Reportaż o hodowli drobiu w Polsce. Kuriozalne wypowiedzi ministra rolnictwa
W sobotę stacja TVN 24 wyemitowała reportaż pt. "Śmierć kur" o hodowli drobiu w Polsce. Równie wstrząsające jak obrazy macerowanych piskląt czy żyjących w ścisku niosek mogą wydawać się wypowiedzi ministra rolnictwa i rozwoju wsi. Henryk Kowalczyk już zapowiada, że nie zgodzi się na likwidację chowu klatkowego, który chce wprowadzić KE. - Radziłbym zapytać tej kury, jak ona się czuje w tej klatce, może by coś wyjaśniła. Sądzę, że jeśli ona nie znała innego życia, to raczej nie miała żadnych przeżyć psychicznych z tego powodu - mówił minister.
W sobotę stacja TVN24 wyemitowała reportaż "Śmierć kur", ukazujący okrutną i momentami wstrząsającą prawdę o hodowli drobiu w Polsce. Pisklęta jeszcze w wylęgarni są selekcjonowane – kury wysyłane są do hodowli, natomiast większość piskląt-kogutów jest zabijana. Gazowana lub macerowana, czyli mielona żywcem. Kury-nioski trafiają do hodowli klatkowych, gdzie żyją w ścisku, raniąc się o kraty. Czasem obcinane są im dzioby, by nie raniły się nawzajem. Kura, która na wolności przeżyłaby nawet 10 lat, w takich hodowlach żyje co najwyżej półtora roku.
Z kolei brojlery, czyli kurczaki przeznaczone na ubój, żyją w ciemnych halach, w ścisku, tratując się nawzajem. - Kurczaki z ras szybko rosnących w ciągu sześciu tygodni osiągają wagę od dwóch do dwóch i pół kilo. Aby to lepiej zobrazować, można sobie wyobrazić pięcioletnie dziecko, które waży 150 kilo. W takim zastraszającym tempie rosną kurczaki brojlery, przez co trudno jest im utrzymać ciężar własnego ciała. Ich narządy wewnętrzne, w tym serce, nie są w stanie funkcjonować poprawnie - tłumaczyła Maria Madej z organizacji Otwarte Klatki.
Podkreślmy, że Polska jest liderem w produkcji drobiu w Europie. W 2018 roku w naszym kraju zabito ponad miliard kur. Co ważne, około 80 proc. polskich kur-niosek żyje w klatkach.
"Jeśli nie znała innego życia, to raczej nie cierpiała"
Komisja Europejska zapowiada wprowadzenie zakazu chowu klatkowego drobiu. Nowe prawo ma wejść w życie od początku 2027 roku. Autor reportażu TVN Filip Folczak spytał Henryka Kowalczyka, ministra rolnictwa i rozwoju wsi, czy popiera to rozwiązanie.
- To jest niepotrzebne w tym momencie. Będę przeciwko takiej decyzji - odpowiedział minister. I zakpił: "Radziłbym zapytać kurę, jak ona się czuje w tej klatce, może by coś wyjaśniła. Sądzę, że jeśli ona nie znała innego życia, to raczej nie miała żadnych przeżyć psychicznych z tego powodu".
Jeśli chodzi o macerację piskląt-kogutów, to także sugerował pogodzenie się z tą sytuacją. - Nie będziemy chronić zwierząt, by skazać je na cierpienia w dalszym etapie życia - mówił. - Byłyby wolnymi ptakami i tak zostałyby zabite na mięso. I tyle - skwitował.
"A może skażemy wilka"
Kowalczyk jest także przeciwny pomysłowi montażu monitoringu w halach, gdzie hodowane są brojlery, które umożliwiałyby kontrolę ewentualnych przypadków znęcania się nad nimi.
- Przypadki znęcani się nad zwierzętami są niezwykle rzadkie. Myślę, że częściej dochodzi do znęcania się ludzi nad ludźmi - ocenił - To (znęcanie się nad brojlerami w hodowlach - red.), że jest patologia na marginesie, nie oznacza, że wszystko trzeba potępiać.
- Ktoś by mógł podejść nieuprawniony do takiego monitoringu i mógłby wymyślać niestworzone rzeczy - dodał.
Pytania dziennikarza o realia polskich hodowli drobiu zakończył, ironizując: - Niedługo zrobimy tak, że zwierzęta będą panami świata. No to ja mam propozycję, żeby skazywać na więzienie wilka, który zagryzie zająca - zakończył minister.