"Moje zdjęcia z L. Wałęsą wyglądały jak listy gończe"
- Kiedy jechałam przez NRD, to w wielu miejscach wisiały moje zdjęcia z Lechem Wałęsą. Wyglądały jak listy gończe - wspomina organizatorka transportów pomocy dla Polski w czasie stanu wojennego Krystyna Graef w wywiadzie dla "Rzeczpospolitej".
12.12.2011 | aktual.: 12.12.2011 09:57
Krystyna Graef po skończeniu studiów medycznych w Łodzi wyjechała do Stanów Zjednoczonych. Później zamieszkała z mężem w Niemczech. Dzięki kontaktom ze znajomymi ze studiów, znała trudną sytuację w Polsce m.in. na oddziale noworodkowym.
Pierwszą zbiórkę pieniędzy zorganizowała podczas swoich urodzin - uzbierała tysiąc marek, za które kupiła mleko w proszku. - Opowiadałam o akcji kolejnym osobom i tak zebrałam na pierwszą tonę milupy dla dzieci - dodaje.
Lekarstwa, sprzęt medyczny i środki czystości mogła kupić dzięki wsparciu ze strony niemieckiego społeczeństwa. - Wpływały ogromne sumy pieniędzy. W 1982 roku tygodnik „Der Spiegel" podał sumę 10 mln marek niemieckich - opowiada.
Do Polski Graef woziła coraz szerszy asortyment. Kiedyś dostała 12 tirów zabawek, innym razem 8 tysięcy par butów. - A kiedy w Niemczech likwidowano jakiś szpital, to się tam pojawiałam i brałam rzeczy, które jeszcze były dobre, na przykład ultrasonografy, i zawoziłam je do Polski - wspomina.
Graef stała się również przemytniczką. Współpracując z polską opozycją przewoziła przez granicę papier, sitodruki i maszyny drukarskie. - Dobrze się do tego przygotowywaliśmy. Sprawdziliśmy, gdzie przeważnie celnicy szukają tego typu rzeczy, i chowaliśmy tam, gdzie na pewno nie zajrzą. Zbiornik na paliwo był podzielony na dwie części. Na dole była farba drukarska, później dno, a na górze paliwo - opowiada.
Transport do Polski za każdym razem trwał około 40 godzin. M.in. ze względu na konieczność wyładowania każdej rzeczy (niekiedy z 15 ciężarówek) ma granicy z NRD. Krystyna Graef mówi również, że zawsze była poddawana odprawie osobistej, musiała się rozbierać.
W Polsce w każdym mieszkaniu, które odwiedzała był podsłuch. Żeby go zagłuszyć odkręcali kran lub wychodzili na balkon.
13 grudnia 1981 roku, kiedy wybuchł stan wojenny, Graef była w Polsce. - Zmiana nastawienia do nas była natychmiastowa. Jak wjeżdżaliśmy na teren PRL, to celnicy byli uśmiechnięci i całkiem serdeczni. Kiedy wracaliśmy, zwracali się do nas w sposób oficjalny, nieuprzejmy i bardzo stanowczy. Chcieli się nas jak najszybciej pozbyć - opowiada.