Mimo powodzi nie chcieli opuszczać domów na wyspie
Mieszkańcy Nowakowa z Wyspy Nowakowskiej (woj. warmiński-mazurskie) szacowali straty po środowej powodzi. Woda opadała, o 9 ponad stuosobowa grupa mieszkańców ewakuowana w środę rano wracała już do domów.
16.10.2009 | aktual.: 19.10.2009 12:23
Komunikaty zespołu zarządzania kryzysowego brzmiały pocieszająco: woda o 9 wynosiła 610 cm, dwie godziny później 604. Nastroje nie były jednak optymistyczne, szczególnie w budynkach położonych przy rzece. W mieszkaniu Elżbiety i Andrzeja Olszewskich niedawno położone były panele na podłodze. Teraz leżą częściowe oderwane pod ciemną warstwą naniesionego przez wodę mułu. Wilgotny ślad na ścianie pokazuje, do której miejsca podniosłą się woda. To około pół metra wysokości.
- Nie myślałam jeszcze nawet, ile doprowadzenie tego do stanu poprzedniego będzie nas kosztować - mówi pani Elżbieta. - Na razie sprzątamy, palimy w piecach, ta wilgoć będzie wychodzić ze ścian pewnie do wiosny.
Jak mówią Olszewscy, w środę sami walczyli z żywiołem.
- Nie mieliśmy informacji, co się dzieje wokół nas, czy zagrożenie powodziowe się zwiększa. Kiedyś jak był telefon stacjonarny czasami dzwonili informując, co dzieje się w terenie. Teraz wszyscy mają telefon komórkowy. Nie chcieliśmy się jednak ewakuować, zostawić wszystko. Wie pani, nie chodzi nawet o możliwość kradzieży. Swojego domu po prostu się nie zostawia.
U sąsiadów mieszkających obok woda podeszła aż po parapety.
- Stała tak wysoko, że drzwi nie można było otworzyć - mówi przez łzy Bożena Duda. - Wszędzie był muł i trzcina. Co teraz mamy zrobić. Drewno zabrała rzeka. Teraz dostajemy je od dobrego sąsiada, ale co będzie jutro? Idzie zima, a w domu wszystko zniszczone. Jesteśmy bezrobotni, dzisiaj nawet nie mam na chleb. Co nam się udało uratować, wynieśliśmy do pokoju na piętrze, ale dużo tego nie było. Bez pomocy gminy, długo nie pociągniemy. Tylko na to możemy liczyć.
Również państwo Duda nie ewakuowali się z zalanego Nowakowa, chociaż właśnie w tej miejscowości sytuacja wyglądała najbardziej dramatycznie.
- Faktycznie, mieszkańcy Nowakowa nie chcieli się ewakuować - przyznaje Genowefa Kwoczek, wójt gminy Elbląg, na terenie której leży Nowakowo. - Namawiali ich do tego przedstawiciele gminy, policjanci, strażacy. Na ewakuację zgodziła się duża grupa, m.in. z pobliskiego Batorowa. Te osoby spędziły noc w szkole, w Gronowie Górnym. Dostały ciepłe posiłki, miały zapewnioną pomoc lekarską, a w czwartek rano wrócili do domów.
Ludzie z Nowakowa zgodnie twierdzą, że niewiele do nich dochodziło informacji.
- Kiedy odłączono prąd, praktycznie straciliśmy kontakt ze światem - tłumaczą Cecylia i Piotr Rosiak.
Ich dom położony po drugiej stronie drogi, praktycznie nie doznał uszczerbku. Ale w środę nie było wiadomo, co będzie.
- Rodzina z Irlandii dzwoniła do nas na bieżąco i informowała, co się dzieje za płotem - śmieje się pan Piotr. Oboje wspominają powódź z początku lat 80. - Woda też była wówczas duża, ale nie przelewała się przez drogę - dodaje mężczyzna.
Tamtą wodę pamięta wielu. Również Stanisława Pietroń, mieszkanka Nowakowa. - Bywały już u nas większe powodzie. Kiedyś ewakuowali mnie stąd amfibią, wyszłam z domu, tak jak stałam. Na szczęście teraz było inaczej. Ale przyznaję bałam się bardzo. Mieszkańcy Nowakowa powoli liczą straty i... narzekają na akcję ratowniczą z środy.
- W telewizji to jeden przez drugiego się chwalił i strażacy, i urzędnicy - macha z rezygnacją ręką starszy mężczyzna. - A tak naprawdę, na początku był jeden wielki chaos. A służby pojawiły się dopiero po południu. Ja pani powiem. Gdyby nie pomoc sąsiedzka, nic by się mogło nie uratować. Na tej drodze stało wczoraj mnóstwo ludzi. I pracowali w pocie czoła. Potem i owszem, znalazły się służby.
- Każdy pomagał - twierdzi pani wójt. - W środę spędziłam na wyspie cały dzień. Była nasza Ochotnicza Straż Pożarna, potem dojechała PSP. Do pomocy przy ewakuacji włączyła się policja.
Krajobraz po powodzi w Nowakowie wygląda przejmująco smutno. Tak samo, jak ludzie, którzy przez jeden dzień stracili bardzo dużo. Tutejsi mieszkańcy nie są bogaci. Opuszczać swych domów, aby nie stracić tych resztek, które udało im się ocalić przed wodą. Głośno nikt tego nie mówi, ale wielu bało się amatorów cudzej własności. Mówią, że kilka lat temu złodzieje podpływali nocą pod opuszczone przez mieszkańców domy i kradli. Teraz nikt już nie chciał ryzykować W czwartek złodziei nikt się już nie bał. Ludzie bali się tylko jutra, która nie zapowiada się zbyt optymistycznie. I nic dziwnego, bo większość powodzian nie była ubezpieczona. Mieszkańcy twierdzą, że trudno im ubezpieczyć domy na terenach tak często zalewanych.
- To ludzie po prostu nie chcą z różnych powodów się ubezpieczać - mówi Barbara Marciniak z elbląskiego PZU. - Z tego terenu podpisanych mamy 200 umów, a gospodarstw domowych jest dwa tysiące. Ubezpieczeni mogą liczyć na szybką wypłatę odszkodowań, nieubezpieczonym... zostawiamy ulotki.
Co teraz mają zrobić mieszkańcy.
- Nie chcę składać przedwczesnych deklaracji - mówi pani wójt. - Na pewno mogą jednak liczyć na pomoc gminy. Dzisiaj (czwartek - red.) na wyspie są przedstawiciele opieki społecznej, którzy oszacują potrzeby.
Podobnie ogólnie o pomocy dla powodzian mówił przybyły na miejsce wojewoda warmińsko-mazurski Marian Podziewski. Niestety, nie powiedział dokładnie, na co mogą liczyć mieszkańcy.
- Jednorazowo mogą to być zasiłki jednorazowe na ubrania, żywność. Potem, po oszacowaniu strat, można mówić o większej pomocy - powiedział.
Woda na razie opadła, ale zagrożenie jeszcze nie minęło. Poziom rzek i zalewu nadal jest monitorowany.
Oficjalne wydanie internetowe: Polska Dziennik Bałtycki