Międzynarodowy Trybunał Karny - łowcy zbrodniarzy grzęzną w biurokracji
Narodziny Międzynarodowego Trybunału Karnego były wyczekiwane przez długie lata. W 2002 roku, po ośmiu dekadach wreszcie powstała instytucja, która miała rozliczać największych zbrodniarzy świata. Jednak dotychczasowe starania śledczych i sędziów z Hagi niejednokrotnie rozbijają się o bezlitosną biurokrację lub brak dostatecznych uprawnień do ścigania i doprowadzenia przed oblicze sprawiedliwości. Jakby tego było mało, ich działalność jest bardzo kosztowna - do tej pory pochłonęła 2 mld dolarów.
29.01.2015 | aktual.: 29.01.2015 21:12
"Nigdy więcej" - to chyba najczęściej powtarzane zaklęcie po każdej masakrze cywilów, zbrodni przeciwko ludzkości, ludobójstwie. Według historyka Raula Hilberga, który był uznawany za jednego z najlepszych specjalistów od holokaustu, wymyślili je więźniowie obozu Buchenwald 11 kwietnia 1945 roku, gdy wyzwalała ich amerykańska 3. Armia. Choć żadne inne źródło tego nie potwierdza, zaklęcie nabrało mocy: uparcie używali go politycy, dziennikarze, prawnicy, obrońcy praw człowieka, a watażkowie i zbrodniarze wojenni wycierali sobie nim przysłowiowe gęby.
Wszystko miało się zmienić w 2002 roku, gdy został powołany do życia Międzynarodowy Trybunał Karny - pierwszy w historii ludzkości stały sąd międzynarodowy powołany do sądzenia pojedynczych osób oskarżanych o popełnienie najcięższych zbrodni.
80 lat oczekiwania
Zanim w lipcu 2002 roku oficjalnie rozpoczął działalność Międzynarodowy Trybunał Karny, potrzeba było ponad 80 lat deklaracji, największej w historii wojny światowej, holokaustu i co najmniej kilku "pomniejszych" ludobójstw (m.in. w Rwandzie w 1994 i rok później w Srebrenicy).
O idei powołania ponadnarodowego trybunału karnego, przed którym zbrodniarze nie mogliby się ukryć w żadnym zakątku świata, przebąkiwano już w 1919 roku na konferencji pokojowej w Paryżu. Czołowi aktorzy międzynarodowej sceny politycznej przypomnieli sobie o niej ponad ćwierć wieku później, kiedy - zebrani na forum utworzonej w 1945 roku Organizacji Narodów Zjednoczonych - uchwalali rezolucję nr 260 (III)A, czyli swoiste oświadczenie woli o chęci (czy wręcz konieczności) powołania w przyszłości bliższej lub dalszej międzynarodowego organu sądowego, pod którego jurysdykcją znalazłby się określony katalog przestępstw.
Słowo konturów nabrało równo pół wieku później, w połowie 1998 roku, kiedy to 120 państw członkowskich ONZ zagłosowało za utworzeniem Międzynarodowego Trybunału Karnego, a ciałem się stało po kolejnych czterech latach, 1 lipca 2002 roku. Od tego dnia żaden watażka czy dyktator nie mieli spać spokojnie, jeśli swoje sumienia, a tym bardziej ręce, splamili ludobójstwem, zbrodnią przeciwko ludzkości, zbrodnią wojenną (od 2017 roku także agresywną napaścią, ale o tym za chwilę).
MTK zastąpił też powoływane prze ONZ doraźne trybunały, jak chociażby dla byłej Jugosławii czy Rwandy, gwarantując ciągłość pieczy nad przestrzeganiem najbardziej elementarnych praw człowieka (i ofiar na wojnie) na świecie. Jednocześnie, co wciąż jest bardzo mocno podkreślane, nie ma zastępować krajowego systemu sądownictwa, a jedynie wypełniać lukę, która powstaje, gdy ten jest "niechętny lub niezdolny" do osądzenia i wykonania wyroków na największych zbrodniarzach współczesności.
Tyle teorii.
