Minister Kompromitacji Narodowej

Góra urodziła mysz – tak można określić działania ministra edukacji. Romanowi Giertychowi nie udało się zrealizować żadnych, składanych tak szumnie, deklaracji. Ministerstwo służy mu tylko do promowania własnej partii wśród radiomaryjnego elektoratu. Eksperci zajmujący się oświatą zarzucają Giertychowi kompletną ignorancję. Ale cokolwiek zrobi lider LPR, i tak może spać spokojnie – dobro koalicji sprawia, że jest nietykalny.

05.09.2006 | aktual.: 05.09.2006 10:09

Drużyna ministra

– Zawsze było tak, że kiedy minister był politykiem, dobierał sobie przynajmniej fachowych sekretarzy stanu. Tym razem i minister, i wiceministrowie zupełnie nie znają się na oświacie. Zajmują się tylko fajerwerkami medialnymi – denerwuje się jeden z działaczy oświatowych. Kim jest drużyna ministra Giertycha? I jak wygląda praca ministerstwa pod jego rządami?

Wiceminister Mirosław Orzechowski, absolwent Instytutu Teologicznego w Łodzi, w resorcie ma opinię osoby słabo zorientowanej w problemach oświaty, za to gorliwego klerykała i nacjonalisty. W Łodzi dał się poznać głównie jako działacz Katolickiego Stowarzyszenia Dziennikarzy oraz prezes Katolickiego Klubu im. Świętego Wojciecha. Jest też założycielem katolickiego miesięcznika „Aspekt Polski”. Dziś te kontakty widać w ministerstwie. – Takiej masy księży i zakonnic spieszących do gabinetu Orzechowskiego nie widziano nawet za czasów AWS. Dzięki jego staraniom połowa dotacji, jakie w tym roku rozdzieliło MEN, idzie na organizacje kościelne – mówią pracownicy resortu.

Najwyższym szczeblem świeckiej kariery Orzechowskiego było stanowisko wiceprezydenta Łodzi. W mieście tym wiceminister zostawił rodzinę, dom i swoje sprawy. Być może z tego powodu w poniedziałki nie pojawia się w resorcie przed południem, w piątki zaś trudno go spotkać po godzinie 12. – To pierwszy przypadek, by sekretarz stanu tak lekceważąco traktował swoje obowiązki – oburza się jeden z naszych rozmówców.

Dziś Mirosław Orzechowski to przede wszystkim kandydat na prezydenta Łodzi. W ministerstwie trzymają kciuki za jego zwycięstwo, bo wygląda na to, że to jedyny sposób na pozbycie się go z resortu. Rolę tzw. komisarza politycznego PiS pełni natomiast drugi sekretarz stanu – Sławomir Kłosowski. Od 2005 r. jest szefem opolskiej struktury PiS. Wcześniej był dyrektorem biura posła Andrzeja Diakonowa (zamieszanego w aferę Ciechu, z którego wyprowadzono 8 mln zł). Również on może się pochwalić świetnymi relacjami z Kościołem, o czym dumnie informuje. Od 2002 r. jest członkiem Komisji Nauki i Wychowania Chrześcijańskiego I Synodu Diecezji Opolskiej. Kłosowski należy też do „Solidarności”, ale zapisał się dopiero w bezpiecznych latach 90. Wiceminister rozmawia wyłącznie z przedstawicielami „S”. Inne organizacje, również największy Związek Nauczycielstwa Polskiego, są przez resort ignorowane.

Wiceminister Stanisław Sławiński to spadek po ministrze PiS-owskim. Sławiński jest po studiach pedagogicznych na UW. Doktorat zrobił na Wydziale Filozofii Chrześcijańskiej ATK w Warszawie. W karierze najbardziej pomogła mu praca w warszawskim ratuszu za prezydentury Lecha Kaczyńskiego.

W resorcie toczy się cicha wojna między wiceministrami z PiS i LPR. Widać to było, gdy Kłosowski z PiS ogłosił publicznie, że pięciolatki pójdą do zerówki. Następnego dnia w mediach pokazał się sam Giertych i zdecydowanie temu zaprzeczył. O rywalizacji świadczy też polityka kadrowa LPR-owskiego ministra. Nie oszczędza on pracowników z nominacji PiS. Młodziaki szturmują MEN

