Minibusem, taksówką lub piechotą
Zgodnie z zapowiedzią kierowcy z PKM-ów w Katowicach i Sosnowcu oraz tramwajarze nie wyjechali wczoraj na trasy - o godzinie 4 rano rozpoczęli strajk ostrzegawczy. Było to sporym zaskoczeniem dla większości mieszkańców aglomeracji. Pierwsi pasażerowie pojawili się na przystankach już około godziny 4.30 i musieli sami zatroszczyć się o dotarcie do pracy.
04.06.2003 10:24
- Kompletnie nie wiem o co chodzi. Muszę w pół godziny dotrzeć do Załęża, a jak mam to zrobić? Na taksówkę mnie nie stać, więc pójdę piechotą. Pewnie spóźnię się sporo, ale może szef mnie za to nie wyrzuci z pracy - stwierdził stojący na przystanku tramwajowym Kamil Dobrodzki z Zawodzia.
Kolejna napotkana przez nas grupka pasażerów, tym razem czekająca na autobus, też nie wiedziała nic o strajku, ale była bardziej wyrozumiała. - To jedyny sposób w jaki kierowcy i tramwajarze mogą zwrócić na siebie uwagę społeczeństwa i skłonić władze do działania. Jeżdżę codziennie do pracy i obserwuję autobusy i tramwaje, które są w coraz gorszym stanie i kursują coraz rzadziej - powiedziała nam Elżbieta Malicka.
W Katowicach na kilkunastu liniach kursowały autobusy prywatnych przewoźników oraz pojazdy PKM-ów w Jaworznie, Gliwicach i Bytomiu oraz MZK w Tychach, ale ich kierowcom też obrywało się od pasażerów za strajk. Tyski kierowca został ostro skrzyczany przez katowiczanina, który nie mógł na czas dojechać do pracy. Nie pomogły tłumaczenia, że on nie strajkuje i pracuje w innej firmie...
Sytuacja pogarszała się z godziny na godzinę: mieszkańcy chcieli zdążyć na godzinę 8 i 9 do pracy, a uczniowie do szkół. Na przystankach zaczęły się tworzyć kilkudziesięciometrowe kolejki do minibusów. Główne ulice zakorkowały się, bo kto mógł wsiadał w prywatny samochód. - Telefony wręcz się urywały, bo uczniowie nie mogli dojechać z ościennych miast, a nawet dzielnic miasta. Niektórzy się spóźniali, inni w ogóle rezygnowali z przyjazdu - powiedziano nam w VIII LO w Katowicach.
Podobnie było w innych ogólniakach i szkołach średnich. - Ponad godzinę stałem w kolejce na przystanku na osiedlu Odrodzenie do minibusa. Atmosfera była straszna, ludzie na siebie krzyczeli i byli wyjątkowo nerwowi. Dlaczego nie było żadnej komunikacji zastępczej? - pytał Jerzy Fijałkowski z Piotrowic.
Najgorzej wyglądały rano autobusy prywatnych przewoźników przyjeżdżające z Sosnowca i Dąbrowy Górniczej. Były tak przepełnione, że po otwarciu drzwi ludzie wręcz wypadali na przystanek. - Udało mi się wsiąść dopiero do trzeciego autobusu. Nie pamiętam, żebym podróżowała w takim ścisku. Moja podróż z Sosnowca trwała chyba blisko 2 godziny. Wyszłam z domu wcześniej o godzinę, ale i tak się spóźniłam - powiedziała nam Krystyna Wójcik z Sosnowca. - Oni sobie strajkują, a ja się spóźnię do pracy i majster mnie wywali z roboty. To wtedy co? Mam się zgłosić do nich po pracę? - oburzony krzyczał Wojciech Palewski. - Nie otrzymaliśmy pisma informującego o strajku, stąd opóźnienie w organizacji komunikacji zastępczej, ale pasażerowie mogli na podstawie biletów miesięcznych korzystać także z pociągów - wyjaśniał Paweł Barteczko, rzecznik prasowy KZK GOP w Katowicach. Pierwsze autobusy komunikacji zastępczej wyjechały na trasy około godziny 8, ale dopiero po południu udało się opanować sytuację i na większości ze 118
linii objętych strajkiem w miarę przestrzegano rozkładu jazdy. Związkowcy oficjalnie zakończyli protest po godzinie 17.
(BL)