Mieszkańcy Łodzi odstraszają dziki petardami
Mieszkańców ul. Rogowskiej w Łodzi terroryzuje stado dzików.
Lucyna Kosterkiewicz nie wychodzi z domu przed świtem i po zmroku. Wataha 21 dzików prawie codziennie grasuje w jej przydomowym ogrodzie lub w pobliskich krzakach. Pani Lucyna odstrasza zwierzęta, rzucając w ich kierunku... petardy.
31.10.2006 | aktual.: 31.10.2006 09:41
W ciągu miesiąca zużyłam już 60 petard, a dziki i tak prawie codziennie przychodzą pod dom mój i sąsiadów - mówi kobieta.
Petardy do odstraszania dzików stosuje także Jan Sikorski, również mieszkaniec ul. Rogowskiej. Ostatnio żona wychodziła do pracy o piątej rano i natknęła się na odyńca, dwie lochy i 18 warchlaków- opowiada. Gdyby spłoszyła młode, lochy pewnie by zaatakowały.
Mieszkańcy okolicy domagają się, by leśnictwo jakoś opanowało ekspansję dzików, bo inaczej nie da się wyjść z domu. Niestety nieskutecznie. Mało tego, dziki pewne, że nic im nie grozi, zbliżają się do miasta. Dotarły pod Zespół Szkół Geodezyjnych przy ul. Skrzydlatej. Przychodzą nocą i ryją trawnik przed szkołą- mówi Anna Siennicka, dyrektor szkoły. - Na szczęście uczniów o tej porze już nie ma, ale dłużej pracujący nauczyciele do domów pieszo już nie wracają.
Ostatnio pedagodzy zaobserwowali, że dziki podeszły do ul. Wycieczkowej, aż pod wiadukt. Zachowują się podobno bardzo inteligentnie. Podchodzą tylko, gdy pali się zielone światło, a gdy zmienia się na czerwone... uciekają- relacjonują nauczyciele.
Leśnictwo Miejskie zna temat, ale wini za wszystko mieszkańców miasta. Ludzie podjeżdżają samochodami do lasu i z auta karmią dziki, robiąc sobie przy okazji pamiątkowe zdjęcia. Inni wyrzucają resztki żywności wprost na trawę lub pozostawiają na skraju lasu stosy odpadków- twierdzą pracownicy leśnictwa. Leśnicy uważają, że mieszkańcy sami sobie są winni i na inwazję dzików nic nie da się poradzić, chociaż mają świadomość, iż w obronie młodych dziki mogą atakować ludzi. Tak więc z braku wyobraźni jednych, cierpią inni, a leśnicy nie potrafią rozwiązać problemu.
(kz)