Między kolędą a kontrolą
Kolęda to papierek lakmusowy dla wiernych i księży. Jedni i drudzy muszą odpowiedzieć sobie na pytanie, czy mają ochotę na duchową wizytę, czy na opłacaną kopertą wizytację.
26.01.2006 | aktual.: 26.01.2006 09:22
Zaraz po świętach Bożego Narodzenia ponad 20-tysięczna armia polskich księży rusza na najtrudniejszą misję w roku - wizytę duszpasterską zwaną kolędą. Opuszczają bezpieczny szaniec plebanii i uzbrojeni jedynie w Biblię idą do wiernych.
- Co innego słyszeć, że na ulicach jest niebezpiecznie, a klatki schodowe są brudne i zarzygane, a co innego samemu tego doświadczyć - mówi profesor Wojciech Świątkiewicz, socjolog z Uniwersytetu Śląskiego. Kolęda to akt odwagi, którego księża innych europejskich Kościołów już nie znają. Jedynie na Sycylii i w Bawarii praktykowana jest ta tradycja. - Parafianie są zazwyczaj dla księdza anonimowym tłumem, kolęda jest więc wielką okazją, by spróbować choć trochę się do nich zbliżyć - mówi ksiądz Marek, młody wikary spod Lublina.
Sytuacja jest trudna dla obu stron. - Kościół jest jedyną instytucją, która regularnie wysyła swoich "funkcjonariuszy" do domów. W czasach, kiedy wręcz panicznie chronimy swoją prywatność, wpuszczenie księdza jest wyjątkowym gestem zaufania - dodaje profesor Świątkiewicz.
Ile osób zaprasza do siebie księdza - nie wiadomo. Poszczególne parafie sporządzają statystyki, ale podobno zbiorowej nie ma. - Na takie badania brakuje nam pieniędzy. Sami żałujemy, że nie da się tego sprawdzić, bo byłaby to ważna informacja na temat relacji Kościół-wierni - mówi ksiądz Sławomir Zaręba z Instytutu Statystyki Kościoła Katolickiego.
Z szacunkowych danych wynika, że w dużych miastach przed księdzem otwiera się zaledwie połowa drzwi, do których zastuka. W małych wiejskich parafiach wynik przypomina dane komisji wyborczych na Białorusi - 99,9 procent. - Liczby te należy przyjmować bardzo ostrożnie. Wiele miejskich osiedli to sypialnie. Ludzie pracują do późnej nocy, dlatego nie przyjmują kapłana. Z kolei na wsi presja wspólnoty jest tak silna, że niewpuszczenie księdza mogłoby być przyczyną odrzucenia albo ochłodzenia kontaktów z całą wsią - dodaje profesor Świątkiewicz.
Zresztą każdy może stworzyć własną statystykę. Wystarczy przejść się po wsi czy po miejskim bloku i zobaczyć, na ilu drzwiach nakreślono kredą znaki K+M+B 2006. Na niektórych drzwiach można zobaczyć napis C+M+B 2006. Bynajmniej nie będzie to pomyłka, ale skrót od łacińskiej sentencji Christus Mansionem Benedicat, czyli Chrystus mieszkanie błogosławi. Jednym kolęda kojarzy się z Chrystusem, a drugim z wizytą królów.
Albo kolęda, albo pogrzeb
Choć od czasów Soboru Watykańskiego II minęło już 40 lat, polski Kościół nadal stara się łączyć przeszłość z teraźniejszością. Najlepiej widać to podczas kolędy. Są księża, którzy wolą straszyć. Są i tacy, którzy traktują wiernych jak partnerów z prawem do podejmowania wyboru.
