Miasto trwogi
Największą metropolią Ameryki Południowej rządzi gang. Biedakom z Sao Paulo zastępuje państwo, bogaczy napada i porywa dla okupu. W ostatniej bitwie o miasto zginęło 141 osób.
08.03.2007 06:07
Na początku był mecz piłki nożnej. Na boisku aresztu w Taubate, mieście leżącym sto kilometrów od Sao Paulo, stanęły naprzeciw siebie reprezentacje piłkarskie dwóch gangów. Jeden był miejscowy. O nim historia już zapomniała. Drugi to byli ludzie z Miasta, z Sao Paulo, z wielkiej stolicy stanu. W barwach Sao Paulo zagrali między innymi „Gruba Morda", „Dziwak", „Brzydzizna", „Cezarcio" i „Galareciuch". Nazwali się Primeiro Commando da Capital, Pierwszą Drużyną Stolicy, w skrócie PCC.
Nim ktokolwiek zdążył kopnąć piłkę, „Galareciuch" ukręcił łeb kapitanowi przeciwnej drużyny, a „Cezarcio" zabrał się do podrzynania gardeł. Tak PCC zawładnęła aresztem w Taubate. To było 31 sierpnia 1993 roku. 13 lat później wśród dymu płonących autobusów, posterunków policji, banków i sklepów Pierwsza Drużyna Stolicy przejęła władzę nad największą metropolią Ameryki Południowej. Tydzień ulicznych walk pomiędzy członkami PCC a siłami policyjnymi w maju 2006 roku skończył się śmiercią 141 osób, paraliżem miasta i obnażeniem skandalicznej prawdy o bezsilności skorumpowanej Brazylii wobec wielkiej, świetnie działającej organizacji przestępczej. Nawet jeśli „przejęcie władzy nad miastem" to określenie przesadne, prawdą jest, że PCC rządzi niepodzielnie dzielnicami nędzy, których w Sao Paulo jest morze.
Wyspy bogactwa istnieją zaś w ciągłym strachu przed nowymi atakami. W lipcu na jeden dzień miasto znów stanęło w ogniu. W sierpniu metropolia struchlała z przerażenia na wieść, że gang zechce krwawo świętować 15-lecie swojego istnienia. Gang zamiast państwa Pierwsza Drużyna Stolicy stawia władzy nowe żądania. Każda odmowa może doprowadzić do gwałtownego wybuchu przemocy. To poprzez strach PCC rządzi całym Sao Paulo. Poprzez strach i telefony komórkowe. Wydawałoby się, że to najprostsza rzecz - pozbawić uwięzionych od lat bossów PCC ich komórek, za pomocą których koordynują działania 10 tysięcy członków gangu. Ale przekupna służba więzienna nie może się na to zdobyć. A brazylijskie państwo nie robi nic, by przeforsować pomysł odebrania telefonów. Boi się.
Alemanha, czyli „Niemcy", to slangowe określenie więzień w Brazylii. Polskie skojarzenia z czystością i ogólnym perfekcjonizmem naszych zachodnich sąsiadów nie mają tu nic do rzeczy. Na więzienia mówi się „Niemcy", bo Brazylijczykom ich zakłady penitencjarne kojarzą się z obozami koncentracyjnymi, nieludzkimi fabrykami śmierci. Gangi więzienne wyrosły z oddolnego oporu przeciwko straszliwym warunkom i okrutnemu traktowaniu osadzonych. Pierwsza Drużyna Stolicy powstała niecały rok po wielkiej masakrze w więzieniu Carandiru w Sao Paulo. Policja zastrzeliła wówczas 111 buntowników.
Nagrania wideo z piekła, jakie rozpętało się w Carandiru, wywołały szok wśród brazylijskiej opinii publicznej. Więzienie zostało zamknięte i zburzone. Przywódcy policyjnej akcji otrzymali wieloletnie wyroki. W lutym 2006 roku pułkownik Guimaraes, uprzednio skazany łącznie na ponad 600 lat więzienia, został uniewinniony. Sąd federalny uznał, że Guimaraes tylko wypełniał rozkazy. Zginął w październiku 2006 roku. Nie rozumiał widocznie, że w Brazylii bezpieczniej jest siedzieć w więzieniu, niż żyć na wolności. PCC ma około 10 tysięcy członków.
Dzielą się oni na dwie podgrupy - więźniów i tych, którzy przebywają na wolności. Wszyscy płacą miesięczne składki: osadzeni około 25 dolarów, ci z drugiej strony krat - 10-krotnie więcej. Dla więźniów członkostwo w PCC to przepustka do ludzkich warunków: mniej przeludnionych cel, lepszego jedzenia, ochrony przed gwałtami i przemocą, dłuższych widzeń, także intymnych.
