Milczenie polityków

Zacietrzewienie w polskiej polityce nie oszczędza już nawet Święta Niepodległości. Gdy politycy rozprawiają o demontażu państwa, spokojnie można wyłączyć radio i telewizor - bo ważniejsze jest to, czego nie mówią.

Prezydent zaatakował opozycję 11 listopada, zarzucając jej chęć zburzenia III Rzeczypospolitej. Opozycja nie pozostała dłużna i od razu w Święto Niepodległości wytknęła Kwaśniewskiemu PRL-owski rodowód i retorykę, a parę dni później zaproponowała delegalizację SLD.

Trudno się nie zgodzić z prezydentem, gdy mówi, że powinniśmy być dumni z naszego państwa po 15 latach od odzyskania niepodległości. Trudno się też nie zgodzić z opozycją, która krytykuje układy w państwie typu Dochnal - Pęczak i takie właśnie państwo chce demontować.

Niestety, zarówno obrońcy, jak i przeciwnicy III Rzeczypospolitej nie mówią rzeczy najważniejszych. Prezydent nie odnosi się do patologii, które często dotyczą jego ideowego obozu i które mają wpływ na jakość państwa. A opozycja zachowuje się tak, jakby naprawa państwa zależała wyłącznie od zmiany numeracji Rzeczypospolitej.

Słowa wypowiadane w tym sporze po obu stronach służą pognębieniu przeciwnika, a nie wspólnemu zastanowieniu się, co jest dzisiaj nie tak w Polsce.

Czego nie mówi prezydent

Święto Niepodległości - kiedy wszyscy starają się szukać raczej tego, co łączy - to nie był najszczęśliwszy moment do ataku na opozycję. Ta inicjatywa się zemści, choćby w sondażach.

Prezydent był nieprzekonujący, a jego argumenty wybiórcze. Powstaje wrażenie, że w aferze badanej przez komisję śledczą do spraw Orlenu nie za wiele ma do powiedzenia, więc prowokowany atakuje i podgrzewa atmosferę gdzie indziej.

Szkoda, że prezydent nie odniósł się także - może niekoniecznie 11 listopada, ale na przykład 10. lub 12. - do ostatnich występów Jana Kulczyka, który ostentacyjnie zlekceważył sejmową komisję śledczą, a przez to i państwo.

Kulczyk swoje lekceważenie okazał przede wszystkim, stawiając się ponad prawem. Mimo wygadanego pełnomocnika, którego przysłał, nie przedstawił diagnozy lekarskiej dotyczącej dolegliwości, która uniemożliwiła mu przybycie do Sejmu. Nikt nie uwierzy, że jego prawnicy nie wiedzieli, iż taki dokument należy przedstawić. Na dodatek pełnomocnik zaatakował skutecznie Romana Giertycha równie brzydką metodą co wcześniej stosowana przez część komisji sejmowej, gdy chciała - a może nie chciała, lecz tylko pytała, czy jest to możliwe, jak się potem nie najmądrzej tłumaczyła - zabezpieczać majątek Kulczyka. W domyśle - by ewentualnie skonfiskować. Teraz pełnomocnik Kulczyka rzucił podejrzenie na Giertycha. Ujawnił, że spotkał się on z Kulczykiem na Jasnej Górze - co jest prawdą. I że szukał papierów na prezydenta, obiecując Kulczykowi w zamian bezkarność - na co już nie przedstawił publicznie żadnego dowodu. Prezydent w mowie niepodległościowej słusznie rugał swych wrogów za "odrzucenie filozofii świętego prawa
własności". W sprawie uników i nieczystych zagrań Kulczyka prezydent unika komentarza aż do chwili, gdy złoży on być może kiedyś wyjaśnienia osobiście. Jest w tym jakiś dysonans.

Był podobny moment w komisji do spraw afery Rywina, gdy niechęć do Adama Michnika zamuliła Janowi Rokicie zdolność logicznego myślenia i sprawiał wrażenie, jakby zapomniał, kto do kogo przyszedł. Dziś przy całej niechęci do Romana Giertycha i przyczyn, które go skłoniły do zaangażowania się w komisji śledczej, nie wolno zapominać, że wyjaśnienia należą się nam od Jana Kulczyka, który na razie unika ich złożenia, lekceważąc państwo.

Szkoda, że prezydent nie odnosi się do wystąpień byłego premiera Leszka Millera, który w publicznej telewizji ujawnia, że zawartość tajnych dokumentów zdradza mu jeden z członków sejmowej komisji śledczej. Szkoda, że tak mało wiadomo, co prezydent myśli o rozmowach Marka Dochnala i Andrzeja Pęczaka czy o styku polityków, biznesu i służb specjalnych. Albo o swoich współpracownikach, których nazwiska padają w niekorzystnym kontekście podczas śledztw komisji sejmowych. Są to - choć różnego kalibru - patologiczne zachowania ludzkie psujące państwo. Na tej podstawie jednak opozycja uogólnia, że cała III Rzeczpospolita nadaje się do kosza. Prezydent, unikając ich jednoznacznej krytyki, a jednocześnie krytykując tylko opozycję za atak na państwo, słabo broni III Rzeczypospolitej. Za słabo dla jej zwolenników, których nie jest tak mało, jak pokazują sondaże.

Czego nie mówi opozycja

Opozycja ma szalone pomysły. Na przykład chce konfiskować majątek tym, którzy nie udowodnią, skąd go mają. A nie tym, którym udowodni się najpierw przestępstwo lub choćby toczy się przeciw nim postępowanie - bo to by było za trudne. Przedsmak tego mieliśmy, gdy Zbigniew Wassermann i Roman Giertych - prawnicy przecież - chcieli zabezpieczać majątek Kulczyka.

