - Palacio do Planalto, Sąd Najwyższy, Prokuratura. Każdy budynek zaskakuje – katedra zwieńczona jest koroną i posiada fascynujące witraże, chronią ją gigantyczne, groźne posągi (w Brazylii są setki kościołów i sekt, popularne są też wierzenia pochodzenia afrykańskiego, np. Candomble); Muzeum Narodowe (ostatnio występowali tu Leszek Możdżer i Mariusz Wilczyński) - to biała planeta, wokół której po "orbicie" chodzą turyści, a Biblioteka Narodowa - bunkier schowany za betonowymi kratami. Ten ostatni budynek nie zachęca do zwiedzania.

- Planowanie i budowa miasta pośrodku niczego było trudną przygodą – tak to określił 102-letni obecnie, wciąż pracujący Oscar Niemeyer, brazylijski, światowej sławy architekt żydowskiego pochodzenia. To on projektował najważniejsze budynki i współpracował z autorem planu miasta Lucio Costą, który konkurs na ten projekt wygrał w 1957 r. Niemeyer, autor przeszło 600 projektów na całym świecie zapytany, czy jest zadowolony z funkcjonowania miasta, odparł: "Połowa mieszkańców Brasilii jest biedna, druga zamożna. Ten podział mnie smuci". Słowa architekta potwierdzają przedmieścia stolicy – baraki sklecone byle jak, wśród wysypisk śmieci. Bieda rzuca się w oczy bardziej niż np. w stolicy Chile, leży na kocu w przejściu podziemnym w postaci kobiety z dziećmi, prosi o centavos (centy) żonglując piłkami lub sprzedając cokolwiek kierowcom, gdy zatrzymają się na czerwonym świetle. (W Rio wpadli na pomysł, żeby biedę zagrodzić murem – jak trędowatych. To kolejne podzielone miasto.)

Co na to lokalni politycy? Kilka dni temu Sąd Najwyższy wypuścił na wolność po dwumiesięcznym areszcie Jose Roberto Arrudę, byłego burmistrza dystryktu federalnego, którego stolicą jest Brasilia, oskarżonego – wraz z pięcioma innymi oficjelami - w aferze łapówkarskiej. Arruda miał brać łapówki od firm biorących udział w państwowych przetargach i próbować przekupić dziennikarza, by afera nie wyszła na jaw. Burmistrz tłumaczył się chęcią pomocy najbiedniejszym rodzinom. Jego następca Paulo Octavio musiał ustąpić po dwóch tygodniach, gdy się okazało, że może być zamieszany w aferę.

- Urzędnicy i politycy są przekupni – mówi mi Ania - a biurokracja sprawia, że człowiekowi odechciewa się podejmować jakichkolwiek działań. Ale skandale niegroźne są przywódcy Brazylii, prezydentowi Luli da Silvie. Z marcowego sondażu wynika, że cieszy się on 76-procentowym poparciem. Ostatnio był na Kubie i ściskał się po raz kolejny z Raulem Castro, zapewniając o przyjaźni między narodami, gdy w więzieniach głodują w proteście Bogu ducha winni dysydenci, skazani na los Orlando Zapaty Tamayo. Hydraulik i aktywista zmarł w lutym po długim strajku głodowym. Teraz najgłośniej jest o Guillermo Fariñasie, który prowadzi "głodówkę aż do śmierci", żądając uwolnienia 26 więźniów politycznych. Ale to dla Luli - i dla wielu innych przywódców państw - nie jest ważne. Ważne jest, że Brazylia za kilka lat ma być potęgą naftową, ponieważ odkryto bogate złoża pod dnem Atlantyku. - Ropa będzie własnością wszystkich Brazylijczyków i odmieni ostatecznie oblicze naszego kraju – obiecuje Lula. Słowa, uśmiech, zasiłki dla
najuboższych i latynoski entuzjazm wystarczą, żeby ludzie go lubili. Lula, były przywódca związków zawodowych, porównywany do Wałęsy powtarza w nieskończoność "Nigdy wcześniej w historii tego kraju..." - i wszyscy mu przyklaskują. Ekonomiści twierdzą, że w tym roku gospodarka Brazylii - członka grupy BRIC, do której należą też Indie, Rosja, Chiny - wzrośnie o 4,7%.

Obce ciało i piżama słynnego przywódcy

Miasto niewiele ma wspólnego z typowym europejskim miastem, nie ma tu uliczek, które można by z przyjemnością zwiedzać, dlatego dla Iwony jest chłodne i nieprzychylne. – To obce ciało w gorącej Brazylii, kraju samby, karnawału – mówi Iwona. Ale dodaje, że poprzez język portugalski warto poznać ten zróżnicowany kraj, gdzie mieszają się wpływy kolonizatorów z Portugalii, miejscowych Indian i afrykańskich niewolników, których ściągano na statkach, żeby karczowali dżunglę. Ta mieszanka jest niezwykła, można np. zobaczyć grupę ciemnoskórych nastolatków, a każdy ma z nich inny odcień skóry. Po kilku dniach zauważam też, że ludzie są tu zazwyczaj tolerancyjni i sympatyczni, mimo że kaleczę ich język.

