Matrix doktora Kulczyka
Nie byłbym dobrym prezydentem, chociaż nikt mi nie pisze ról. A autostrady muszą być drogie - twierdzi najbogatszy Polak Jan Kulczyk.
05.01.2004 | aktual.: 05.01.2004 16:25
Jaki będzie dla nas, według najbogatszego Polaka, przyszły rok?
- Polska jest urodzona pod szczęśliwą gwiazdą, a my jako naród jesteśmy malkontentami. Usprawiedliwia nas być może tylko to, że narzekanie mamy w genach. Dzisiaj gospodarczo na tle Europy wyglądamy bardzo dobrze! Wszystkie parametry makroekonomiczne są bardzo dobre, w ostatnim kwartale wzrost będzie w granicach 4, może nawet 4,5 procent. PKB, bezrobocie troszeczkę spadło, kredyty inwestycyjne się ruszyły, eksport też. Ze względu na rosnący kurs euro nasze produkty są tańsze i bardziej konkurencyjne za granicą. Jestem absolutnym optymistą. Jeżeli my sami sobie teraz nie pomożemy, to historia wystawi nam słony rachunek.
A jak możemy sobie pomóc?
- Jeszcze bardziej "poluźnić pasa" gospodarce, obniżyć podatki, bo to oznacza wzmocnienie rynku. Mówię przede wszystkim o podatku PIT, żeby ludzie mniej płacili. Przedsiębiorstwa państwowe w swojej większości przynoszą straty. Są wyjątki, ale to przede wszystkim przedsiębiorstwa prywatne generują zyski. A kondycja tych przedsiębiorstw zależy od kondycji rynku. A rynek to nic innego jak tylko obywatele - bogaci albo biedni. Jeżeli im się obniży podatek, to są bogatsi i te pieniądze wydadzą, a skarb państwa dostanie je i tak w postaci VAT.
Do jakiego poziomu należałoby obniżyć podatki?
- Gdyby to ode mnie zależało, to ustaliłbym je na poziomie około 10 procent. Przecież dzisiaj średnia wysokość płaconego podatku jest na poziomie około 11,8%! Więc 13-15% można byłoby swobodnie wprowadzić. Bez żadnych ulg, zwolnień.
A nie niepokoi pana, w perspektywie najbliższego roku, silne związanie polskiej gospodarki z polityką? Na dodatek wiemy, że w polityce dzieje się coraz gorzej, że ten widoczny dzisiaj korupcjogenny styk polityki i biznesu może się okazać w przyszłym roku wierzchołkiem góry lodowej.
- Pamiętajmy, że na przykład najlepiej się działo we Włoszech wtedy, kiedy rządy zmieniały się co dwa miesiące, bo wtedy nie miały czasu wpływać na gospodarkę. Więc dopóki politycy są zajęci sobą... A poważnie mówiąc, dyskusja na temat korupcji będzie trwała zawsze, jeżeli ten styk dwóch światów będzie istniał, jeżeli decyzja urzędnika będzie przysparzała komuś majątku. Tylko kiedy państwo nie zajmuje się gospodarką i urzędnik nie ma żadnego wpływu na kondycję prywatnego przedsiębiorstwa, można mówić o skutecznej walce z korupcją.
Ale nawet jeśli jest tak jak u nas, to istnieje pole manewru. Pan na przykład robi interesy na styku państwa i swoich...
- To państwo robi je na styku ze mną. Ze względu na prywatyzację świat biznesu i polityki jest w naszym kraju ze sobą powiązany. Jednak rzeczywiście trzeba jak najszybciej zakończyć proces prywatyzacji i odzielić świat polityki od biznesu i gospodarki.
Panu łatwo to mówić, bo pan już na prywatyzacji zarobił, a co z resztą?
- Nie, prywatyzacja dla biznesmena to nie jest zarabianie, to jest inwestowanie. W takich przypadkach firmy związane z Kulczyk Holding inwestowały w zakupione firmy daleko więcej, niż za nie zapłacono, inwestowały w ich rozwój.