Biurokracja wiąże ręce
Od ponad dekady śledczy z Hagi swoją energię i czas muszą dzielić między przygotowywanie pism procesowych, przesłuchiwanie świadków, zbieranie dowodów i odpieranie kolejnych fal krytyki. MTK obrywa się głównie za opieszałość, bo wystawienie pierwszych listów gończych zajęło mu ponad trzy lata, wytoczenie pierwszego procesu (przeciwko kongijskiemu watażce Thomasowi Lubandze Dyilo) kolejne cztery, a wydanie pierwszego wyroku (właśnie w sprawie Lubangi skazanego za wykorzystywanie dzieci żołnierzy na 14 lat więzienia) - równo 10 lat. Do dziś ta ponadnarodowa instytucja, która pochłonęła już ponad 2 miliardy dolarów, przyjęła 10 797 "donosów" (według stanu na 4 grudnia 2014 roku), otworzyła śledztwa w dziewięciu sprawach i postawiła zarzuty 36 osobom.
Nie mniejsze cięgi przez kilka lat haski trybunał zbierał za… rasizm i neokolonialne prześladowania Afrykanów, co coraz głośniej i dobitniej podkreślali afrykańscy delegaci na międzynarodowych konferencjach, a Maciej Jarkowiec, szef działu Świat tygodnika "Wprost", ironizował na swoim blogu, że MTK można by przemianować na "Centralne Biuro Ścigania Wstrętnych Czarnuchów".
Idźmy dalej. Zgodnie ze statutem MTK, najpierw prokuratorów a później sędziów mają na karku oskarżeni o przestępstwa najcięższego kalibru, zakwalifikowane do którejś (albo i kilku) z czterech kategorii: ludobójstwa, zbrodni przeciwko ludzkości, zbrodni wojennych i agresji. Sęk w tym, że specjalnie do tego powołana grupa robocza przez pięć lat próbowała na potrzeby MTK opracować definicję "agresji". Dzięki jej nieocenionym wysiłkom z tego tytułu będzie można ścigać zbrodniarzy już od 2017 roku. A to nie jedyny przykład wyciągnięty z biurokratycznego limbo, w którym raz po raz grzęzną prokuratorzy i sędziowie MTK.
Mimo to w szaleństwie skrupulatności MTK jest pewna metoda. "Ignorowanie podstawowych praw takich jak to do legalnego procesu, kwestionowania dowodów i procedur może potencjalnie zagrozić wiarygodności postępowania", zauważył w 2011 roku Moses Retselisitsoe Phooko, prawnik i wykładowca z UNISA (University of South Africa), w artykule opublikowanym na łamach "Notre Dame Journal of International & Comparative Law". Wystarczy sięgnąć pamięcią skazania na śmierć pustynnego dyktatora Saddama Husajna, którego proces organizacje międzynarodowe zgodnie okrzyknęły farsą. Z kolei Alex Whiting, profesor prawa na Harvardzie i sędzia Międzynarodowego Trybunału Karnego dla byłej Jugosławii, pisał: "W przypadku zbrodni wojennych opóźnienie może pozwolić prawdzie dojrzeć". Poza tym zbieranie dowodów, zwłaszcza w przypadku zbrodni popełnianych masowo, a jeszcze bardziej - gdy ich (współ)sprawcami są ludzie z aktualnego lokalnego establishmentu, często staje się zadaniem karkołomnym.
Można więc założyć, że MTK wysoko ceni transparentność i rzetelność, czemu można, a nawet wypada, przyklasnąć, wszak jego jurysdykcja rozciąga się na obszary przeorane konfliktem zbrojnym, który ma to do siebie, że w głębokim poważaniu ma właśnie przejrzystość procedur i prawa podejrzanych. Tylko że czasami, szczególnie dla ofiar, w imieniu których ma przecież działać MTK, niewiele ma to wspólnego ze sprawiedliwością. Dość wspomnieć o sprawie kongijskiego watażki Mathieu Ngudjolo Chui, w grudniu 2012 oczyszczonego z zarzutu wydania oddziałom bojówkarzy rozkazu zabijania i gwałcenia mieszkańców wioski Bogoro. Sędzia Bruno Cotte stwierdził co prawda, że rzeczywiście doszło do rzezi co najmniej 200 cywilów, zabitych maczetami, ale prokuratorzy nie przedstawili wystarczających dowodów, by skazać Kongijczyka.
