Mocny człowiek Tuska
GRZEGORZ SCHETYNA przez najbliższe lata będzie trzymał żelazną ręką Platformę Obywatelską, choć marzy mu się Ministerstwo Spraw Wewnętrznych. 15 lat czekał, by stać się jednym z najważniejszych graczy. I się doczekał.
20.10.2005 | aktual.: 20.10.2005 08:48
Gdy w słuchawce telefonu słychać "kurwa, no", znaczy to, że dzwoni mocny człowiek z Wrocławia. Nie musi się przecież tłumaczyć, po co dzwoni. To wiadomo. Interesuje go tylko, czy sprawa, którą zlecił, została już załatwiona. Dlatego to krótkie przywitanie zupełnie wystarcza. Wtedy należy wypowiedzieć się zgrabnie i na temat. Mówić krótko. Bo Grzegorz Schetyna lubi krótkie zdania i tryb rozkazujący.
- Lokalni działacze cenią w nim tę siłę, której brakuje Tuskowi i Rokicie - mówi poseł K. z Platformy Obywatelskiej. - Dzięki Grześkowi wiedzą, dokąd mają iść i co robić. I wiedzą, że jak im się noga powinie, będą mogli do niego zadzwonić i poprosić o pomoc. On bardzo chętnie wtedy zainterweniuje, zadzwoni do znajomego prezesa, wiceprezesa czy posła i sprawę załatwi.
W Platformie nic się nie zmieniło. Nadal najważniejszą osobą jest Donald Tusk. Grzegorz Schetyna stoi tylko w jego cieniu. - Ale to Grzegorz ustawia tę całą armię - dodaje poseł. - To on dowodzi tym wojskiem, w którym rozkazy wydaje Tusk. To on zna wszystkich lokalnych działaczy z nazwiska, bo Donald nie ma do tego głowy. Dlatego może sobie pozwolić, by w każdej chwili zadzwonić i zapytać, czy wszystko w porządku, czyli "kurwa, no".
Sekretarz może poturbować
Swojego pierwszego spotkania z Donaldem Tuskiem Grzegorz Schetyna nie pamięta. Pamięta drugie, te z roku 1990, bo zaważyło na jego życiu. Dzięki temu jest dziś jedną z najważniejszych osób w Platformie i w państwie.
Tusk zaprosił go wtedy do swojego warszawskiego mieszkania. I przez cztery godziny mówił o liberalizmie. Potrzebował kogoś, kto zbuduje we Wrocławiu struktury Kongresu Liberalno-Demokratycznego, kieszonkowej partii, która swój rodowód czerpie z gdańskiej spółki robót wysokościowych.
- Zauważyłem, że myślimy podobnie - mówi Schetyna, który do KLD zapisał się z grupą kolegów z dawnego wrocławskiego NZS. Jan Waszkiewicz, ówczesny szef wrocławskiego KLD, pamięta, że młodzi wnieśli dynamikę tak dużą, że zaraz go odwołali. Poszło o kandydatów na posłów w wyborach 1991 roku. Waszkiewicz chciał liderów z KLD, młodzi, którymi kierował Schetyna, forsowali biznesmenów. Dlatego posłem z Wrocławia został Zenon Michalak (później znany już jako Zenon M. i występujący w kronikach kryminalnych, a nie sejmowych).
Po usunięciu Waszkiewicza całą władzę we wrocławskim KLD przejął Grzegorz Schetyna i od 14 lat umacnia swą pozycję na Dolnym Śląsku. Jacek Merkel, jeden z liderów KLD, mówi, że Schetyna już wtedy był istotnym i wyróżniającym się elementem krajobrazu liberalnego. Od samego początku był postrzegany jako człowiek od czarnej organizacyjnej roboty i szło mu świetnie.
Z początku pełnił funkcję osobistego sekretarza Tuska, a potem, gdy sekretarz generalny KLD Krzysztof Żabiński poszedł pracować do URM, to właśnie Schetyna przejął jego obowiązki.