Wydawanie po to, by zarobić.
- Zarabiają dopiero te sprywatyzowane firmy. Forma zarządzania prywatnego jest po prostu...
Ja z tym nie dyskutuję. Nie mówię, że przedsiębiorstwom po prywatyzacji z pańskim udziałem dzieje się źle...
- Dzieje im się sto razy lepiej! Mają szansę na rozwój. To przecież restrukturyzacja w najczystszej postaci, dopływ know-how, specjalistów o najwyższych kwalifikacjach.
Jednak dzięki temu stykowi pan zrobił te interesy, więc on może nie jest taki zły?
- Podejmowałem właściwe decyzje i odpowiadałem na rozsądne propozycje. A dziś już moje przedsiębiorstwa mają styk wyłącznie z rynkiem. To klienci ostatecznie decydują o sukcesie rynkowym każdej firmy, wybierając odpowiednią dla siebie ofertę czy usługę. Tak dzieje się na przykład na rynku piwa w Polsce. W pewnym sensie jestem najbardziej demokratycznie wybieranym obywatelem. Skoro klient ma do wyboru wiele piw, a wybiera nasze, to to jest prawdziwa demokratyczna decyzja.
Z piwem może tak jest, ale takiej demokracji nie ma już w telekomunikacji, w paliwach...
- Jak to nie ma w telekomunikacji! Przepraszam bardzo, nie...
TP SA jest nadal monopolistą, Orlen jest de facto...
- Nie, Telekomunikacja Polska monopolistą nie jest. Jej udział w rynku spada, pojawiła się konkurencja...
"Pojawiła się" - to dobre słowo.
- Tak i dlatego TP nie jest monopolistą! Nie zauważył pan faktu, że TP obniżyła niektóre ceny o 50%? I jest to wynik nie presji rynku, ale i filozofii właścicieli. Bo my uważamy, że musimy obniżyć koszty, żebyśmy mieli szanse w konfrontacji z Europą, do której wejdziemy 1 maja. Niech pan popatrzy na dzisiejsze stacje benzynowe Orlenu, to są już zupełnie inne stacje benzynowe: nowoczesne, estetyczne, z dobrą obsługą, lepsze niż wiele innych.
Mówi pan też o tych stacjach, pod które grunt był kupowany po zawyżonej cenie - jak twierdzą kontrolerzy NIK-u?
Panie redaktorze, jak ja słyszę, że "zdaniem ekspertów".
Proszę się śmiało uśmiechać.
- ...tak zwanych ekspertów, którzy wydają werdykty na temat cen rynkowych, to mnie ogarnia śmiech, a co najmniej zdziwienie niekompetencją.
Zamieszanie wokół ceny za ostatnio kupione przez pana hektary w centrum Poznania też pana śmieszy?
- Ja tego zamieszania nie rozumiem! Mnie to smuci. Muszę podejrzewać czyjąś złą wolę! Przecież to było tak, że jakaś pani, z całym szacunkiem dla tej pani, 14 lat po zmianie ustroju gospodarczego siada, coś tam sobie liczy i mówi: taka jest wartość tej ziemi. Wystawia ją na sprzedaż i oczywiście nikt jej nie chce kupić za tą pieczołowicie wyliczoną wartość, nie ma chętnych. Po prostu jesteśmy jeszcze w socjalizmie, bo tak wartość oceniano. Nie można wyceniać wartości ziemi na podstawie definicji Marksa. Dzisiaj coś ma taką wartość, za jaką ktoś chce to kupić. Dywagacje na temat wartości trzeba pozostawić rynkowi. A my chcieliśmy tę ziemię kupić za tyle, ile na nią wydaliśmy. Bo taka jest wartość rynkowa. By państwa uspokoić, biorąc za podstawę najwyższe ceny, jakie kiedykolwiek osiągnięto w Poznaniu.