"Polowanie" w trudnych warunkach
Na tym nie koniec problemów z haskim trybunałem (nie)sprawiedliwości. Nie dysponuje on na przykład żadną realną siłą (czytaj: funkcjonariuszami), którzy egzekwowaliby wystawiane przez MTK listy gończe. Prowadzi to do absurdalnych sytuacji, kiedy to śledczy z Hagi od pięciu lat czeka na sposobność, by aresztować i sprowadzić przed oblicze haskiej Temidy Omara al-Baszira. I chociaż taka okazja mogła się nadarzyć setki razy, bo sudański wojskowy od zamachu stanu w 1989 roku sprawuje przecież władzę prezydencką w (do niedawna największym) afrykańskim kraju, wiadomo więc, że żyje, ma się dobrze, a nawet gdzie rezyduje, śledczy MTK mają związane ręce. Próżno przecież oczekiwać, że urzędująca głowa państwa wyda podległym jej siłom zbrojnym czy funkcjonariuszom policji nakaz aresztowania siebie samej.
Oglądanie się na inne państwa, które przecież powinny stanąć na wysokości zadania i "dostarczyć" prezydenta-zbrodniarza do Hagi, to też czekanie na Godota. Raz że musiałyby złamać artykuł 98 statutu MTK, który mówi o poszanowaniu immunitetu podejrzanego (tu, nawiasem mówiąc, pojawia się kolejny prawniczy ambaras, bo artykuł 27 mówi z kolei o "irrelewantności pełnionej funkcji publicznej", czyli teoretycznej równości wobec prawa wszystkich potencjalnych oskarżonych, bez względu na to, jak wysoko na drabinę establishmentu zdołali się wdrapać).
Dwa - głowy państw, zwłaszcza afrykańskich, niechętnie nadstawiają karku za, nawet niezbyt lubianych, "kolegów po fachu". Co innego w przypadku przeciwników politycznych czy przywódców wrogich grup zbrojnych - wtedy śledczy MTK są wyjątkowo chętnie zapraszanymi gośćmi. Pytanie, czy zdają sobie sprawę, że są tak naprawdę wykorzystywani do wewnętrznych porachunków między rywalizującymi o władzę frakcjami, na przykład w DR Konga i Ugandzie, gdzie o ściganie m.in. Josepha Kony’ego wystąpili urzędujący prezydenci, Joseph Kabila i Yoweri Museweni. Phooko stwierdza wprost: obaj prezydenci wraz z dowódcami podległych im armii i oddziałów paramilitarnych, powinni również odpowiadać przed MTK.
Niemniej jednak postawienie przed trybunałem przywódcy z sąsiedztwa, a tym bardziej jego skazanie, mogłoby stanowić niebezpieczny precedens. Choć właściwie ten już miał miejsce prawie trzy lata temu, kiedy to Charles Taylor, dyktator Liberii, został skazany na 50 lat więzienia za zbrodnie wojenne i przeciwko ludzkości, popełnione w czasie wojny w Sierra Leone (co prawda nie MTK, ale powołany przez ONZ Sąd Specjalny dla Sierra Leone). Niech pierwszy rzuci kamień ten przywódca afrykański, który dochodził do władzy ani razu nie plamiąc sobie rąk krwią. Ci jednak na czarnej liście haskich śledczych lądują wyjątkowo rzadko - stąd kolejny argument przeciwko MTK: zamiast ścigać grube ryby, zadowala się płotkami. Powodzenie misji ścigania zbrodniarzy zależy więc od dobrej woli państw "goszczących" zbrodniarzy. Dosłownie, bo w artykule 86 statutu wyraźnie jest napisane, że "powinny" one pomagać haskim prokuratorom w prowadzeniu śledztwa. Powinny to znaczy mogą, ale nie muszą. Jedyną więc bronią, jaką dysponuje MTK
wyruszając na polowanie na zbrodniarzy wojennych, jest poruszenie sumień i poczucia odpowiedzialności za losy świata władz konkretnych krajów. A czasami też odrobina szczęścia: w marcu 2013 roku ścigany przez siedem lat Bosco "Terminator" Ntaganda, przywódca partyzantki rwandyjskich Tutsich, sam zgłosił się do amerykańskiej ambasady w Kigali z prośbą o dostarczenie go do Hagi. Ale Saif al-Islam, syn zabitego przez rebeliantów libijskiego dyktatora Muammara Kadafiego, zarzekał się, że woli wyrok, a nawet i śmierć z rąk rodaków niż podróż do Hagi.