- Bo bycie sekretarzem nie jest zajęciem dla pięknoduchów, ale dla twardzieli takich jak Schetyna, którzy znają prawdziwe życie - mówi Merkel. - Sekretarz jest jak dowódca armii. Nie może tolerować symulantów i dezerterów. I czasami musi kogoś poturbować.
Schetyna swoją pozycję w partii budował krzykiem i brutalnością. I nic się nie zmieniło od 14 lat. Potrafił na przykład publicznie zmieszać z błotem posła Z. na posiedzeniu klubu. Potem co prawda go przeprosił i zrobił liderem listy, ale niesmak pozostał.
Piął się po szczeblach partyjnej drabiny, aż stał się rozgrywającym. Dziś jest najbardziej zaufanym człowiekiem przewodniczącego partii Donalda Tuska. To właśnie on był w elitarnej, czteroosobowej grupie liderów Platformy wyznaczonej po wyborach do prowadzenia rozmów z PiS. Choć przez całe spotkanie milczał.
Lewita walczący
Kariera polityczna Grzegorza Schetyny zaczęła się 2 października 1981 roku, gdy tylko przyjechał z Opola do Wrocławia. Drugiego dnia pobytu na uniwersytecie zapisał się do Niezależnego Zrzeszenia Studentów, które pełniło funkcję Solidarności studenckiej. Zaraz przyłączył się do największego wówczas studenckiego strajku, który zakończył się 10 grudnia. Potem był stan wojenny. Brat Grzegorza - Janusz, działacz bydgoskiej Solidarności - został wtedy internowany i zmuszony do emigracji. Wyjechał do Winnipeg w Kanadzie.
Do konspiracji Schetynę wciągnął kolega z wydziału filozoficzno-historycznego Bogdan Zdrojewski, obecny poseł PO. Było podziemie, gazetki i knucie przeciwko systemowi. Gdy w 1985 roku Mariusz Kamiński, obecny poseł PiS, objeżdżał krajowe uczelnie z misją reaktywowania zdelegalizowanego NZS, we Wrocławiu spotkał nierozłączną parę działaczy Grzegorza Schetynę i Jacka Protasiewicza, obecnego szefa sztabu Tuska. Schetyna był szefem NZS, Protasiewicz jego zastępcą.
- Grzesiek był wtedy bardzo radykalny i współpracował z Solidarnością Walczącą Kornela Morawieckiego - mówi Mariusz Kamiński i dodaje, że trochę mu tej radykalności zostało do dziś, bo był jedynym posłem UW, który głosował za ustawą dekomunizacyjną.
Schetyna był jednym z założycieli podziemnego wydawnictwa książkowego Universitas i pod pseudonimem Mateusz Lewita pisywał do prasy podziemnej. W drugiej połowie lat 80. poznaje w akademiku Parawanowiec swoją przyszłą żonę - Kalinę, która studiuje administrację. W 1987 razem wyjeżdżają na cztery miesiące do brata Grzegorza na saksy. Za zarobione w Kanadzie pieniądze kupują swoje pierwsze własne mieszkanie. Z żoną i córką Natalią mieszkają we Wrocławiu do dzisiaj.
Richelieu POmpuje koła
Stanisław Huskowski, obecny poseł Platformy, zobaczył Grzegorza Schetynę w 1989 roku, gdy jako student historii prowadził on spotkanie z Lechem Wałęsą na Uniwersytecie Wrocławskim. Zapamiętał go, bo wydał mu się niezwykły.
- Na sali uwielbienie dla Wałęsy, bo to prawie Pan Bóg do nas przyjechał - opowiada Huskowski. - Wszyscy zwracają się do przewodniczącego z uwielbieniem, aż ten młody prowadzący bez żadnego respektu pyta bezczelnie: Panie Wałęsa, jak pan mógł załatwić legalizację Solidarności, zapominając o NZS? Sala zaszumiała. Skandal wisi w powietrzu. Wałęsa zaskoczony bąknął coś pod nosem. Trzeba było mieć sporo odwagi na taki gest wówczas.