Wierchuszka organizacji żyje po królewsku. Jednym z powodów ubiegłorocznych ataków na Sao Paulo była odmowa dostarczenia do więzień na czas mundialu 60 telewizorów. Luksusowe prostytutki to stałe bywalczynie cel „oficerów" gangu. Poza murami więzień PCC monopolizuje wszystkie ciemne interesy brazylijskiej metropolii. Przede wszystkim handel narkotykami, ale także bronią, kobietami. Dobrze stoi branża porwań dla okupu. Do gangu werbuje się przede wszystkim rodziny więźniów. Chodzi o dodatkową lojalność. Osadzeni i ich rodziny są nawzajem swoimi zakładnikami. Jednocześnie PCC działa jak najlepsza opieka społeczna i policja w jednym. Osamotnione przez uwięzionych mężów i ojców kobiety nie muszą się już obawiać gwałtu, mogą liczyć na pracę i finansową pomoc w wychowywaniu dzieci.
- Mogę wejść do komisariatu i zabić policjanta, ale policjant nie może wejść do więzienia, by mnie zabić, ponieważ obowiązkiem państwa jest mnie chronić - te złowieszcze słowa wygłosił niedawno przywódca Pierwszej Drużyny Stolicy, niespełna 40-letni Marcos Willians Herbas Camacho, zwany Marcola. Udowodnił w ten sposób, że od czasów masakry w Carandiru państwo brazylijskie stało się bardziej praworządne i bardziej obliczalne. Władza przestała być bezkarna. To oznaka demokratyzacji. Ale równocześnie tragicznej słabości tego kraju.
„W państwie, które nie zapewnia podstawowego bezpieczeństwa swoim obywatelom, przestępstwo nie jest przestępstwem, tylko pechem" - pisał po ubiegłorocznych wydarzeniach brazylijski publicysta Janer Cristaldo. W tym samym czasie Marcola udzielił dziennikowi „Globo" bezprecedensowego wywiadu, oczywiście za pośrednictwem telefonu komórkowego, z własnej celi. Dziennikarz zapytał go górnolotnie o rozwiązanie brazylijskich problemów społecznych, nędzy, przestępczości, bezprawia. Odpowiedź gangstera warto zacytować w całości. Gangster czyta Dantego - Rozwiązanie? Bracie, nie ma rozwiązania. Już sama idea "rozwiązania" jest błędem. Widziałeś już rozmiary 560 faveli Rio de Janeiro? Przeleciałeś się helikopterem nad slumsami Sao Paulo? Rozwiązanie? Jakie? Trzeba by niezliczonych milionów dolarów, sprawnie wydawanych, z rządzącymi na najwyższym poziomie, gigantyczną wolą polityczną, wzrostem gospodarczym, rewolucją w edukacji i budownictwie mieszkaniowym. A to wszystko musiałoby dziać się pod dyktando jakiejś
"oświeconej tyranii", która wzbiłaby się ponad paraliż świeckiej biurokracji. (...) Inaczej mówiąc, to niemożliwe. Nie ma rozwiązania. W przededniu spodziewanych ataków PCC, 31 sierpnia 2006 roku, gubernator stanu Sao Paulo Claudio Lembo apelował do członków gangu, by kierowali się zdrowym rozsądkiem, szacunkiem dla osoby ludzkiej i społeczeństwa jako całości. Tymczasem Marcola, przywódca Drużyny, mówił w wywiadzie, że: "nie ma już proletariatu, nędzników, wyzyskiwanych. Jest nowy gatunek, wyhodowany w błocie, wykształcony w absolutnym analfabetyzmie, zdobywający dyplomy w więzieniach, jak potworny obcy czający się w zakamarkach slumsów". Swoich podwładnych nazywa "mutantami".
"To anomalie wykolejonego rozwoju tego kraju", "grzyby wyrosłe na pożywce jednej wielkiej, brudnej pomyłki". Marcola, kiedyś kieszonkowiec, osadzony w więzieniu za napad na bank, lubi mówić o sobie, że jest intelektualistą. W celi czytał "O wojnie" Clausewitza, "Sztukę wojny" Sun-Tzu, Machiavellego, Nietzschego, ale nade wszystko lubi podpierać się Dantem. - Porzućcie wszelką nadzieję - apelował w wywiadzie. - Wy nie zdajecie sobie sprawy z powagi problemu. Wszyscy jesteśmy w piekle. Każdy członek Drużyny otrzymuje 16-punktowy kodeks. Sam Marcola wątpi, czy większość coś z niego rozumie, ale stosować się do podstawowych przykazań musi.