W parafii Najświętszego Serca Pana Jezusa w Bielsku-Białej z okazji kolędy proboszcz napisał do wiernych list: "Zamknięte drzwi czy celowa nieobecność jest znakiem, że nie zależy nam na pomocy Bożej ani duszpasterskiej opiece parafii, tak też ten fakt będzie odczytany przez duszpasterzy, gdy w grę będzie wchodziło wydawanie zaświadczeń uprawniających do spełniania funkcji chrzestnego lub chrzestnej oraz przy organizowaniu chrześcijańskiego pogrzebu w pełnym wymiarze".
Ksiądz Krzysztof Ryszka tłumaczy, że nie chodziło mu o straszenie odmową pogrzebu. - 21 lat jestem proboszczem, a pogrzebu nikomu nie odmówiłem. Najwyżej nie było tak uroczyście jak zwykle - mówi. Jego zdaniem parafia musi być wspólnotą. - Skoro ktoś się świadomie wyłamuje, to znaczy, że w tej wspólnocie być po prostu nie chce. A to ma swoje konsekwencje - tłumaczy. To podejście raczej przedsoborowe.
Zanim ksiądz Roman Indrzejczyk został kapelanem prezydenta Kaczyńskiego, był proboszczem parafii Dzieciątka Jezus na warszawskim Żoliborzu. W jego ogłoszeniu o kolędzie można było usłyszeć: "Nie jest naszym celem egzaminowanie, kontrolowanie, "nawracanie" ani wyciąganie ręki po cokolwiek. Będziemy odwiedzali te rodziny, które sobie tego życzą, i podejmowali te tematy, które zostaną zaproponowane. Nie chcemy nikogo zmuszać ani niepokoić, chcemy uszanować prawo każdego do zaproszenia kapłana, a także prawo do rezygnacji z wizyty duszpasterskiej. Tych, którzy nie przyjmą kapłana podczas wizyty duszpasterskiej, nie mamy zamiaru traktować jako 'gorszych' parafian". Aż trudno pojąć, że te dwa listy napisali księża wywodzący się z jednego Kościoła.
K+K+K 2006?
Na jednym z forów internetowych obrażony na Kościół internauta ułożył równanie K+M+B = K+K+K, czyli Ksiądz + Koperta + Kartoteka. - Wizyta duszpasterska obrosła mitami. Największy to słynna kartoteka. Co prawda zdarzają się księża, którzy mają ambicje godne służb wywiadowczych. Ale to zupełnie wyjątkowa sytuacja. - Ja na przykład, będąc proboszczem, doszedłem do wniosku, że kartoteka nie jest mi potrzebna, i przestałem ją prowadzić - mówi ksiądz Roman Indrzejczyk.
Ryszard jest rozwodnikiem. Założył drugą rodzinę, przestał pić. Kiedy ksiądz sięgał po kartotekę i poruszał ten temat, Roman miał zawsze gotową odpowiedź: - Ja to w ogóle nie wiem, czy ten mój pierwszy ślub był ważny. Bo ksiądz, który mi go udzielał, uciekł później z żoną mojego przyjaciela. Właściwie mógłby już przestać to powtarzać, bo podejrzał, że informacja została zapisana w kartotece z adnotacją w nawiasie: "Niestety, to prawda. Tłumaczyć, że Bóg ich łączył, a nie ksiądz".
Według wewnętrznych kościelnych zaleceń w karcie każdej rodziny zapisuje się imiona i nazwiska, rok urodzenia, rok ślubu, wymienia się dzieci, zaangażowanie w życie parafialne. Notuje się także, czy co roku przyjęto w tym domu księdza. - Duży nacisk kładzie się na sprawy sakramentalne. Jeśli ludzie żyją w związku cywilnym albo konkubinacie, to właśnie kolęda jest tym momentem, kiedy można porozmawiać z nimi na ten temat. Czasem rozmowa powoduje, że decydują się na połączenie w imię Jezusa Chrystusa - mówi ojciec Mirosław Pilśniak, dominikanin z warszawskiego osiedla Sadyba.