Kilka miesięcy potem, gdy wszyscy jeszcze trwali w rozkoszy zdobytej niepodległości, Schetyna rozpoczynał swoją karierę urzędnika państwowego. Miał wtedy 26 lat.
Janisław Muszyński, który został w 1990 roku wojewodą wrocławskim, dostał z Komitetu Obywatelskiego Solidarności kartkę z nazwiskami dwóch chłopców, którzy mieli mu pomóc w reorganizacji urzędu. - Ja i dwóch studentów. Tak wyglądało przejmowanie władzy we Wrocławiu przez Solidarność - wspomina Muszyński. Jednego z poleconych chłopców wojewoda Muszyński mianował rzecznikiem prasowym - był nim Jacek Protasiewicz. Drugi został asystentem wojewody - był to Grzegorz Schetyna.
Szybko awansował na dyrektora Urzędu Wojewódzkiego, a gdy premierem został Jan Krzysztof Bielecki, z którym grywał w piłkę, został najmłodszym w Polsce wicewojewodą. Miał wtedy 28 lat. - Jako urzędnik był bez zarzutu - mówi Janisław Muszyński. - Tylko już wtedy lubił działać z drugiej linii.
Bo Grzegorz Schetyna to człowiek drugiego planu. Skryty, cichy, stroni od publicznych występów. Nie walczy o tytuły i stanowiska. Lubi działać za kulisami. Kierować z tylnego siedzenia. Prowadzić wojny podjazdowe. Gra ostro i nie uznaje kompromisów. Stąd nazywany jest we Wrocławiu kardynałem Richelieu.
Jego talent do zakulisowych rozgrywek rozwinął się na dobre po połączeniu się KLD z Unią Demokratyczną w 1994 roku. We Wrocławiu rozpoczęła się wtedy walka na śmierć i życie między dwoma liderami - Grzegorzem Schetyną i legendarnym przywódcą związkowym Władysławem Frasyniukiem.
- To nie był konflikt personalny, a najważniejsza różnica, która nas dzieliła, była taka, że Frasyniuk chciał, by Unia była partią obrotową, a ja chciałem Unii na centroprawicy - mówi Schetyna. Była to też wojna między etosowcami z UD a liberałami z KLD, której ostatnim epizodem było pompowanie kół.
Wojna na koła wybuchła w 1999 roku przed regionalnym zjazdem UW, na którym wybierano władze partii. Wyboru mieli dokonać delegaci wybrani w kołach. Im koło miało więcej członków, tym więcej mogło wyznaczyć delegatów.
Tuż przed zjazdem zaobserwowano niezwykłe zjawisko powstawania kół z niczego i ich błyskawicznego puchnięcia. Dobrze napompowane koło w ciągu kilku dni mogło przyrosnąć o setki procent. Choć trzeba uczciwie przyznać, że pompowali i jedni, i drudzy, to koła liberalne były pompowane najpierw. Dopiero potem podpatrzyli ten sposób etosowcy.
Jak twierdzą etosowcy, przekroczeniem granicy dobrego smaku było już napompowanie kół martwymi duszami. Wyszło to na jaw, gdy przyjechali partyjni kontrolerzy z Warszawy. Choć nikt nikogo za rękę nie złapał, etosowcy uważają, że za całą operacją dmuchania stał Grzegorz Schetyna. - W gabinecie Grześka spotykali się szefowie tych podejrzanych kół, więc trudno uwierzyć, że o niczym nie wiedział - mówi jeden z wrocławskich działaczy Unii Wolności.