Nie niepokoi pana to pasmo szczęścia i pomyślności pańskich interesów? Ono chyba nie może tak bezkarnie trwać?
- Mówi pan jak prawdziwy Polak.
Dziękuję za komplement. Ale myślę, że to jest prawidłowość pod każdą szerokością geograficzną.
- Mnie się wydaje, że wszystko bierze się z naszego wnętrza. Jak się emanuje pozytywną energią, to wraca do nas od świata pozytywna energia, jak negatywną, to wraca negatywna. Nie zastanawiam się nad takim fatalizmem, jaki pan tu zaprezentował.
Nie chce mi się wierzyć w te pańskie zapewnienia o dobrej i złej energii, o tym niemyśleniu "co by było, gdyby...", że pan nie myśli sobie: "No, kiedyś coś musi tąpnąć!".
- Nie myślę. To jest kwestia psychicznego nastawienia. Że musi tąpnąć? Dlaczego?
Choćby dlatego, że jest pan już bardzo "duży", można właściwie o panu mówić "Matrix", bo jest pan wszędzie: w telefonach, paliwach, samochodach, piwie, prądzie, autostradach itd.
- Matrix? Tego nie słyszałem.
A Matrix już drażni. Nie boi się pan, że Kulczyk zacznie wszystkich drażnić swoją ekspansją? Wszyscy coraz bardziej patrzą panu na ręce.
- Mam czyste. A poza tym myślę, że ludzi rozsądnych jest więcej niż tych, którzy kierują się emocjami. No bo jeżeli na przykład dzisiaj mówimy o autostradach, a 80% autostrad buduje Autostrada Wielkopolska, to kto rozsądny byłby temu przeciwny? I budujemy je tak szybko jak nikt obecnie!
No, jak już budujecie, bo wcześniej długo żeście zwlekali.
- Siedem lat negocjowaliśmy warunki, koncesje mamy dziewięć lat, a teraz w dwa lata wybudowaliśmy 110 kilometrów. To są fakty.
I w międzyczasie wynegocjowaliście też największe gwarancje kredytowe polskiego rządu. Każdy by takie chciał.
- To nie jest prawda. Nie my dostaliśmy gwarancje, dostał je Europejski Bank Inwestycyjny, który ma wpisane w swój statut, że musi, jeżeli jego partnerem jest państwo nienależące do Unii Europejskiej, dostawać gwarancje skarbu państwa.
Ale to jednak gwarancja na waszą inwestycję.
- Nie naszą, na inwestycję skarbu państwa. My jesteśmy dzierżawcą i budującym dla skarbu państwa. Taka jest konstrukcja prawna. Jeżeli właścicielem autostrady jest skarb państwa i skarb państwa nam ją dzierżawi, my ją budujemy, a potem dzielimy się profitami po połowie, to dlaczego miał nie dać tych gwarancji? Koncesję mamy na 40 lat, a inwestycja spłaca się po 27, 28 latach.
Czy jest szansa, żeby opłata za przejazd waszą autostradą była niższa? Jak na polskie warunki jest bardzo wysoka.
- Tylko że ta opłata nie jest wyłącznie wyznaczana pod kontem zarobków Polaków, tylko musimy brać pod uwagę nasze koszty. Przejazd stu kilometrów kosztuje 20 złotych, to jest około 3,5 euro. To jedna z najtańszych opłat w Europie.
Nie patrzmy w tym względzie na Europę!
- Musimy patrzeć na Europę, bo mamy koszt finansowania taki sam jak w Europie, koszt budowy taki sam jak w Europie, koszt eksploatacji taki sam jak w Europie! To wszystko: budowa i eksploatacja kosztują.
A co z matriksem, będzie pan go rozwijał?
- Nie wiem, czy to pytanie życzliwe. Chociaż dla młodzieży matrix jest pozytywny.