Do najbardziej zaufanej ekipy ministra Giertycha należą jednak młodzi działacze Ligi. To z nimi (szefem gabinetu politycznego, rzeczniczką i asystentkami) Giertych zamyka się w gabinecie i ustala plan działania. Ministra łączy z nimi wspólny szlak od Młodzieży Wszechpolskiej po LPR. Szef gabinetu politycznego to Paweł Sulowski – z zarządu głównego Ligi, b. członek rady naczelnej MW, radny sejmiku dolnośląskiego. Rzeczniczka, Kaja Małecka, sprawdziła się jako dziennikarka w „Naszym Dzienniku” i serwisie internetowym LPR. Szefowa departamentu prasowego zajmuje się nie tylko opracowywaniem strategii medialnej MEN. Dba także o wizerunek samego szefa. Ma m.in. zapobiegać takim sytuacjom, jak w lipcu, gdy wybuchła awantura o to, że operator telewizji regionalnej filmował Giertycha w niewłaściwy sposób, czyli od dołu. Na nic się nie zdały tłumaczenia, że nie było w tym żadnej złośliwości, tylko operator był niskiego wzrostu. Problem rozwiązano ostatecznie, każąc kamerzyście... stanąć na stołku. „Młodziaki”, jak
nazywa się ich w ministerstwie, awansują błyskawicznie. Przykładem takiej fast-kariery jest Andrzej Maśnica, który po zaledwie tygodniu pracy w ministerstwie został mianowany na jedno z najważniejszych stanowisk – dyrektora generalnego. Młodociana ekipa młodego ministra czuje swoją siłę. Może nie merytoryczną, ale ważniejszą, bo polityczną. – Najgorsza jest rzeczniczka. To wyjątkowo arogancka osoba, która z poczuciem wyższości wydaje polecenia dyrektorom departamentów. Rozumiem, że jako szefowa biura prasowego ma prawo wymagać informacji od pracowników ministerstwa, ale styl, w jakim to robi, pozbawia złudzeń co do poziomu jej kultury – ocenia jeden z naszych rozmówców.

Minister Giertych nie ufa nikomu, kto nie pochodzi z jego nadania. Nawet pracujące tu od lat sekretarki są podejrzane. Nowy szef nie boi się tylko powierzyć im parzenia kawy. Gdy jedna z sekretarek weszła do jego gabinetu z dokumentami do podpisu, wyleciała z hukiem i z gabinetu, i z pracy. – Giertych wydarł się na nią, że nie miała prawa wchodzić z papierami. A dotychczas była niepisana zasada, że sekretarka przynosiła ministrowi papiery, które musiały być szybko podpisane. Oczywiście wcześniej sprawa była uzgadniana z ministrem. Nie było w tym nic złego – tłumaczy jeden z rozmówców.

Umawianie spotkań i przynoszenie dokumentów do podpisu to już zadanie dla młodych asystentek, zweryfikowanych przez pana ministra.

Zasieki przed gabinetem

Romanowi Giertychowi nie spieszno było do spotkań z pracownikami ministerstwa. Długo po nominacji nie rozmawiał nawet z dyrektorami departamentów. – Najpierw myśleliśmy, że nas lekceważy, ale teraz sądzimy, że po prostu boi się, że w rozmowie z nami wyjdzie, jakim jest ignorantem w sprawach oświaty – uważają nasi rozmówcy. Szeregowym pracownikom jest niezwykle trudno dostać się do gabinetu szefa. Nawet jeśli ma się wyznaczony termin, można przesiedzieć pod drzwiami godzinę i odejść z kwitkiem. – Wchodzę kiedyś do sekretariatu, a tam pod drzwiami dwóch BOR-owców. Obok czeka zestresowany urzędnik. Tymczasem co chwila do gabinetu wpada jakiś „młodziak”. Bo teraz panuje zasada, że byle aktywista z partii ma pierwszeństwo, nawet przed oficjalnymi gośćmi – relacjonuje jeden z częstszych gości MEN. – Pierwszy raz zresztą zobaczyłem tak dużą obstawę ministra. Kiedyś Aleksander Łuczak jako wicepremier miał ochroniarza, ale był on zupełnie niewidoczny. Urzędnicy resortu zastanawiają się, według jakiego klucza minister
Giertych zwalnia, bo nie oszczędza także tych, którzy są z nadania PiS. – Z dnia na dzień wylano dyrektor generalną. Wróciła z wakacji i nieoczekiwanie wręczono jej zwolnienie podpisane już przez premiera! – opowiadają nasi rozmówcy. Na resztę dyrektorów padł blady strach, podsycany plotkami, że stanowiska stracą też pozostali. Niezależnie od wyznawanych poglądów na większości ciąży piętno pracy za czasów SLD. – Mamy taki resortowy czarny humor. Dyrektorzy kończą rozmowy zapewnieniem: „Zrobię to, pod warunkiem że jeszcze tu będę” – dorzuca jeden z rozmówców.

