"Miodowicz byłby ukarany, gdyby nie zgłosił Jaruckiej"
Gdyby Konstanty Miodowicz (PO) nie zgłosił
Anny Jaruckiej jako świadka do komisji śledczej ds. PKN Orlen,
byłoby to podstawą do wykluczenia go z komisji, a może nawet
wniosku do prokuratury za niedopełnienie obowiązków - zeznał były
wiceszef komisji, dziś wicepremier Roman Giertych (LPR).
25.01.2007 17:50
Zeznawał on jako świadek w procesie cywilnym wytoczonym przez Miodowicza rzecznikowi Włodzimierza Cimoszewicza - byłego kandydata na prezydenta - Tomaszowi Nałęczowi za jego wypowiedzi z 2005 r. o roli, jaką poseł PO miał odegrać wtedy w sprawie Anny Jaruckiej.
Sąd Okręgowy Warszawa-Praga wezwał Giertycha na świadka na wniosek powoda. Według mnie, powód w komisji zawsze działał w ramach swych uprawnień i obowiązków; był rzetelny i sumienny - zeznał wicepremier. Rolę Miodowicza w powołaniu Jaruckiej na świadka określił jako "normalny przejaw aktywności posła".
Podkreślił, że nie było wtedy precyzyjnych przepisów co do tego, jak wnosić o przesłuchanie danej osoby jako świadka w komisji i jak uzyskać wiedzę, że ktoś taki powinien zeznawać. Praktyka była taka, że posłowie sami gromadzili materiał dowodowy i wnosili, kogo przesłuchać- dodał Giertych.
Zaznaczył, iż stwierdzenie, czy ktoś zeznaje fałszywie, nie jest rolą komisji, ale prokuratury. Dodał, że komisja nie sprawdzała autentyczności rzekomego upoważnienia do zamiany oświadczenia majątkowego Cimoszewicza, które Jarucka przedstawiła komisji w sierpniu 2005 r. Mieliśmy dwa pokoje pełne akt; nie mogliśmy ich wszystkich sprawdzać- dodał.
Proces odroczono do 29 marca, kiedy zaplanowano ostatnią czynność: przesłuchanie stron; potem po tygodniu zapadnie wyrok.
W sierpniu 2005 r. Jarucka - była asystentka Cimoszewicza jako szefa MSZ w 2002 r. - przekazała komisji ds. PKN Orlen kserokopię rzekomego upoważnienia do zamiany oświadczenia majątkowego, jakie w 2002 r. miał jej wystawić Cimoszewicz. Prokuratura uznała, że dokument jest sfałszowany - co podkreślał sam Cimoszewicz. We wrześniu 2005 r. Cimoszewicz zrezygnował z kandydowania na prezydenta w wyniku sprawy z Jarucką. Ruszył już proces Jaruckiej za posługiwanie się fałszywym dokumentem i składanie fałszywych zeznań przed komisją.
W apogeum kampanii prezydenckiej 2005 r. Nałęcz mówił: Jak patrzymy na sprawę pani Jaruckiej, to jest dokładnie ten sam mechanizm, co przy lojalce, przy niby lojalce, pana (Jarosława) Kaczyńskiego. Tak samo podrobiony podpis, ten sam mechanizm. Ja pytam publicznie, choć nie mam żadnych dowodów, ale pytam Donalda Tuska: proszę wyjaśnić rolę pułkownika Miodowicza we wszystkich tych sprawach.
Miodowicz przyznał, że to on prosił Jarucką, by napisała oświadczenie dla komisji śledczej, bo "prywatnie zwierzyła się przypadkiem jego znajomemu" o sprawie (był nim Wojciech Brochwicz). Miodowicz zaprzeczył zaś swemu udziałowi w sfabrykowaniu rzekomej lojalki Kaczyńskiego ze stanu wojennego i udziałowi w spreparowaniu dokumentu o oświadczeniach majątkowych Cimoszewicza. Pozwał Nałęcza, żądając przeprosin. Poseł PO mówi, że miał obowiązek doprowadzić do zeznań Jaruckiej przed komisją - inaczej można by mu zarzucić ukrywanie świadka.
W wywiadzie dla "Gazety Wyborczej" w 2005 r. Jarosław Kaczyński mówił, że Miodowicz oraz Brochwicz "utkali sprawę Anny Jaruckiej". To było "powszechne przekonanie" świata polityki, ale nie jest to moja "szczególna wiedza" - mówił w grudniu 2006 r. premier, zeznając w tym procesie o swych słowach z "GW".