Dopóki nie pojawi się Neo, który będzie chciał z panem walczyć.
- Ja nie traktuję życia w kategoriach zabawy i nie traktuję życia w kategoriach zdobywania, to są po prostu kolejne wyzwania. I trzeba je podejmować. Tak jak Kukuczka nie musiał wchodzić na wszystkie ośmiotysięczniki, bo ktoś z nas mógłby mu powiedzieć, że z góry ten świat wygląda tak samo, a jednak wchodził.
Pan mówi: "Nie traktuję życia, świata w kategoriach zdobywania, tylko wyzwań". Brzmi ładnie, ale to tylko gra słów, bo zdobywanie jest zrealizowanym wyzwaniem. Więc ma pan w sobie potrzebę zdobywania, nie oszukujmy się. Od mniej więcej roku jest pan ulubionym czarnym bohaterem tygodnika "Nie". "Nie" opisuje większość pana "wyzwań", sugerując przy tym, że pańskie interesy idą tak świetnie z powodu pańskich bliskich stosunków z premierem, ministrami. Dlaczego pan tego nie dementuje, nie idzie z Urbanem do sądu, nie wysyła sprostowań? Chyba że to prawda.
- Powiem, może nieskromnie i przewrotnie: należę do tego grona osób, jak premier czy ministrowie, które nie chodzą z Urbanem do sądu. Mało kto chodzi...
To rzeczywiście było bardzo nieskromne.
- Więc już skromniej powiem: doszedłem do wniosku, iż to, że jestem atakowany przez Urbana, w jakiś sposób mnie uwiarygadnia.
O, to ciekawa koncepcja.
- Tak, bo jeżeli byśmy zrobili w społeczeństwie sondę: kto wierzy "Nie", a kto nie wierzy, to myślę, że okazałoby się jednak, że zdecydowana liczba osób nie wierzy. Po tych publikacjach wiele osób mówiło mi: "Jak on tak cię nie lubi, to ty musisz być fajny facet!".
Czyta pan w "Nie" z przyjemnością opisy pańskich rzekomych spotkań z premierem, na które Miller wzywa ministra skarbu państwa i ruga go za opieszałe załatwianie pańskich spraw?
- Jak słyszę, że do premiera "wchodzę bez pukania"... Do premiera wprowadza sekretarka, więc nigdy się nie puka.
A ta opisana w "Nie" sytuacja miała miejsce?
- To jest oczywiście nieprawda, panie redaktorze, przecież jeżeli moja obecność w gospodarce jest zauważana, jeżeli nasza firma realizuje projekty, które są w niektórych wypadkach strategiczne dla polskiej gospodarki, jeżeli jesteśmy największym podatnikiem, jeżeli jestem prezesem największych organizacji gospodarczych, to czy jest rzeczą niezdrową, że mam kontakty z premierami, ministrami, z prezydentem? Mam je z prezydentami i premierami innych krajów i to już jest normalne?
Niezdrowa byłaby sytuacja, w której te wszystkie ważne osoby byłyby u pana petentami.
- A co to znaczy w tym wypadku?
Że oni mają do pana jakiś interes i oni chcą go załatwić, że są na pana skazani i w związku z tym trochę panu "czapkują".
- Przecież należymy do dwóch różnych światów! O czym my mówimy?! Na tym poziomie gospodarka jest jedną sferą życia publicznego, a polityka drugą. Jaki ma wpływ moja znajomość z premierem na to, że mamy 25% rynku samochodów, a w piwie 35%?
Ale już na to, że weźmie pan udział w prywatyzacji energetycznej grupy G-8, ma wpływ.