Partia ponad wszystko
We Wrocławiu istnieje przekonanie, że bez zgody Schetyny nie da się załatwić żadnego politycznego interesu. To co, że Jacek Protasiewicz był szefem Unii Wolności, posłem, a ostatnio eurodeputowanym? - Nam się zdawało, że się usamodzielnił - mówi P., dawny działacz UW. - A on od czasu NZS stoi w cieniu Grześka i konsultuje z nim każdą decyzję.
Gdy po wyborach samorządowych w 2002 roku rozpoczęły się we Wrocławiu kłótnie o stanowiska, rozmowy koalicyjne prowadzone były ze Schetyną, chociaż nie pełnił on żadnej funkcji, a szefem Platformy był wtedy Bogdan Zdrojewski. - Nigdy nie słyszałem, by Grzegorz wyartykułował swoje poglądy - opowiada P. - Nie wypowiadał się nigdy ani na temat Kościoła, ani gospodarki, ani w innej sprawie. Nigdy nie toczył ideologicznych sporów. Ożywiał się dopiero wtedy, gdy rozmowa schodziła na sprawy personalne, dotyczyła koalicji lub przyszłych sojuszy.
Kogo wesprzeć, a kogo osłabić. Bo w grach gabinetowych jest mistrzem. Koledzy z Uniwersytetu Wrocławskiego dziwią się, że udało mu się zrobić wielką karierę. Mówią, że był niczym niewyróżniającym się przeciętniakiem. Przez lata był przez kolegów lekceważony i niedoceniany, a jednak dziś staje się jedną z najważniejszych osób w państwie. To budzi ich respekt. - To jest twardy zawodnik, który potrafi gryźć ziemię - mówi radny X z wrocławskiej Platformy. - Przez te 16 lat pracował po 16 godzin dziennie na swój dzisiejszy sukces, poświęcając polityce wszystko. Kto chce pójść z nim na zderzenie czołowe, nie ma żadnych szans, bo nikt nie jest w stanie się tak zaangażować jak on.
Imperium
Wrocławskie imperium Grzegorza Schetyny zbudowane zostało na trzech filarach: polityka, radio i sport. Wszystko zaczęło się w 1993 roku, gdy przekonał szefów warszawskiego Radia Solidarność, by pomogli uruchomić Radio Eska we Wrocławiu. Namówił też dwóch wrocławskich biznesmenów, by zainwestowali pieniądze w to radio. Eska Wrocław okazała się hitem, ale jak twierdzi Schetyna, choć zorganizował radio, nie miał w nim żadnej własności. Zmieniali się prezesi, redaktorzy naczelni, a Schetyna był tylko szefem rady nadzorczej - ale to właśnie on podejmował wszystkie kluczowe decyzje.
Również tę, by pomóc koszykarzom Śląska Wrocław. W 1994 roku, gdy Eska Wrocław stawała się sponsorem klubu, nikt nie mógł liczyć na to, że będzie to drużyna europejskiej klasy, której budżet roczny wynosić będzie cztery miliony dolarów. Potem klub przekształcił się w spółkę akcyjną, w której Schetyna ma 95 procent udziałów.
Jest jeszcze agencja reklamowa ARRS, która powstała do obsługi Radia Eska, a z czasem rozpoczęła samodzielny byt. Dziś ARRS Effectica to jedna z największych agencji reklamowych we Wrocławiu, jej roczne obroty sięgają dziesiątek milionów złotych. Większość udziałów w agencji ma żona Grzegorza - Kalina Rowińska-Schetyna. "Newsweek" twierdzi, że to ARRS Effectica podpisywała umowy sponsorskie dla Śląska Wrocław, pobierając przy tym sowite prowizje. Tygodnik oskarżył też Grzegorza Schetynę o nieuczciwość.