Władze większości państw nie ułatwiają trybunałowi zadania. Wyjątków jest niewiele:
I tu wkraczają do akcji Szwajcarzy, którzy "zawsze śledzą bezkarność".
Pinochet inspiracją do działania
TRIAL to zarazem akronim od słów Track Impunity Always, angielskie tłumaczenie słowa "proces" i nazwa nieco tylko młodszej siostry Międzynarodowego Trybunału Karnego, która przyszła na świat pod koniec 2002 roku i od razu zabrała się do roboty. Jak przyznają jej pracownicy, impulsem do działania było dla nich aresztowanie w 1998 roku w Wielkiej Brytanii byłego dyktatora Chile Augusto Pinocheta.
Jak przekonuje szef organizacji Philips Grant, to był przełom nie tylko dla prawników broniących praw człowieka i ścigających zbrodniarzy wojennych. - Zarówno ofiary, jak i wszyscy ludzie zaangażowani w walkę o prawa człowieka zrozumieli, że nastąpił przełom i zaczęło się coś nowego. Zrozumiano, że jest to możliwe, że władze nie będą działały same i potrzeba kogoś, kto mobilizowałby je do działania. Kogoś, kto musi zbadać, co się stało, pozbierać wszystkie elementy. Pojawiły się nowe sposoby działania, których nie brano dotąd pod uwagę. Staliśmy się pionierami w tej dziedzinie - mówi w filmie dokumentalnym Juana José Lozano i Nicolasa Wadimoffa "Łowcy zbrodniarzy".
Od 2002 roku uzbrojeni w telefony komórkowe, archiwalne dokumenty i nagrania i dyktafony podążają tropem podejrzanych o zbrodnie wojenne i/lub przeciwko ludzkości, którzy osiedlili się w Helwecji - dokładnie weryfikując każde zeznanie świadka i każdy dokument. Dopiero gdy są w stu procentach pewni, że namierzyli właściwego człowieka, zawiadamiają władze Szwajcarii i przekazują wszystkie zgromadzone przez nich dowody. To zresztą dzięki naciskom TRIAL, popartym petycją, pod którą podpisało się 10 tysięcy osób, w 2012 roku władze federalne Szwajcarii zdecydowały o utworzeniu specjalnego oddziału do ścigania międzynarodowych zbrodniarzy.
Na swojej stronie internetowej TRIAL prowadzi też ewidencję poszukiwanych, schwytanych i sądzonych albo już skazanych zbrodniarzy. Z listy ponad 1200 nazwisk niewiele jednak figuruje w aktach MTK.
MTK bez wsparcia
Prawniczka Elizabeth Minogue w 2008 roku zauważyła, że Rada Bezpieczeństwa ONZ "mogłaby powołać się na rozdział VII, by rozkazać siłom zbrojnym współpracę z międzynarodowym trybunałem w każdy możliwy sposób". Dziś jednak ta propozycja wydaje się jeszcze mniej realna niż siedem lat temu, mimo iż hascy śledczy powoli, acz sukcesywnie poszerzają swoje pole widzenia i działania. A może właśnie dlatego, bo obecnie oprócz dziewięciu otwartych spraw (wszystkich dotyczących Afryki), trwają jednocześnie wstępne śledztwa w sprawie zbrodniarzy z innych części świata, w tym Afganistanu, Kolumbii, Hondurasu, Iraku, Gruzji i Ukrainy, a lada moment być może i Izraela.
Skoro Rada Bezpieczeństwa nie była w stanie zmobilizować ani władz poszczególnych krajów, ani nawet samej siebie do konkretnych działań na rzecz usprawnienia działalności MTK, trudno oczekiwać, by miała to zrobić teraz, kiedy jej członkowie znajdą się niemal bezpośrednio w zasięgu jego rażenia.
I tak znikoma moc zaklęcia "nigdy więcej" prawdopodobnie jeszcze bardziej osłabnie.
Tytuł, lead i śródtytuły pochodzą od redakcji.