- Panie redaktorze, jaki ma to wpływ, jeżeli jako jedyni złożyliśmy ofertę?! Może powiem znowu nieskromnie, ale prawdziwie. Kiedy kupowaliśmy Telekomunikację Polską, sytuacja polskiego budżetu była tragiczna. Gdybyśmy nie wpłacili pieniędzy za TP SA, byłoby ogromne ryzyko, że budżet się załamie. Dzisiaj mamy podobną sytuację, choć budżet nie jest aż tak "na krawędzi". Rząd chce prywatyzować G-8, ale inwestorzy boją się złożyć ofertę, energetyka nie funkcjonuje dobrze w Europie, firmy energetyczne mają problemy, amerykańskie również. Nie ma dzisiaj chętnego do wyłożenia paru miliardów na prywatyzację polskiej energetyki. Jesteśmy jedynymi, którzy chcą zaryzykować, bo wierzymy w Polskę, wierzymy w przemiany, wierzymy w siebie - i składamy ofertę. A budżet potrzebuje pieniędzy! Więc co ma tu do rzeczy moja sympatia czy antypatia wobec premiera? Jeżeli ma pan sklep, w którym trzeba coś sprzedać, i od tej sprzedaży zależy kondycja pańskiego sklepu i przychodzi klient, to co - może pan napisać na drzwiach: "Tego
pana nie obsługujemy"?
Gdybym ja był tym klientem, to myślę, że nieźle by mi się przewróciło w głowie. Bo skoro są w tak dużym stopniu zależni ode mnie...
- To nie chodzi o zależność, to chodzi o zdrowy rozsądek.
Ale też o zależność, bo jak sam pan mówi - raz już uratował budżet. Teraz jest podobna sytuacja.
- Nie przesadzajmy, tym razem skala jest mniejsza.
Ale efekt podobny. Może się w panu narodzić takie, nawet usprawiedliwione poczucie, że "oni" - politycy - powinni być panu wdzięczni.
- Ja nie myślę "oni" i "my". To jest ten sam kraj, siedzimy w tej samej łódce.
A gdyby miał mi pan dać krótką odpowiedź na pytanie: czym pan się różni od rosyjskiego oligarchy?
- Takie pytanie brzmi jak propagandowe hasło.
W Rosji nie istnieją oligarchowie?
- Są tam i zawsze byli. Wcześniej nazywali się bojarzy. A car decydował, który bojar będzie bogaty, i kto tego tam nie zrozumiał, to nie zrozumiał historii. Myśmy w Polsce tak rozwiniętego systemu kar i nagród nigdy nie mieli. Polskie elity odgrywały pozytywną rolę w polskiej historii. To one pchały władców do reform. I do prób pełnienia takiej funkcji mogę się przyznać.
Mam wrażenie, że się ześlizguję ze swoimi pytaniami z pana, taki pan jest okrągły... Oczywiście pamiętam, że w jakimś stopniu gramy pewne role, pan rolę najbogatszego Polaka, ja dziennikarza, i że pewien konwenans powoduje, że nawet gdybyśmy chcieli tak zrobić, to ja nie krzyknę na przykład: "Jest pan bufonem!", a pan na mnie nie ryknie: "Ty złośliwa hieno dziennikarska!"...
- Uważam, że ani ja nie gram, ani pan nie gra. Jakby pan grał, tobym dzisiaj z panem nie rozmawiał, i gdybym ja grał, to pan by ze mną nie rozmawiał. Jak ktoś gra, to znaczy, że kto inny pisze scenariusz, kto inny reżyseruje. My się sami stworzyliśmy i dlatego jesteśmy tam, gdzie jesteśmy, i dlatego liczy się to, co my powiemy. Termin "aktor" nie przystaje do nas.
Wypada mi podziękować za niezasłużony komplement. Dziękuję. Może nie zaraz "aktor", ale ograniczamy się nawzajem, każdy z nas się ogranicza, bo nie może wypaść z pewnej roli.
- To nie ograniczanie się, to świadomość skutków błędnych kroków. Wyobraźni obejmującej błędy, które miło czasami popełnić, ale przecież znamy wagę ich skutków.