W 1987 r. Brasília została przez UNESCO wpisana na listę dziedzictwa ludzkości. Byłby z tego na pewno dumny prezydent Juscelino Kubitschek de Oliveira, syn Czeszki, który zawsze marzył, żeby stolicę Brazylii przenieść z Rio de Janeiro w miejsce, które Dom Bosco, założyciel salezjanów w swojej wizji wskazał jako krainę mlekiem i miodem płynącą. Dzięki robotnikom z całego kraju prezydent swoje marzenie zrealizował w trzy lata. Radość tłumów i samego Kubitschka z tego osiągnięcia można oglądać w mauzoleum JK, gdzie spoczywa jego ciało. Mauzoleum przypomina wnętrze ciemnego statku kosmicznego. Oprócz wielu pamiątek, można tam zobaczyć nawet piżamę, w której spał słynny przywódca. Junta wojskowa wyrzuciła go z kraju w 1964 r. Gdy zginął w wypadku samochodowym - po powrocie do Brazylii - w 1976 r., pożegnało go 350 tys. Brazylijczyków. Nad mauzoleum Oscar Niemeyer dał upust swojej lewicowej pasji - postawił ogromny sierp i sylwetkę prezydenta pozdrawiającego lud w stylu Breżniewa lub Gomułki.

Pani "windowa" nie podnosi głowy

Najlepszy widok w Brasilli jest z 75-metrowego tarasu widokowego na obskurnej wieży telewizyjnej, która ma 224 metry i wygląda jak dar od Związku Radzieckiego. Otyła pani "windowa" w brudnym ubraniu roboczym, siedząca na krześle przy drzwiach windy, wciska automatycznie przyciski i nawet nie chce jej się podnieść głowy, gdy z ukrycia robię jej rozmazaną fotkę. - Brazylijczykowi nigdy się nie spieszy - mówi Iwona. - Gdy umawiasz się z nim na ósmą, prawie na pewno przyjdzie czterdzieści minut później albo w ogóle. Ale do tego można się przyzwyczaić - dodaje z uśmiechem. Odpowiadam jej, że spotkania z "fachowcami" od wykańczania mieszkań w Warszawie wyglądają podobnie. Na tarasie fascynuje mnie wielki reflektor całkowicie oklejony gumami do żucia, które są tu chyba co najmniej od roku. Piętro niżej można podziwiać imponującą kolekcję kamieni szlachetnych, m.in. amazonit.

W dole widać wielką przestrzeń, zieleń w parku i czerwoną ziemię. Siedemnaście identycznych budynków ministerstw ustawionych w dwóch rzędach, po obu stronach Osi Monumentalnej. Ten monumentalizm może przytłaczać. Przypominam sobie napis na tablicy, która wisi w Szkole Filmowej w Łodzi: „Mniej znaczy więcej”. Ania opowiada o mieście-zagadce, pijąc co pewien czas przez rurkę sok ze schłodzonego kokosa. Znużona ciemnoskóra dziewczyna przecięła go wcześniej uderzając w wierzchołek owocu maczetą. - Mogłabym powiedzieć o tym mieście dużo złego - mówi - ludzie nie zawsze są szczerzy i często obcokrajowców traktują z góry (podobnie pisze w internecie blogerka, młoda studentka z Polski). Komunikacja miejska pozostawia dużo do życzenia. Jednak ja Brasilię polubiłam. Miałam szczęście, poznałam tu wspaniałych przyjaciół, na których mogę liczyć. Klimat jest tu idealny - na północy kraju jest za gorąco, na południu za zimno, a w "interiorze" w sam raz.

Patrzę w dół i widzę brudne, blaszane dachy bud handlarzy, które obrosły wieżę jak huba. Tak bardzo przypominają te z dawnego Stadionu Narodowego w Warszawie. Siwy stary hipis zajada ze smakiem feijoadę, potrawę z fasoli, narodowe danie Brazylii. Inni, młodzi handlarze rozkładają na chustkach wisiorki i tanie błyskotki. Mają szczęście, że nie są czarni - ci zarabiają w Brazylii mniej, większość niewykształconych i biednych Brazylijczyków ma ciemny kolor skóry. Rasizm? Oficjalnie nie...

Na Placu Trzech Władz pomnik Gołębnik nawołujący do pokoju, porównywany do spinacza do bielizny, poza tym dwaj "Bojownicy" z żelaza, zawsze na warcie, symbolizujący tysiące robotników, którzy budowali to miasto. Stoją z dzidami naprzeciwko siedziby rządu. Obok biedny Brazylijczyk sprzedaje flagi, siedzi na zydelku, pilnując swojego wózka. Co on ma z tego, że Teatr Narodowy wygląda jak wielka piramida Majów, a siedziba prokuratury jak reaktor atomowy? Czy on może tam dostać darmową wejściówkę? Czy ktoś go wpuści, żeby mógł obejrzeć te wszystkie wspaniałości, to bogactwo przerastające jego nędzną codzienność?

- Nie chcę demonizować. W Brasilii da się mieszkać - podsumowuje Iwona. - Trzeba się tylko przestawić na inny tryb, nauczyć języka (angielski nie jest zbyt popularny), mieć dużo wytrwałości i cierpliwości. Trzeba zapomnieć o oficjalnych godzinach funkcjonowania urzędów, o regulaminach, czy jasno określonych przepisach i zasadach. - Dzięki temu urzędnik też zapomni za co miał nas ukarać i odeśle do strony internetowej albo innego urzędnika - śmiejemy się wszyscy razem. - Do wszystkiego można się przyzwyczaić.

Adam Przegaliński, Wirtualna Polska (W Brazylii byłem w grudniu 2009 r.).

Źródło artykułu:WP Wiadomości
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)