Polska"Miałam jechać tym pociągiem" - mówi Justyna Tomańska

"Miałam jechać tym pociągiem" - mówi Justyna Tomańska

Justyna Tomańska była wczoraj umówiona o 8 rano na służbowe śniadanie w centrum Madrytu. Opolanka cudem uniknęła śmierci.

12.03.2004 12:08

Justyna Tomańska od pięciu lat mieszka w Madrycie, a pochodzi z Ozimka. Ma własną firmę, zajmującą się produkcją programów dla hiszpańskiej telewizji.

- Zwykle dojeżdżam do pracy tym pociągiem, w którym doszło do eksplozji, wczoraj też miałam nim jechać - opowiada Justyna Tomańska (obecnie używa imienia Justine). - Ponieważ dojeżdża on do głównej stacji Atocha około 7.45, bałam się, że mogę się spóźnić na spotkanie. Dlatego wyjątkowo wzięłam samochód.

Justyna przyjechała do centrum Madrytu przed czasem. Stała na ulicy, przed hotelem Ritz, gdy nagle usłyszała potężny huk, a potem krzyki i płacz. Zobaczyła dym, unoszący się znad stojących nieopodal budynków.

Od razu wiedziałam, że jest to atak terrorystyczny, ale w pierwszej chwili ani przez myśl mi nie przeszło, że na taką skalę - opowiada Opolanka. - Reszty dowiedziałam się od ludzi na ulicy. Nie da się wyrazić, co wtedy czułam. Oczywiście na spotkanie nie poszłam, wsiadłam w samochód i pognałam do domu, by czym prędzej zadzwonić do rodziców do Polski. Moja komórka przestała działać, a wiedziałam, że będą umierać z niepokoju.

Do zamachu doszło między 7.35 a 7.40, w godzinach szczytu, na stacji Atocha mieszczącej się w samym sercu Madrytu, obok są biura, hotele, to część turystyczna miasta. Z porannych pociągów korzystają biznesmeni mieszkający na obrzeżach Madrytu, by dojechać do swoich biur w centrum miasta.

- Wszyscy korzystają z pociągu, gdyż dojazd do Madrytu jest dosyć skomplikowany, trzeba stać w korkach, to wszystko zajmuje co najmniej pół godziny - opowiada Justyna. - A pociąg jest szybki, wygodny, ja od siebie do centrum Madrytu docieram bez przesiadek w 12 minut. Pociąg był zawsze najpewniejszy, wiedziałam, że dotrę na miejsce bezpiecznie, że się nie spóźnię. Teraz już nigdy nie będę mieć takiej pewności...

Generalnie Hiszpanie żyją w stanie ciągłego zagrożenia, są przyzwyczajeni do zamachów. Ale tego, co stało się wczoraj, nikt w najczarniejszych scenariuszach nie był w stanie przewidzieć.

- Ludzie chodzą po ulicach i płaczą, Madryt jest w fatalnym stanie, tego się nie da opisać - opowiada Justyna. Ona w zasadzie widzi to z okien swojego biura, od miejsca masakry oddziela ją jakieś 500 metrów, 5 minut drogi pieszo. Wszystko w promieniu 500 metrów od miejsca masakry jest pozamykane, nie ma żadnego dojścia. Zamknięte są dwie stacje kolejowe. Ludzie siedzą w biurach, bo siedzieć w pracy trzeba, ale słuchają radia albo oglądają telewizję. - Właśnie ogłosili, że było 13 bomb, a wybuchło tylko pięć, większość zdołano rozbroić - opowiada około godziny 15 Justyna. - Wiadomo też, że był kolejny wybuch, tylko mniejszy, przy głównej ulicy Alcala 131, który nie jest nagłośniony. Mówi się, że jest jeszcze 5 bomb, ukrytych w metrze.

Ludzie nie chcą się poruszać żadnym środkiem transportu, lotnisko jest totalnie sparaliżowane. - Wszyscy są smutni, załamani, generalnie są w szoku, jak ja - dodaje mieszkanka Madrytu. - Jestem w centrum Madrytu i nie wiem, w którą stronę iść, co robić, wziąć samochód czy taxi?

W różnych punktach miasta ustawiają się kolejki osób, chcących oddać krew dla rannych. Chętnych jest tak wielu, że w oficjalnych komunikatach prosi się, by poszli do domu i zgłosili się jutro. Organizuje się przenośne szpitale. - Dziewczyny w moim biurze są załamane, płaczą. Na szczęście nikt z naszych znajomych nie jest ofiarą wypadku. Podobno zginął jeden Polak, ale nie jest to informacja potwierdzona - dodaje.

Justyna jest poruszona dramatem rodzin zmarłych. Wszystkie zwłoki zostały przewiezione do czegoś w rodzaju ogromnej hali widowiskowej (Feria Juan Carlos I). Tam zorganizowano kościół, kaplicę. Tam gromadzą się rodziny zmarłych, księża, psycholodzy.

- Najbardziej przerażona jestem tym, że w każdej chwili może się wydarzyć coś nowego, coś jeszcze gorszego. Prawda jest taka, że nie wiemy, co nas jeszcze czeka - mówi Justyna. Na razie od rana wisi na telefonie i uspokaja wszystkich swoich przyjaciół, rozsianych po całym świecie. Z rana, gdy tylko powiedziała rodzicom, że jest cała i zdrowa, usiadła przy komputerze, by przy pomocy maila i „gadu gadu” uspokajać znajomych. - Odzywają się do mnie znajomi z Anglii, ze Stanów, ludzie, z którymi nie rozmawiałam od lat. Wszyscy są poruszeni - dodaje.

Kto to zrobił? ETA czy Al-Kaida? Justyna, podobnie jak wszyscy jej znajomi, nie ma wątpliwości: ETA. - Znaleziono plecaki, co świadczy o typowym podrzuceniu bomb przez ETA, rząd także uważa, że stoją za tym baskijscy separatyści. Tylko do tej pory ETA przestrzegała, że coś się może zdarzyć, a tym razem nie było żadnego sygnału - podkreśla Polka.

Do zamachu doszło na 3 dni przed wyborami parlamentarnymi i to także wskazywałoby na ETA. - Prawdopodobnie jest to zrobione po to, by poprawić frekwencję w czasie wyborów, ale efekt będzie odwrotny. Bardzo sobie zaszkodzili, teraz wszyscy będą głosować na partię demokratyczną PP, najsilniejszą partię w Hiszpanii, która na pewno wygra te wybory, nie będzie prowadzić z nimi żadnych negocjacji i ich zniszczy. I ja tego chcę - mówi Justyna. Jej zdaniem Hiszpanie szybko się podźwigną po tej tragedii, gdyż są narodem wesołym i zadowolonym z życia. Będą musieli wrócić do normalności, choć z dnia na dzień nie przestaną się bać.

- Mam nadzieję, że po tej masakrze zaostrzy się ochrona, bo na razie jest pod tym względem fatalnie. Po 11 września nic się nie zmieniło, jeśli chodzi o kontrolę na lotniskach, ten temat był ignorowany. Ja wolałabym być kontrolowana na każdym miejscu, byle czuć się bezpiecznie. Dziś zrozumiałam, że życie ludzkie jest bardzo kruche i trzeba je przeżyć jak najlepiej.

Ewa Kosowska-Korniak

Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)