Miał rządzić miliard lat, a jest w poważnych tarapatach. Zbliża się koniec krwawego dyktatora?
• Pierwsze od dekad masowe protesty w Gambii
• Krajem rządzi brutalny despota - Yahya Jammeh
• Jammeh znany jest z ekscentrycznych zachowań, m.in. odprawiania egzorcyzmów i "uzdrawiania"
• Dyktator twierdzi, że wynalazł lek na AIDS
22.04.2016 | aktual.: 28.04.2016 10:36
Od podejrzewanego o kanibalizm Idiego Amina po ogłaszającego się Cesarzem Środkowej Afryki Jeana-Bedela Bokassę - Afryka miała w swej historii wielu ekscentrycznych i groteskowych dyktatorów. Czasy większości z nich minęły, jednak wciąż są tacy przywódcy, którzy podtrzymują "tradycję" krwawego, szalonego dyktatora z Czarnego Lądu. Jednym z mniej znanych, lecz najbardziej wyróżniających się figur w tym gronie jest Yahya Jammeh, prezydent najmniejszego państwa kontynentu - Gambii. Jednak być może także i on wkrótce trafi na śmietnik historii. Wyzwanie jego władzy rzucili protestujący opozycjoniści.
Życiorys Jammeha wypełnia niemal wszystkie etapy typowe dla ewolucji archetypicznego despoty. Do władzy doszedł w 1994 roku, kiedy jako młody oficer żandarmerii - świeżo po ukończeniu szkolenia w USA - zorganizował bezkrwawy pucz wojskowy przeciwko wieloletniemu prezydentowi kraju Dawdzie Jawarze. Nowy przywódca Gambii, przedstawiający się jako człowiek ludu, obiecał ukrócenie korupcji i skończenie z ekstrawagancją władzy. Jednym z jego pierwszych kroków było sprzedanie wszystkich rządowych mercedesów, które zastąpił starym terenowym mitsubishi. Zapowiedział też szybką "naprawę kraju" i powrót żołnierzy do baraków.
Liberalna i populistyczna faza jego rządów nie trwała jednak długo. Wojskowi zawiesili konstytucję, po czym w 1996 roku przeprowadzili wybory prezydenckie, których wynik nie był niespodzianką: wygrał je Yahya Jammeh. Od tego momentu gambijski dyktator wkroczył w niekończącą się spiralę paranoi, dziwactw i ciągłego dokręcania śruby społeczeństwu.
Swoje starego mitsubishi zamienił na limuzynę Hummera, z którego - wychylając się z szyberdachu - zwykł rzucać zebranym dzieciom ciastka. Przynajmniej w jednym przypadku doprowadziło do tragedii, kiedy prezydencka kolumna potrąciła kilkoro dzieci, które rzuciły się na rzucane słodkości. Do światowej świadomości przebił się w 2007 roku, kiedy zadeklarował, że wynalazł... ziołowy lek na AIDS. To zresztą niejedyne "osiągnięcie" despoty na polu medycyny. Jammeh twierdzi, że potrafi trwale wyleczyć także nadciśnienie, cukrzycę i bezpłodność.
Innym jego znakiem rozpoznawczym stały się tyrady przeciwko homoseksualistom, na których punkcie dyktator ma wyraźną obsesję. W 2008 roku obiecał, że prawo dla gejów będzie w Gambii "surowsze niż w Iranie" (podobnie jak prawie wszyscy mieszkańcy Gambii, Jammeh jest muzułmaninem) i zapowiedział, że obetnie głowę każdemu homoseksualiście, którego znajdzie. Ten sam los miał czekać też wszystkich tych, którzy skarżą się na dyskryminację za granicą. A to tylko mała próbka jego wypowiedzi na ten temat, których na przestrzeni lat było mnóstwo.