Pierwsze przykazanie: "Lojalność, szacunek i solidarność wobec Partii ponad wszystko". Tak, "partii". PCC nie przypadkiem tak samą siebie określa. W kolejnych punktach przewijają się słowa "wolność", "sprawiedliwość", "pokój". "Partia nie toleruje kłamstwa, zdrady, zawiści, chciwości, oczerniania, egoizmu"... etc. Kto zapomni o wypełnianiu obowiązków, sam skazuje się na śmierć. Władza w Partii nie podlega dyskusji. Kodeks kończy się cytatem z chilijskiej pieśni popularnej w całej Ameryce Łacińskiej: "Zjednoczony lud jest niezwyciężony".
Pomysł, by gang stylizował się na partię broniącą wykluczonych, wyjątkowo w Brazylii licznych, nie jest nowy. Narodził się w latach 70., kiedy junta wojskowa trzymała brazylijską lewicę pod kluczem razem z gangsterami. Tak narodził się słynny gang z Rio de Janeiro - Comando Vermelho (Czerwone Komando, Czerwona Drużyna) - handlujący kokainą i bronią na gigantyczną skalę, ale strojący się w szatki lewackiego dobroczyńcy. Comando Vermelho lata świetności ma już za sobą, ale PCC właśnie od niego czerpie nauki i pielęgnuje braterstwo gangów - nawet w swym kodeksie. Od Czerwonego Komanda PCC uczyła się na przykład, jak zjednywać sobie młodzież w favelach.
Popularni muzycy slumsów są lansowani właśnie przez gang. PCC wydaje im płyty, urządza koncerty. W zamian za to popularne zespoły wychwalają walkę gangu z policją, kapitalistycznymi krwiopijcami itp. A przy okazji promują styl życia, gdzie wartościami są narkotyki, przygodny seks i przemoc. Przeboje nadają w favelach pirackie radiostacje należące rzecz jasna do PCC. To oczywiście marketing polityczny. PCC była, jest i będzie przede wszystkim organizacją przestępczą nastawioną na zarabianie pieniędzy. Na łamach miejscowej prasy jeden z prokuratorów zapewniał, że podczas wielu tysięcy godzin nagranych rozmów telefonicznych bossów PCC nawet przez kilka sekund nie rozmawiali oni o tym, co było podstawowym celem powstania gangu, czyli o poprawie warunków w więzieniach Sao Paulo.
Jesteśmy bogatą korporacją
Prawdą jest to, że PCC nawet podczas swych miejskich ataków stara się nie zrażać do siebie biedoty. Jej celem są zawsze zamożne wielkomiejskie dzielnice. To wśród klasy średniej i wśród krezusów gang stara się wzbudzić poczucie zagrożenia oraz podważać autorytet władzy stanowej i federalnej. W ten sposób budują swoją pozycję przetargową. Członkowie PCC doskonale potrafią posługiwać się mediami. Goniące za sensacją telewizje informacyjne pokazują zdjęcia zajść ulicznych opatrzone podkładem z niepokojącą muzyką. Panikę w mieście potrafi wywołać niesprawdzona informacja o wprowadzeniu godziny policyjnej - ulice pustoszeją, witryny sklepów i restauracji natychmiast skrywane są pod deskami, zamiera transport publiczny, bo prywatni operatorzy naprędce wycofują z ulic autobusy.
Atmosfera strachu nakręca się w metropolii sama. Tej presji ulega też władza. Publicysta Janer Cristaldo zauważył, że cisza zapadająca po kilkudniowych strzelaninach ulicznych to znak czegoś bardzo niedobrego. Tego, że doszło do tajnych negocjacji, że PCC wymusiła spełnienie swoich warunków. Kolejny raz nie przeniesiono któregoś z bossów do więzienia w odległym stanie. Nie pozbawiono ich telefonów. W Sao Paulo spokój ma bardzo wysoką cenę. Bo jak mówił do czytelników "Globo", herszt Pierwszej Drużyny Stolicy: "My jesteśmy bogatą, nowoczesną korporacją. (...) Wy jesteście zbankrutowanym państwem zdominowanym przez ludzi niekompetentnych. (...) Nas śmierć nie przeraża, wy umieracie ze strachu. (...) Wy robicie z nas gwiazdorów przestępczości. My was mamy za pajaców. (...) Wy jesteście zaściankowi, my jesteśmy globalni". Wobec prawiącego morały kryminalisty władze i społeczeństwo jednej z największych metropolii na ziemi okazują się bezradne. Czyżby po cichu przyznawały mu rację, że nic już się nie da zrobić?
Że będzie już tylko tak, jak jest? Albo gorzej? Że Sao Paulo naprawdę zostanie pochłonięte przez piekło?
Marcel Andino-Velez