Monika Brodka: nie szykuję się na nową miłość
Nie szykuję się na nową miłość. Raczej czekam na to, co mi teraz los przyniesie. Miłość przyjdzie, kiedy zechce mówiła w wywiadzie dla
"Słowa Polskiego Gazety Wrocławskiej" piosenkarka Moniką Brodka, gwiazda programu Idol.
01.12.2006 | aktual.: 01.12.2006 11:28
Słowo Polskie Gazeta Wrocławska: Zmieniła Pani wizerunek. Miejsce zadziornej, młodzieżowo ubranej dziewczyny zajęła elegancka, młoda kobieta. To zmiana powierzchowna, czy głębsza?
Monika Brodka: To odbicie tego, że czuję się dojrzalsza. Dorastam i rozwijam się – jako człowiek i jako artysta. Przechodzę wewnętrzną ewolucję. Dużo się we mnie zmieniło od czasów Idola i pierwszej płyty. To nie chwyt marketingowy. To naturalne zmiany.
Niedawno skończył się Pani pierwszy poważny związek. Sporo to Panią kosztowało. Czy czuje się Pani gotowa na nową miłość?
– Nie szykuję się na nową miłość. Raczej czekam na to, co mi teraz los przyniesie. Między innymi o tym śpiewam na mojej płycie. Jak każdy marzę, że spotkam swoją drugą połówkę. Ale miłość przyjdzie, kiedy sama zechce i nie można się do tego przygotować. I mówić: okej, już jestem gotowa, albo: nie, jeszcze nie chcę kochać. Nie mamy na to wpływu.
20 listopada w sklepach pojawiła się Pani nowa płyta: „Moje piosenki”. Jak najkrócej można ją opisać?
– To zdecydowanie bardziej moja płyta niż poprzednia. Napisałam część tekstów i muzyki. Cieszę się, że wreszcie się przemogłam, żeby coś napisać. Wcześniej bałam się tego.
Artyści mówią, że premiera płyty jest jak wypuszczenie dziecka w świat. Musi towarzyszyć mu strach. Czy to prawda?
– Tak. Kiedy wydajesz płytę, otwierasz przed innymi swoją duszę. Wystawiasz się na publiczną ocenę i liczysz na akceptację. Wtedy pojawia się strach, że płyta się nie spodoba, że to, co najintymniejsze, zostanie źle przyjęte, odrzucone. W „Moich piosenkach” dałam dużo z siebie, to po części moja historia i dlatego teraz się boję, czy płyta się spodoba.
„Moje piosenki” mówią o miłości – tej straconej i tej, która dopiero nadejdzie. Rozlicza się Pani z przeszłością?
– To nie jest w stu procentach ani moja biografia, ani opowieść skrzywdzonej kobiety. Raczej zapis zdarzeń dziejących się dookoła. Piszę o tym, że prawdziwą miłość trudno znaleźć, ale szukać trzeba. A jak się uda, to trzeba nad nią ciężko pracować, żeby nie zmarniała.
Płytę współtworzyła z Panią Ania Dąbrowska. Jesteście przyjaciółkami?
– Bardzo dobrze się rozumiemy. Mamy podobne spojrzenie na teksty i muzykę. Pracowałyśmy przy mojej pierwszej płycie, dlatego poprosiłam Anię, by pomogła mi i tym razem. Bardzo ją cenię jako artystkę, kompozytorkę i autorkę tekstów, ale nie wiem, czy to, co nas łączy, można nazwać przyjaźnią. Pod względem artystycznym na pewno.
Czego szuka teraz Monika Brodka?
– Chcę pracować z ludźmi, którzy poszerzą moje horyzonty artystyczne i nie zamkną mnie w jakimś hermetycznym światku. Z ludźmi, którzy umożliwią mi spełnienie marzeń i nigdy nie powiedzą „to niemożliwe, to się nie uda”. Chcę mieć pole manewru i realizować plany. Przede wszystkim jednak, chyba jak każdy, chciałabym powiedzieć o sobie, że jestem szczęśliwa.
Często w wywiadach podkreśla Pani swoje góralskie korzenie. Co one dla Pani oznaczają?
– Że jestem bardzo wrażliwa, na to, co się dookoła mnie dzieje. Oznacza to również ogromny upór. Często mi to pomaga, ale czasem też przeszkadza. Poza tym, górale to bardzo muzykalni ludzie. I bardzo rodzinni. Często spotykają się, żeby razem grać. Tak jest i w moim domu, zwłaszcza na święta. Wtedy zbieramy się wszyscy, każdy chwyta instrument, na którym umie grać i bez końca gramy kolędy. Strasznie tęsknię za świętami, już nie mogę się doczekać!
Zamierza Pani pielęgnować góralskie tradycje?
– Oj tak! Mam nadzieję, że mój dom w górach nadal będzie stał. Będę tam jeździć z dziećmi, żeby poznały tamtą kulturę i tradycję. Poza tym, przecież góralskość będą miały w genach.
O czym Pani teraz marzy?
– Chciałabym nagrać płytę z zagranicznym producentem. W ogóle pracować z obcokrajowcami. Marzę o poznaniu artystów, którzy tworzą na przykład muzykę alternatywną. Ale najbardziej chciałabym poznać Antony’ego z zespołu Antony & The Johnsons. Gdyby udało nam się nagrać razem choć jeden utwór, spełniłoby się moje wielkie artystyczne marzenie.
Na dworze listopadowa plucha. Czy zna Pani lekarstwo na napady jesiennych smutków?
– Na smutki najlepsza jest cisza albo dobry film. Pomaga mi też towarzystwo przyjaciół, z którymi można się pośmiać i porozmawiać.
A zakupy?
– Owszem, napady zakupów pomagają, choć tylko chwilowo. Ale żadne zakupy nie pomogą na naprawdę duży smutek, za to trwale szkodzą kontu bankowemu (śmiech). Wiem coś o tym, bo właśnie urządzam mieszkanie. A to kosztowne zajęcie. Ostatnio sporo wydałam na lampy. Uwielbiam wielkie, kryształowe żyrandole. Pięknie wyglądają w połączeniu z nowoczesnym oświetleniem. Teraz szukam stołu. Powinien być stary, na giętych nogach i mieć rzeźbiony blat. Pomaluję go na czarno i położę czarną szybę.
Niedawno zdała Pani maturę, wybiera się Pani na studia?
– Mam taki plan. Po maturze zrobiłam sobie rok przerwy. Chciałam skupić się na promocji płyty, bo nie lubię robić dwóch rzeczy naraz. Za to w przyszłym roku pójdę na studia, choć jeszcze nie wiem jakie.
Kiedy zobaczymy się na Pani koncercie we Wrocławiu?
– Niestety, dopiero w przyszłym roku. Ale bardzo chcę zaśpiewać we Wrocławiu, bo to jedno z moich ulubionych miast. Ma fantastyczny, artystyczny klimat. Uważam, że Wrocław jest dużo bardziej kulturalny od Warszawy.
Maria Gutterwil