Jeszcze bardziej niż homoseksualizmu dyktator boi się... czarów i czarowników. W 2009 roku paramilitarna bojówka wierna Jammehowi schwytała i aresztowała ponad tysiąc osób podejrzewanych o stosowanie czarów. Rzekomi czarownicy zostali wówczas zmuszeni do wypicia halucynogennego napoju, który miał wypędzić z nich złe duchy. Zdarzają się zresztą przypadki, kiedy Jammeh osobiście odprawia egzorcyzmy. Tak jak w 2013 roku, kiedy w swoim pałacu rzekomo uzdrowił w ten sposób kobietę z bezpłodności.
Geje nie są jednak jedyną grupą prześladowaną przez reżim Jammeha. Gambijski prezydent niemal od początku obawia się spisków. Zresztą nie bez powodu, bo w ciągu ponad 21 lat rządów przeżył co najmniej cztery zamachy na swoje życie. Efektem tych prób było tylko pogłębianie się paranoicznych tendencji i "przykręcanie śruby" wszystkim potencjalnym spiskowcom.
- Jeśli będzie trzeba, będę rządził tym krajem przez miliard lat - zadeklarował dyktator po nieudanym przewrocie w 2009 roku. Aby dotrzymać obietnicy, Jammeh sięga po brutalne środki. Szczególny udział w tym względzie pełnią tzw. "dżunglerzy" czyli specjalna formacja wojskowa odgrywająca rolę "chłopców od brudnej roboty".
Jak wynika z raportów Rady Praw Człowieka ONZ, formacja odpowiadała m.in. za wielokrotne tortury na przedstawicielach opozycji, w tym przypalanie i rażenie prądem. Co więcej, w 2012 roku Gambia przywróciła karę śmierci, planując masowe egzekucje więźniów, w tym politycznych. Dopiero międzynarodowa presja sprawiła, że wykonano tylko niektóre z wyroków.
Mimo drastycznych środków mających zapewnić Jammehowi wieczne rządy, reżim coraz bardziej chwieje się w posadach. Mimo że dyktator ma na swoim koncie sukcesy, jeśli chodzi o modernizację kraju, Gambia nadal pozostaje najuboższym państwem Zachodniej Afryki, co nie jest łatwe, biorąc pod uwagę, że w sąsiedztwie znajdują się państwa spustoszone krwawą i długą wojną domową, jak Sierra Leone czy Liberia. Co więcej, gambijska gospodarka poza eksportem orzeszków ziemnych i turystyką (jako była brytyjska kolonia, Gambia jest chętnie odwiedzana przez angielskich turystów) opiera się w dużej mierze na pomocy zagranicznej.
Tymczasem dwóch głównych darczyńców - USA i Unia Europejska - radykalnie zmniejszyły kwoty wysyłanej pomocy w związku z łamaniem przez dyktatora praw człowieka. W odpowiedzi na to Jammeh zwrócił się o pomoc do bogatych krajów Bliskiego Wschodu. Aby podkreślić swoje przywiązanie do islamu, ogłosił Gambię państwem islamskim.
Wszystko to sprawia jednak, że niezadowolenie wśród obywateli położonego nad Atlantykiem kraju rośnie i przybiera niespotykane dotychczas formy. 14 kwietnia w stolicy kraju, Bandżulu, po raz pierwszy od objęcia władzy przez dyktatora doszło do masowych demonstracji. Co ważne, w obliczu brutalnej postawy policji - przywódca protestu, Solo Sandeng został aresztowany i zginął w więzieniu na skutek tortur - demonstracje nie tylko nie ustały, ale przybrały na sile.
- Po raz pierwszy w życiu widziałam ludzi stawiających się żołnierzom - powiedziała jedna z protestujących telewizji France24. - To znak, że coś się w tym kraju zmienia - dodała. Inni boją się jednak, że będzie to dla reżimu pretekst, by po raz kolejny wzmocnić represję społeczeństwa.
- Jesteśmy bardzo zaniepokojeni gwałtowną i nieproporcjonalną reakcją władz gambijskich na te protesty - mówi Seydou Gassama z Amnesty International w Senegalu. - Prezydent Jammeh może zinterpretować to jako próbę destabilizacji reżimu, co może skończyć się jeszcze bardziej brutalnym łamaniem praw człowieka - dodaje.