Minister Bartłomiej Sienkiewicz - oto jeden z najbliższych ludzi Donalda Tuska

Na pierwszy rzut oka - elegancki mężczyzna po pięćdziesiątce. Do tego pochodzenie - prawnuk autora "Trylogii". Analityczny zmysł i gigantyczna wiedza o sprawach międzynarodowych. Kiedy Sienkiewicz wchodził do rządu oczekiwano, że będzie dla niego wielkim wzmocnieniem. Rzeczywistość okazała się jednak nie taka świetna.

Minister Sienkiewicz rozpoczął od mocnego akcentu. Podczas odwiedzin polsko-hinduskiej rodziny w Białymstoku, której neonaziści podpalili mieszkanie zadeklarował: "Jedno mogę powiedzieć, jeśli chodzi o środowiska skinheadowskie: idziemy po was".

- Minister wie, że kilka razy się zagalopował - ocenia współpracownik Sienkiewicza. I dodaje: "a ja mogę tylko dziękować opatrzności, że jego 'idziemy po was!' nie nagrała żadna telewizja, bo inaczej byśmy się już z tego nie wygrzebali".

Mimo to Sienkiewicz nadal jest blisko premiera. Jeden z polityków PO zdradza w rozmowie z "Newsweekiem", że minister "regularnie bywa w kancelarii i na Parkowej". - I nie chodzi mi o oficjalne narady, ale o tzw. spożywanie kotleta, czyli luźne luźne spotkania na obiedzie i przy winie - mówi. Zaznacz przy tym: "Donald traktuje go tak samo jak resztę, czyli narzędziowo. Bartek chyba niestety jeszcze tego nie rozumie. Jak z nim rozmawiam, to mam wrażenie deja vu. Jakbym słyszał Jaśka Rokitę, Zytę czy Grzegorza Schetynę. Każdy z nich myślał, że jest na specjalnych zasadach, i każdy się mylił. Z Bartkiem będzie to samo. Po pierwszej poważniejszej wpadce Tusk powie: 'Sienkiewicz? Słabo kojarzę'".