Michnik: ocaliłem cnotę, gdyż nie miałem okazji jej stracić
O tych taśmach było głośno w Warszawie od kilku tygodni. Napięcie narastało. Telewidzowie mogli wreszcie zapoznać się z nagraniami rozmów Gudzowaty-Michnik. Opinia publiczna miała okazję zapoznać się
z programem przyrządzonym wedle najlepszych wzorów prowokacji KGB -
pisze redaktor naczelny "Gazety Wyborczej" Adam Michnik. Prezes Gudzowaty nie składał mi żadnych propozycji korupcyjnych
ani nie proponował pieniędzy za cokolwiek. Ocaliłem cnotę, gdyż
nie miałem okazji jej utracić - stwierdza Michnik.
20.10.2006 | aktual.: 20.10.2006 10:47
Oświadczam przeto, że nigdy "Gazeta Wyborcza" nie działała na zlecenie żadnych służb specjalnych. Nigdy nie uczestniczyliśmy w żadnym spisku, który miał prowadzić do zabójstwa czy prześladowania Aleksandra Gudzowatego. Ocenę naszych publikacji na temat interesów Gudzowatego pozostawiamy naszym Czytelnikom - zaznacza Michnik.
"Tonący brzydko się chwyta" - powiadał mój nieżyjący już szef Antoni Słonimski, któremu sekretarzowałem w zamierzchłych czasach PRL - przypomina autor komentarza w "GW".
Pan Antoni miał na myśli podsłuchiwanie ludzi związanych z opozycją demokratyczną i czynienie z tych podsłuchów amunicji dla propagandy oficjalnej. W ten sposób upubliczniono zapis telefonicznej rozmowy Stefana Kisielewskiego z Jerzym Andrzejewskim. Andrzejewski proponował wtedy Kisielowi, by wspólnie zabić Władysława Gomułkę, bowiem jest nudno.
Potem, w stanie wojennym, głośna była sprawa podsłuchu spreparowanej rozmowy internowanego Lecha Wałęsy z bratem. Wszystkie chwyty były dozwolone, by przeciwnika opluskwić i zohydzić.
Tak rodziła się nowa, piękna polska tradycja "tonącego, który brzydko się chwyta". Teraz sięgnęła do tej tradycji w ramach rewolucji moralnej telewizja publiczna.
No i zostałem zdemaskowany. Przyznaję tedy publicznie i bez bicia: spotykałem się kilkakrotnie z prezesem Gudzowatym. Jednak prawdziwe tajemnice podczas tych rozmów pisaliśmy na kartkach, nie zostały one zarejestrowane.
Teraz wyznam całą prawdę. Otóż, działając na polecenie Antoniego Macierewicza, wymusiłem od Aleksandra Gudzowatego łapówkę, którą opłaciłem wynajętych zabójców Leszka Millera. Inspiratorem moich działań był Andrzej Lepper, którego namówił do tej pożałowania godnej akcji Jarosław Kaczyński. Był to z jego strony niski odwet za to, że uprawiałem seks z jego kotami, najpierw w szafie Lesiaka, a potem w wannie ministra Wassermanna - ironizuje A. Michnik.
Prezes Gudzowaty nie składał mi żadnych propozycji korupcyjnych ani nie proponował pieniędzy za cokolwiek. Ocaliłem cnotę, gdyż nie miałem okazji jej utracić - stwierdza Michnik. (PAP)
Więcej: Gazeta Wyborcza - Moja wina