Poseł dzięki swoim koneksjom miał załatwić jednemu z biznesmenów zgodę na budowę we Wrocławiu w zamian za to, że biznesmen będzie sponsorował Śląsk Wrocław. Schetyna wszystkiemu zaprzecza. I już trzy dni po ukazaniu się tekstu skierował przeciwko dziennikarzowi "Newsweeka" prywatny akt oskarżenia do sądu. Domaga się ukarania dziennikarza za to, że pomówił go o działania, które nie miały miejsca i naraziły go na utratę zaufania publicznego. Dziennikarzowi grozi za to nawet do dwóch lat więzienia. Redakcja prowadzi już negocjacje w sprawie ewentualnej ugody i przeprosin.
Jednak sprawa zaczęła żyć już własnym życiem. Sztab Lecha Kaczyńskiego wyciągnął publikację po dwóch miesiącach i zażądał zawieszenia Schetyny w prawach członka PO.
O Grześku, co cepem wali
Schetyna nie chce powiedzieć, jakie stanowisko będzie zajmował po wyborach. Raczej nie zakotwiczy przy prezydencie, nawet jeśli zwycięży Tusk, bo musiałby zrezygnować z mandatu poselskiego. Od lat marzy mu się stanowisko ministra spraw wewnętrznych. Jednak będzie to trudne. - Jeśli Donald będzie prezydentem, odeśle Grześka do pilnowania partii, bo będzie mu zależało, by mieć na nią wpływ - mówi jeden z posłów PO, który przewiduje, że Schetyna będzie szefem klubu parlamentarnego.
Bo byli KLD-owcy w Platformie trzymają się razem. To elita elit. Środowisko zamknięte, które dużo z sobą przeżyło. Budowali te związki między sobą przez lata i mają długi marsz za sobą, w którym wiele razy byli poturbowani. Dlatego mają zaufanie tylko do siebie. - Właśnie to środowisko rok temu musiało zamordować swojego brata: Pawła Piskorskiego - opowiada jeden z posłów Platformy. - Trzeba było go poświęcić, by inni mogli przeżyć.
Gdy zabrakło Piskorskiego, trzeba było go kimś zastąpić. - Paweł miał urok i jak kogoś spisywał na straty, to robił to z gracją - mówi poseł PO. - A Grzesiek wali cepem i wszędzie robi sobie wrogów.
Przed wyborami odbyło się w Platformie wielkie zamiatanie. Tam gdzie można było, listy wyborcze zostały wymiecione z ludzi Rokity. Przyjeżdżał Schetyna do regionu, oglądał listę, spotykał się z kandydatami, rozmawiał, a potem wycinał, przesuwał i korygował. Gdy pojawiały się protesty, rozkładał ręce i mówił: - Donald jest bossem i on o wszystkim decyduje.
Choć jak wiadomo, to on wymyślił i namówił do kandydowania Janusza Palikota, który dotąd trzymał się z dala od polityki. Po ostatnich wyborach jest w Platformie spora grupa ludzi, która nie cierpi Schetyny. - On sam wyhodował sobie całe stado wewnętrznych wrogów, którzy trzęsą się przed nim ze strachu, ale marzą o jego upadku - mówi poseł PO. - Nie ma na to szans, dopóki stoi przy Donaldzie, który go potrzebuje. Bo Tusk jest subtelny i delikatny. Więc funkcję złego pana Hyde'a pełni Grzesiu. To on jest aparatem przymusu i kiedy trzeba, wykona wyrok w imieniu partii.
Schetyna uważa informacje o jego brutalności za przesadzone. Jest wyluzowany, żuje gumę i czasami się uśmiecha, choć na głowie ma 132 posłów, którzy co chwila przychodzą po poradę.
Radny X z PO twierdzi jednak, że opowieści o niebywałych wpływach Schetyny są mocno przesadzone. I choć o sekretarzu generalnym PO nic złego powiedzieć nie może, woli, tak jak większość rozmówców, nie ujawniać swojego nazwiska. Bo w tym trudnym okresie może go to urazić. - Lepiej dmuchać na zimne - mówi.
Cezary Łazarewicz