Michał Tusk mówi, dlaczego skłamał
Syn premiera zawsze podkreśla, że ma to samo nazwisko co ojciec, ale zupełnie inne życie. W wywiadzie, którego udzielił "Faktowi", Michał Tusk mówi, dlaczego skłamał, zaniżając dochody w OLT
14.08.2012 | aktual.: 14.08.2012 09:00
Ile pan zarabiał w „Wyborczej”? To było mało?
– To było 3300 zł podstawy na rękę plus dodatki, np. nagrody. Oczywiście była to odnawiana co miesiąc umowa o przekazanie praw autorskich. To nie było mało, starczało mi na moje potrzeby.
I po siedmiu latach w dziennikarstwie - jak sam pan przyznał - wypalił się pan. Co pana znudziło?
– Miałem dość opisywania rzeczywistości, chciałem robić coś konkretnego.
Od razu wiedział pan, gdzie iść, co dalej robić?
– Wiedziałem tylko, że chcę robić coś związanego ze swoimi zainteresowaniami i wiedzą.
I upomniało się o pana lotnisko w Gdańsku. Czym pana skusili? Bo mówił pan, że nie od razu przystał na ich propozycję, że zastanawiał się pan, czy podjąć tę pracę.
– Po prostu dojrzałem do decyzji po dłuższym okresie.
Radził się pan ojca? Pytał go pan, jaką decyzję powinien pan podjąć? Przecież wie pan, że to państwowa firma, związana z samorządem, gdzie większość na Platforma.
– W przypadku lotniska rozmawiałem z nim o tym. Uznał, że to moje życie i moja decyzja.
Po co panu działalność gospodarcza? Liczył pan na stałe, dodatkowe zarobki na boku?
– To była odpowiedź na zainteresowanie - na początku OLT Express. Ale już wcześniej wiedziałem, że po odejściu z Gazety założę firmę.
Dlaczego, wykonując pracę jako profesjonalista dla OLT Express, korzystał pan z maila Józef Bąk? Choć – jak sam pan mówi – wystawiał pan faktury na własne nazwisko i nie ma pan nic do ukrycia? Czy wykonując inne zawodowe zlecenia też używa pan prywatnego maila z pseudonimem Józef Bąk?
– To oczywiście nie było profesjonalne - prawdę mówiąc, planowałem poczekać z rejestracją nowego mejla na utworzenie domeny i strony internetowej dla swojej firmy, ale to był trochę słomiany zapał. Ostatecznie został ten nieszczęsny Józef Bąk, w zasadzie nikomu to nie przeszkadzało. Do dziś. I tak, zdarzało się, że komunikowałem się z ludźmi przez ten adres. Adres jest jak numer telefonu - ciężko go zmienić po ponad 10 latach, jak zna go mnóstwo ludzi.
Komu, poza OLT Express, wystawiał pan faktury po odejściu z Gazety Wyborczej?
– Prywatnej kancelarii prawniczej za program panelu dyskusyjnego o transporcie na forum ekonomicznym. Jedna faktura na 1500 zł.
Czy przed podjęciem współpracy z OLT i Marcinem Plichtą, pytał pan ojca o zdanie?
– Nie.
Kiedy ojciec dowiedział się, że współpracuje pan z firmą powiązaną z Amber Gold?
– Powiedziałem mu prawdopodobnie w czerwcu.
Zdawał pan sobie sprawę z niejasności wokół właściciela OLT Express?
– Tak.
Dlatego dopytywał pan ludzi z OLT, co stanie się z firmą, jeśli upadnie Amber Gold?
– Nie dopytywałem. Natomiast normalnie dyskutowałem, czy OLT ma solidne podstawy do samodzielnej działalności. Takie pytanie było oczywiste – żadna firma nie będzie przecież dopłacać bez końca do spółki-córki.
Wiedział pan, że służby specjalne interesują się Amber Gold? Rozmawiał pan o tym z ojcem?
– Nie rozmawiałem o tym z ojcem.
Czy zna pan prezesa Amber Gold osobiście? Jak często się panowie spotykaliście? Jak często mieliście kontakt?
– Spotkaliśmy się parę razy. W listopadzie, kiedy robiłem z nim wywiad oraz dwa razy, gdy rozmawialiśmy o współpracy ze mną już w tym roku. Poza tym zdarzało się, że mijaliśmy się w siedzibie OLT Express. Przed rozpoczęciem współpracy z OLT wysyłałem mejlem kilka razy do Plichty kilka pomysłów związanych z lotnictwem.