Oburzenie wzbudza styl, w jakim zwalniani są wieloletni pracownicy. Najczęściej o tym, że już nie pracują, dowiadują się z konferencji prasowych ministra Giertycha. W ten sposób potraktowano Mirosława Sielatyckiego, dyrektora Centralnego Ośrodka Doskonalenia Nauczycieli. Na uzasadnienie zwolnienia czekał dwa dni. Jednych Giertych zwalnia znienacka, drugich przesuwa na niższe stanowiska. Pewnej dyrektorce najpierw odebrał prawo kierowania departamentem, później odebrał pozostawiony zakres obowiązków, aż wreszcie zwolnił ją i zabronił przychodzić do resortu w czasie trzymiesięcznego wypowiedzenia. Kolejną szefową departamentu zdegradował i przeniósł do innego działu. W resorcie śmieją się, że powstał specjalny „gabinecik zwolnionych”, gdzie zimują pracownicy niepewni ideologicznie.

– W ministerstwie panuje terror. Ludzie boją się o pracę. Niektórzy starają się przystosować. Np. departament prawny napisze każdą głupotę, jaka przyjdzie do głowy ministrowi. To wstyd pisać rozporządzenie na temat amnestii, ale napisali. Teraz mówi się o nich „departament uległości prawnej” – śmieje się nasz rozmówca. Wbrew hasłom o tanim państwie utworzono nowe departamenty, m.in. nadzoru oświatowego. Jego szefową została Elżbieta Kiełbasińska, która pracowała w MEN za AWS. Wsławiła się ona ostatnio wypowiedzią, że minister Giertych nie zaakceptuje zwycięzcy konkursu na kuratora łódzkiej oświaty, bo nie był to... kandydat PiS i LPR. Wicedyrektorem departamentu został dwudziestoparoletni młodzian. – Zrobił dopiero licencjat, a przecież żeby sprawować nadzór, trzeba mieć pełne wykształcenie, kursy, jakieś doświadczenie – denerwuje się działacz oświatowy, z którym rozmawialiśmy.

Znany jest natomiast klucz, według którego minister przyjmuje nowych pracowników. Merytoryczne przygotowanie schodzi na drugi plan wobec LPR-owskich poglądów. Być może dlatego tak długo (od maja) trwa poszukiwanie kandydata na szefa departamentu kształcenia ogólnego. To bardzo trudny merytorycznie dział, tymczasem według najnowszych informacji ma go objąć dyrektorka jednej z warszawskich szkół podstawowych. Minister już się z nią spotkał. – Pani nie ma doświadczenia niezbędnego do kierowania tym departamentem, ale mówi się o niej, że nie wstaje z klęcznika, więc pewno przejdzie do ministerstwa – usłyszeliśmy. Nasi kuratorzy

Trwa też wymiana kuratorów. Nowi wybierani są tylko spośród kandydatów mających poparcie PiS i LPR. Tajemnicą poliszynela jest, że reprezentanci ministerstwa jadą na konkursy ze ścisłymi wytycznymi, którego kandydata mają poprzeć.

Na „odziedziczonych” ministerstwo wywiera presję. Część dostosowuje się jednak do nowej władzy z własnej inicjatywy. Kiedy minister zaproponował, że trzecia ocena negatywna ze sprawowania uniemożliwia promocję do następnej klasy, jedna z kuratorek stwierdziła, że to zbyt łagodne rozwiązanie. Po antygiertychowych demonstracjach w niektórych placówkach pojawili się kuratorzy, by przeprowadzić pogadanki wychowawcze z dyrektorami. Domagali się też – bezskutecznie – list nauczycieli i uczniów biorących udział w manifestacjach.

Tydzień na klęczkach

Praca w resorcie idzie na pół gwizdka, bo minister i wiceministrowie nie spieszą się z podejmowaniem decyzji. Pisma dotyczące zwykłych codziennych spraw często leżą tygodniami, paraliżując pracę urzędu. Minister Giertych ma inne sprawy na głowie, a wiceministrowie albo boją się podjąć decyzję, albo zwyczajnie nie wiedzą, jak rozstrzygnąć sprawę.

Ze stron internetowych resortu za to wynika, że przynajmniej raz w tygodniu każdy wiceminister uczestniczy w mszy. W dniach od 28 sierpnia do 3 września wiceminister Orzechowski modlił się z okazji 26. rocznicy powstania NSZZ „Solidarność”, Stanisław Sławiński gnał na mszę z okazji 10-lecia Katolickiego Domu Kultury „ARKA” w Racławicach, a następnie do Sanktuarium Matki Bożej Nauczycielki Młodzieży, gdzie odprawiano mszę o boże błogosławieństwo w roku szkolnym 2006/2007. Niestety, w grafiku nie ma spotkań ze świeckimi organizacjami oświatowymi. Minister Giertych zdążył tylko zorganizować konferencję prasową, a wiceminister Kłosowski pojechać do swojego okręgu wyborczego na otwarcie wystawy „Piętnaście lat na ziemi opolskiej” zorganizowanej przez Stowarzyszenie „Rodzina Katyńska”.