Zastanawiające, że taką komisję prawdy i sprawiedliwości proponuje PiS - partia, która w nazwie ma prawo, a jej liderzy też są prawnikami i wyrośli w opozycji do komunizmu. Taki pomysł bardziej pasuje do ideologii PRL. Podobnie jak ostatnia propozycja PiS, by zdelegalizować SLD.

Wydawało się, że właśnie o to przez całe lata walczyła spora część dzisiejszej opozycji sejmowej - by nawet najgłupszą partię można było zarejestrować w wolnej Polsce. Dopóki SLD ma statut zgodny z obowiązującym prawem, stwierdzenie, że należy go zdelegalizować, jest sprzeczne z demokratycznym państwem. Ścigania ludzi, którzy naruszyli prawo, nie można zastąpić taką zbiorową restrykcją.

Chyba że IV Rzeczpospolita miałaby być "naszym" PRL-em czy PRL-TKM? Tę niespójność między zasadami demokratycznego państwa a ogłaszanymi ostatnio propozycjami duchem z PRL-u opozycja kompletnie przemilcza. Obarczanie III Rzeczypospolitej winą za wszelkie patologie jest ucieczką od współodpowiedzialności za państwo. Jednocześnie opozycja nie ma odwagi powiedzieć głośno, że wyeliminowanie patologii - co na pewno trzeba zrobić, by przywrócić wiarygodność państwa - nie rozwiąże od razu najbardziej dotkliwych dziś dla Polaków problemów: bezrobocia i braku bezpieczeństwa.

W totalnej krytyce III Rzeczypospolitej brakuje rozliczenia się działaczy opozycji, którzy przez jej wszystkie lata uczestniczyli w polityce. Bracia Kaczyńscy, Jan Rokita, Donald Tusk i parę jeszcze osób nie byli drugoplanowymi politykami w ostatnich 15 latach. Zrozumiały byłby zapał do unicestwienia III RP, gdyby sami chcieli odejść. Ale nie o to przecież im chodzi.

Głównym obiektem ataku opozycji jest prezydent. Opozycja nie przyznaje jeszcze chórem, że chodzi o jego głowę, ale ukryć tego już nie potrafi. Prowokuje, poucza, atakuje. Nie wyklucza, że może gdyby się sprawdziły najczarniejsze domysły, choć nie wiadomo co, to trzeba będzie się rozprawić. Trudno w atmosferze takich insynuacji odmówić prezydentowi prawa do obrony i kontrataku - tyle że mógłby to robić zgrabniej.

Czas ma zmianę

Gdyby prezydent Kwaśniewski był mniej wojowniczy jak kilka lat temu, może by zaproponował opozycji rozmowę o naprawie państwa. A czemu by nie? Wszyscy czekają na zmianę. Problem w tym, że nie ma dziś propozycji równie nośnej i atrakcyjnej jak w roku 1989 czy 1980. Bo teraz chodzi o zmianę w ramach naszego już państwa, a nie przeciw niemu jak kiedyś.

Co trzeba zmienić?

Po pierwsze, eliminować wszystko, co już się rozlało - i jeszcze się na pewno rozleje - w obu komisjach: "rywinowej" i "orlenowej". Ale metodami państwa prawa, a nie rewolucyjnego trybunału. Nie tępić wrogów politycznych, lecz ujawnione naruszenia prawa i dobrych obyczajów - wszyscy wiedzą, o co chodzi. Bez współpracy opozycji z władzą jest to niemożliwe - niezależnie, kto rządzi dziś, a kto będzie rządził za rok. Wymaga to oczywiście bardziej dalekosiężnego myślenia od rządzących, ale brak tego może ich wyeliminować przy najbliższych wyborach.

Po drugie, naprawiać to, co rzeczywiście dotyka ludzi, a nie składać deklaracje, że zmieni się to i owo, tylko po to, by uzyskać chwilową przewagę w sondażach. Ta druga metoda prowadzi do takich absurdów jak uchwalenie przez Sejm - wspólnym frontem rządzących SLD i UP oraz opozycji - podatku 50-procentowego wbrew rządowi i prezydentowi, którzy jednak nie odważą się wypowiedzieć mu wojny. Jeśli politycy nie mogą spytać wyborców, co zmieniać - choć może powinni spróbować - to niech przynajmniej zajrzą do sondaży publikowanych przez gazety z okazji 15-lecia III RP. Wynika z nich, że bolączki zwykłych ludzi - na przykład bezrobocie - odbiegają od głównych dziś sporów programowych polityków. To wymaga odwagi mówienia o sprawach gorzej się sprzedających w mediach.

Po trzecie, politycy muszą zacząć odróżniać służbę publiczną od pracy prezentera telewizyjnego lub radiowego. To pomieszanie dominuje głównie w sejmowych komisjach śledczych - posłowie traktują je zbyt często jako darmowy czas antenowy do autoreklamy. Tu akurat mogliby zamilknąć. Ten styl przejmują inni politycy, najważniejsze się gubi. Kulczyk to zrozumiał, zadając cios właśnie tą bronią - gdy jego pełnomocnik odegrał show przed komisją. Ale taka zmiana wymagałaby rewolucji w myśleniu polityków.

WOJCIECH MAZOWIECKI

Źródło artykułu:WP Wiadomości

Wybrane dla Ciebie

Komentarze (0)