W listopadzie 2011 r. pisał pan tekst, w którym wypowiada się Plichta. Tekst ma pozytywny wydźwięk. Pisał pan tam tak: „Historia OLT jest podobna – niemiecki przewoźnik, którego główna baza znajduje się w Bremie, do sierpnia żył głównie z kontraktu z Airbusem na przewóz pracowników pomiędzy zakładami lotniczego koncernu – z Bremy do Tuluzy i z powrotem. Koniec kontraktu także oznaczał kłopoty finansowe – firma zapowiadała m.in. zmniejszenie floty i masowe zwolnienia. Nie doszło jednak do nich właśnie za sprawą wykupienia przez gdańską spółkę Amber Gold.” To było w listopadzie. A trzy miesiące później już pan dla tej firmy pracował. Jak więc było?
– Po prostu. Wtedy pisałem tekst. On nie miał związku z późniejszą pracą, poza tym, że przy pracy nad tekstem poznałem Plichtę.
To pan zaproponował Plichcie swoje usługi, czy Plichta się zwrócił do pana?
– Otrzymałem informację od Prezesa Portu Lotniczego, że OLT Express potrzebuje ludzi i że byłoby zainteresowane kimś takim jak ja.
Ile pieniędzy dostał pan w sumie z OLT i Amber Gold?
– Z Amber Gold nie łączyła mnie żadna umowa. Wykonałem konkretne zlecenia dla linii lotniczej OLT Express i od niej otrzymałem zapłatę za 3 wystawione faktury na 5950 każda plus VAT.
Dlaczego w Gazecie Wyborczej zaniżył pan swoje zarobki w OLT?
– Podałem wtedy sumę 5500 zł, po prostu nie sprawdziłem tego dokładnie.
Co tak naprawdę robił pan dla OLT?
– Doradzałem przy tworzeniu folderu informacyjnego dla pasażerów, tworzyłem analizy rynkowe – łącznie kilkadziesiąt tego typu dokumentów. Kilka razy zajmowałem się kwestiami prasowymi – głównie ocenianiem pracy przygotowanej przez innych pracowników OLT.
Dostawał pan od OLT darmowe bilety? Korzystał pan z takich bonusów?
– Z OLT leciałem dwa razy, za każdym razem zapłaciłem normalnie za bilet jak każdy pasażer.
Nie widział pan konfliktu interesów pracując jednocześnie dla OLT i gdańskiego lotniska?
– Moja praca dla OLT odbywała się przy pełnej wiedzy kierownictwa Portu. To nie jest wyjątkowa sytuacja. Tak się zdarza i na innych lotniskach.
Zarzuca się panu, że działał na szkodę portu lotniczego, wynosząc informacje poufne. To prawda?
– Zarzut dotyczy dwóch typów informacji – obie są oficjalnie dostępne dla OLT – tzw. arkuszy MIDT, które lotnisko zamawia właśnie po to, by przekazywać je przewoźnikom. Każdego tygodnia – jako pracownik lotniska – wysyłam analizy oparte na tych danych do przewoźników. Gdybym tych danych nie przekazywał OLT, można by powiedzieć, że lotnisko tę linię dyskryminuje. Drugi zarzut dotyczy opłat lotniskowych – opłaty lotniskowe w Gdańsku są takie same dla każdego przewoźnika i oficjalnie dostępne na stronie portu lotniczego. To śmieszne, że ktoś zarzuca mi ich „ujawnienie”.
Kiedy ostatnio rozmawiał pan z ojcem?
– Widzieliśmy się jakieś dwa tygodnie temu.
Co ojciec-premier mówi teraz synowi? Jak zareagował na tę całą sprawę?
– To nie ma znaczenia. To jest mój problem, a nie jego.
Nadal będzie pan pracował dla gdańskiego portu?
– Pracuję dla Portu. Jeśli jego władze uznają, że mam odejść – oczywiście tak zrobię.
Już słychać, że syn pogrąży ojca premiera. Co pan na to?
– To jest absurd. Gdybym nie nazywał się Tusk, nikt by nawet nie zainteresował się całą tą sprawą, tym bardziej, że nie złamałem prawa i nie byłem wobec nikogo nieuczciwy. Dla OLT Express pracowały w dobrej wierze setki osób. Ja byłem jedną z nich – ocena tego, czy powinienem łączyć pracę na lotnisku z usługami dla OLT, to temat dla mojego kierownictwa, a nie dla mediów i polityków. Nie wiem, w jaki sposób można oceniać działania premiera rządu pod kątem tego, jak i gdzie pracuje jego syn.
Polecamy wydanie internetowe Fakt.pl:
Michał Tusk zarabiał 10 tys. miesięcznie