Mobilizacja do ofiarności
O ile kartoteka należy do kanonu duszpasterskich wizyt, o tyle osławiona koperta zmienia swój charakter. Coraz częściej się zdarza, że z jednego domu trafia do drugiego, a ksiądz jest tylko pośrednikiem.
Nawet uchodzący za zachowawczego arcybiskup Józef Michalik, przewodniczący Konferencji Episkopatu Polski, zabrał głos w tej sprawie. Zalecił duchownym zwracanie szczególnej uwagi na parafian, którym potrzebna jest pomoc zarówno w sferze materialnej, jak i duchowej. - Mamy notować, czy rodzina jest biedna. Jeśli tak, to obejmuje się ją pomocą z Caritasu - mówi młody ksiądz Marek. Gdyby dłużej był księdzem, to wiedziałby, że praktyka dzielenia się datkami to już tradycja w niektórych parafiach. Nawet najbiedniejsi wierni z podhalańskiej parafii w Ochotnicy Górnej są zbyt dumni, żeby nie przygotować dla księdza koperty. Proboszcz Stanisław Wojcieszak i na nich ma sposób. - Kopertę biorę zawsze. Ale jak widzę, że w domu bieda, to wyciągam portfel i mówię: "Ja nie pogardziłem waszym darem, to i wy nie gardźcie moim".
Stosunek księży do koperty jest różny. - W tej samej parafii są i tacy, którzy planują, że w tym roku za kolędę jadą w Alpy na narty. A innemu trzeba kopertę wciskać w kieszeń, sam nie weźmie - opowiada Jarek, były ministrant spod Wrocławia. Wierni też mają różne obserwacje. - Właściwie to wizytę księdza zauważyliśmy po tym, że zniknęła koperta - kpi Paweł z Warszawy, u którego ksiądz był siedem minut.
Zwyczaje kolędowe danej diecezji reguluje biskup. Arcybiskup Alfons Nossol, kiedy tylko objął diecezję opolską, zalecił swoim kapłanom, żeby nie brali datków podczas kolędy. Zwyczaj ten obowiązuje już od ponad 20 lat. W diecezji gliwickiej od 1997 roku. Do drzwi wiernych z diecezji tarnowskiej zamiast proboszcza może zapukać biskup Wiktor Skworc. - Ostatecznie z pewnością dojdzie do oddzielenia odwiedzin duszpasterskich od trudnego dla obu stron dawania i przyjmowania ofiary - przewiduje biskup tarnowski.
Na razie jeden nierozsądny ksiądz potrafi przyćmić wiele dobrych zmian. Rusiec, mała miejscowość koło Bełchatowa, nagłą sławę zawdzięcza miejscowemu proboszczowi, który wywiesza w kościele imienne listy z kwotą datków. - Nawet takie, co do kościoła nie chodzą, lecą zobaczyć, ile kto dał. To taka mobilizacja do ofiarności - mówi pracownica Urzędu Gminy w Ruścu. Jej lista nie przeszkadza. Ale biedniejszych parafian zabolało.
Gadka szmatka
Krytykując kolędę, w piersi powinni uderzyć się również wierni. - Jakość wizyty zależy od obu stron - przypomina ksiądz Indrzejczyk. Księża, szczególnie młodzi, coraz częściej narzekają, że wszelkie próby pobudzenia wiernych do czegoś więcej niż rozmowa o pogodzie są bezcelowe. - Rzadko bywam zagadywany o kwestie wiary, co sądzę o nowej encyklice. Co najwyżej porozmawiamy o różnicach pomiędzy nowym a starym papieżem - żali się ksiądz Paweł Szczupak z Ożarowa. Podobne doświadczenia ma ojciec Pilśniak. - To właściwie wyczuwa się automatycznie. Wchodzę do jakiegoś domu i po paru sekundach wiem, że poza banały nie wyjdziemy. Nie naciskam. Każdy wyniesie z tego doświadczenia, ile będzie chciał.