Milicjanci z "procesu lubińskiego" chcą uniewinnienia
Uniewinnienia domagali się od wrocławskiego
sądu dwaj byli oficerowie milicji, oskarżeni o przyczynienie się w
1982 r. do śmierci trzech demonstrantów na ulicach Lubina. Koniec
procesu i wyrok - 18 czerwca.
12.06.2003 | aktual.: 12.06.2003 16:46
Byli oficerowie Milicji Obywatelskiej: Bogdan G. - zastępca komendanta wojewódzkiego MO w Legnicy, Jan M. - wicekomendant rejonowy z Lubina oraz Tadeusz J. - dowódca oddziałów ZOMO, oskarżeni są o "sprawstwo kierownicze zabójstwa trzech osób". Podczas manifestacji w sierpniu 1982 r. na ulicach Lubina od kul milicyjnych zginęli: Andrzej Trajkowski, Michał Adamowicz oraz Mieczysław Poźniak. Prokurator domaga się dla Bogdana G. i Jana M. 9 lat więzienia, a dla Tadeusza J. - 8 lat pozbawienia wolności.
Na czwartkową rozprawę zaplanowane było "ostatnie słowo oskarżonych" i wyrok. Ostatecznie jednak okazało się, że oskarżeni przemawiali zbyt długo. Sędzia był zmuszony przerwać oskarżonym i wyznaczyć dodatkowy termin rozprawy, na której głos zabierze ostatni z oskarżonych.
Jako pierwszy głos zabrał Bogdan G. Przemawiał prawie trzy godziny. "Nikt w komendzie w Legnicy nie przypuszczał, że Lubin stanie się miejscem takich ostrych starć" - powiedział. Uważa on, że nie można mówić, iż to on dowodził całą akcją, bo znajdował się w Legnicy, a przy tego typu zajściach, dowódca musi być na miejscu, ponieważ "tylko wtedy może mieć pełny ogląd sytuacji". Na zakończenie Bogdan G. dodał, że "zarzuty mu stawiane, są bezzasadne". "Nie popełniłem żadnej zbrodni. Proszę o uniewinnienie" - zakończył.
Bogdan G. przyniósł ze sobą do sądu plik dokumentów, zeznania świadków oraz wiele notatek, którymi posiłkował się w swej mowie. Przywoływał programy telewizyjne sprzed m.in. 10 lat, opowiadał też o procedurach obowiązujących wtedy w milicji. Często przywoływał nieobjętego oskarżeniem ówczesnego komendanta rejonowego MO w Lubinie, który - według Bogdana G. - całą odpowiedzialność za zajścia zrzucił na swego zastępcę, oskarżonego Jana M. Bogdan G. dodał, że współoskarżony dowódca ZOMO Tadeusz J. "miał marne walory" do pełnienia powierzonej mu funkcji oraz "nie odpowiadał żadnym kryteriom dowódczym".
O uniewinnienie prosił również Jan M., który - jak wyjaśnił - nie czuje się winny. Uważa on, że proces ma charakter polityczny i powinien się odbyć dawno, dawno temu. "Prokurator mając poparcie polityczne poszedł po najmniejszej linii oporu" - powiedział Jan M. Według niego, w śledztwie popełniono błędy.
Jako ostatni miał przemawiać Tadeusz J. Były zomowiec oznajmił jednak, że nie ma nic do powiedzenia. Mimo to sędzia zdecydował, że oskarżony ma prawo do ostatniego słowa, i będzie miał okazję je wypowiedzieć 18 czerwca. Potem sąd wyda wyrok.
Słowom oskarżonych przysłuchiwały się rodziny zabitych w Lubinie. Stanisława Trajkowska, żona zabitego Andrzeja oraz Bronisława Poźniak, matka zastrzelonego Mieczysława są oskarżycielami posiłkowymi w procesie.
Kobiety jednak nie wytrzymały i podczas przemowy Bogdana G. wyszły z sali. "Oni wszyscy są niewinni, tylko nasi mężowie i synowie nie żyją. Ktoś powinien im zabronić mówienia tego wszystkiego. Jan M. jest świetnie prosperującym biznesmenem w Lubinie. Na wszystko go stać. A my nie możemy się doczekać sprawiedliwego wyroku" - powiedziały dziennikarzom.
Proces lubiński po raz pierwszy rozpoczął się w 1993 r. Po dwóch latach sąd uniewinnił Bogdana G. z braku wystarczających dowodów. Janowi M. zmieniono kwalifikacje prawną czynu z zabójstwa na niedopełnienie obowiązków służbowych i umorzono postępowanie. Tadeuszowi J. również zmieniono kwalifikację czynu na nieumyślne spowodowanie śmierci i umorzono postępowanie z powodu przedawnienia. Sąd Apelacyjny we Wrocławiu w 1996 r. uchylił jednak ten wyrok i przekazał sprawę do ponownego rozpatrzenia.
Drugi proces rozpoczął się w 1997 r., ale i tym razem oskarżeni nie zostali ukarani. Sąd uznał, że oskarżeni są wprawdzie winni śmierci manifestantów, ale kara za to podlega umorzeniu, bo sprawę obejmuje amnestia z 1984 r.
Po drugiej apelacji sąd odwoławczy podobnie jak za pierwszym razem uchylił wyrok - jednak tylko ze względów proceduralnych. Pomyłka polegała na tym, że pod wyrokiem podpisało się dwóch sędziów i czterech ławników (czyli także ławnik zapasowy wyznaczony do sprawy na wypadek, gdyby któryś z ławników z przyczyn losowych nie mógł dalej orzekać - przyp. red.).
Ostatecznie sprawę rozstrzygnął Trybunał Konstytucyjny. Zadecydował, że nie ma amnestii dla winnych zbrodni PRL m.in. dlatego, że ich czyny nie były wtedy ścigane. Oznacza to, że wrocławski sąd nie będzie mógł wobec oskarżonych ponownie zastosować amnestii z 1984 r.