Meksyk przegrywa wojnę ze zbrodnią zorganizowaną
Od sześciuset do siedmiuset zabitych policjantów, kilkanaście tysięcy morderstw i całkowity brak poparcia ludności dla działań policji i wojska - to bilans ostatnich 2 lat "wojny ze zbrodnią zorganizowaną" wypowiedzianej przez prezydenta Meksyku.
09.01.2010 22:05
Prezydent Felipe Calderon, który doszedł do władzy trzy lata temu, rzucił do walki ze wszechpotężnymi mafiami narkotykowymi regularne wojsko, które wprowadził do miast; tymczasem były szef policji w jednym z najniebezpieczniejszych meksykańskich miast, Tijuanie, na granicy z USA, oświadczył, że wojna z kartelami narkotykowymi nie dała rezultatu.
Nadal z rąk bandytów ginie 20-30 osób dziennie, a przerażeni burmistrzowie miast ustępują coraz częściej ze swych stanowisk.
Były komendant policji w Tijuanie Jesus Alberto Capella, którego już w trzecim dniu urzędowania mafia próbowała zabić, powiedział hiszpańskiej agencji EFE: "Żadne z miast kraju, w których koncentrują swe działania zbrodnia zorganizowana i handlarze narkotykami, nie zbliżyło się ani trochę do zwycięstwa nad nimi".
Jednocześnie przytoczył przerażający wynik sondaży przeprowadzonych ostatnio w Meksyku. Wynika z nich, że 97% Meksykanów "nie tylko nie żywi sympatii do policji, ale niemalże nienawidzi każdego, kto nosi policyjny mundur".
Capella sugeruje, że taki stosunek społeczeństwa ma związek z korupcją w szeregach policji, od której notabene "państwo wymaga nadludzkiego wysiłku i wystawiania się na ryzyko", podczas gdy jej niedostateczna liczebność i uzbrojenie nie dają większych szans w walce ze zorganizowaną przestępczością.
W najniebezpieczniejszych miastach leżących na granicy z USA, w Tijuanie i Ciudad Juarez, stale patroluje ulice nawet 7-8 tysięcy żołnierzy regularnej armii, a mimo to w 2009 roku z rąk bandytów - według informacji w mediach meksykańskich - zginęło 7700 osób.