Pomysły głupie czy sprytne?

Organizacje oświatowe narzekają, że to pierwszy minister edukacji, który unika kontaktu z osobami zajmującymi się w Polsce sprawami oświaty. – Rozumiemy, że minister jest też wicepremierem i szefem partii, ale mógłby częściej spotykać się z ekspertami. Bardzo trudno jest dostać się do ministra. Niby już jesteśmy umawiani i nagle wszystko się rozpływa – mówi Marek Pleśniar z Ogólnopolskiego Stowarzyszenia Kadry Kierowniczej Oświaty.

Minister Giertych rzadko również gości w sejmowej Komisji ds. Edukacji. Nie przyszedł nawet na posiedzenie zajmujące się wynikami matur. Komisję przesunięto specjalnie na późniejszą godzinę, by dać ministrowi czas na przybycie, ale i tak się nie pojawił. – Konferencje prasowe to za mało. Przydałoby się mniej kampanii, a więcej zwykłej pracy – dodaje Pleśniar.

Tymczasem karuzela pomysłów ministra przyprawia ekspertów o ból głowy. – Zdziwiłem się, gdy minister ogłosił powołanie zespołu weryfikującego listę lektur. Nawet mianował jego szefa. Tymczasem od 10 lat takiej listy nie ma! Wybór leży w gestii nauczyciela – mówi jeden z działaczy oświatowych.

Nasuwa się pytanie, czy rzeczywiście władze ministerstwa tak bardzo nie znają się na oświacie, czy też świadomie wprowadzają w błąd opinię publiczną, chcąc po prostu zdobyć punkty u wyborców. Czy to możliwe, żeby minister nie znał podstawowych dokumentów regulujących pracę nauczycieli? Czy o słynnych już podwyżkach poinformował, bo nie znał prawa nakładającego obowiązek podniesienia pensji nauczycielom, czy może chciał się wykreować na dobroczyńcę? – Giertych jest przede wszystkim liderem LPR, dlatego interes partyjny przedkłada nad dobro oświaty. Wprowadził skandaliczny pomysł z amnestią dla maturzystów, bo przeliczył sobie, że da mu to 40 tys. głosów – przekonuje jeden z naszych rozmówców.

Pomysły z ochroną w szkołach, blokadą internetu czy wprowadzeniem mundurków dla uczniów to pustosłowie. Głównie dlatego, że są to sprawy, o których mogą decydować dyrektorzy szkół. W jednej ze szkół toruńskich dzieciaki od dawna chodzą w mundurkach i nie była do tego potrzebna akcja ministra. Również programy blokujące niektóre strony www nie są żadną nowością. Minister musiał o tym wiedzieć.

Inna sprawa, że pomysły, które przedstawia na konferencjach prasowych, to tylko zmiany kosmetyczne. Nie proponuje żadnych zmian reformujących szkolnictwo. – Giertych zabiera się do nieistniejących problemów. Zagadnieniami, o których mówił, powinien zajmować się dyrektor szkoły, a nie minister – potwierdza Anna Dzierzgowska ze społecznego LO przy ul. Bednarskiej w Warszawie.

– Media zachłystują się małymi sprawami w oświacie. Rzeczy ważne umykają – dodaje Sławomir Broniarz z ZNP.

Niewiele zostaje z obietnic składanych przez ministra. Nie ma i długo nie będzie taniego podręcznika. W czerwcu Giertych przekonywał, że odpowiedni zespół kończy już pracę, we wrześniu stwierdził, że taki zespół dopiero ją zacznie. O tym, że żadnego taniego podręcznika nie będzie, powinien wiedzieć, bo do tego są potrzebne albo duże pieniądze (w budżecie miał na ten cel tylko 150 tys. zł), albo zmiany ustawowe, a tych nawet nie ruszył.

Z tych naskórkowych działań ministra wyłania się wizja szkoły Romana Giertycha. Wizja anachroniczna, nieprzystająca do wyzwań współczesnego świata. – Jeśli podsumowywać działalność ministra Giertycha, to widać bezbrzeżną pogardę dla wszystkich, którzy są słabsi. Gardzi bezsilnymi nauczycielami i uczniami, których uważa za potencjalnych kryminalistów. Ten kult siły jest charakterystyczny dla skrajnego nacjonalizmu – ocenia Anna Dzierzgowska.

Maciej Strzemiński

Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)