Wydawać by się mogło, że człowiek z pańską pozycją, z pańskimi pieniędzmi jest już po drugiej stronie, gdzie konsekwencje własnego postępowania są już mniej ważne.
- Jest dokładnie odwrotnie. Im wyższa pozycja, tym bardziej jest się widocznym, tym błędy więcej kosztują. Wyobraźnia musi lepiej działać, bo skutki mogą być bardziej tragiczne. A przy okazji jest się samotnym. Proszę pamiętać, że czym wyżej, tym nas mniej, a na końcu idziemy samotnie. Samokontrola, samodyscyplina - to jest nasza szansa na przeżycie. Przecież jesteśmy cenzurowani przez wszystkich, w każdej chwili. Chociażby ta ostatnia historia z ziemią w Poznaniu. Gdyby tam nie było wszystko w stu procentach właściwe, czyste, transparentne, to ta moja wędrówka w górę, jak przypuszczam, skończyłaby się na poziomie parku w Poznaniu.
Mówił pan, że świat polityki, kultury, świat biznesu to takie naczynia połączone, żyjemy wszyscy w jednym kraju i nie ma się co cieszyć z porażek innych. Pana martwi spadające poparcie dla premiera i rządu?
- Martwi.
Niesłusznie jest tak źle oceniany?
- Myślę, że niesłusznie. Patrzę na jego postępowanie mniej emocjonalnie, a bardziej racjonalnie.
Pan nie patrzy jak wyborca, tylko jak partner.
- Oceniam po efektach, a nie po pozorach. Powiem inaczej. Dlaczego tak długo trwał ten "urokliwy komunizm"? Bo mieliśmy propagandę sukcesu. Społeczeństwo naprawdę nie wiedziało, jak jest źle. W tej chwili jest dokładnie odwrotnie. Czytam z przerażeniem, że Polska pnie się w rankingach korupcji, łapówkarstwa, a przecież my sami to wykreowaliśmy.
Upubliczniając fakty?
- Tak, tak.
Panie doktorze, bez żartów. Skoro to było...
- Nie, panie redaktorze, mówimy było... Pan zna mój stosunek do mediów, jestem zawsze otwarty, pozytywny. Uważam, że nie można mieć pretensji do kogoś, kto zauważył, że jesteśmy łysi. Ale łysina nie powinna być codziennie tematem pierwszej strony. Media często grzeszą brakiem wyobraźni co do skutków swoich działań. Nie chcę powiedzieć, że muszą być zachowane w imię przyszłości "święte krowy"! Ale jeżeli walczyliśmy o państwo prawa, jeżeli walczyliśmy o to, że w państwie prawa jedynym, który może ferować wyroki, jest sąd, to nie mają prawa ferować dziennikarze. I jeszcze mówić o sobie, że są poza kontrolą.
Dziennikarze, media nie są poza prawem, można ich oskarżyć.
- To nie o to chodzi. Mówię o świadomości, co się robi, a nie późniejszej za to odpowiedzialności. Na tej samej zasadzie przedsiębiorcy też nie są poza prawem, ale co to oznacza? Że jak ich nikt nie złapie, to dzieje się dobrze? Jest pytanie o wyobraźnię ludzi kierujących mediami, bo mi nie chodzi o tych młodych dziennikarzy, oni mają prawo być ostrzy i pistoletowi. Mam u siebie też takich młodych chłopaków i gdyby dać im pieniądze na wszystkie ich pomysły, to pewnie bym już splajtował. Albo może przegoniłbym Billa Gatesa. Ale wtedy intuicja mówi "tak" lub "nie", bo mam świadomość skutków, ryzyka i wyobraźnię podpowiadającą, co to może spowodować za parę lat. I o to tylko mi chodzi. Żeby zarządzający mediami kreowali też jednak nasz, pozytywny obraz Polski. Przypomina mi się rozmowa dwóch Żydów, w której jeden do drugiego mówi: "Wiesz co, nie mogę patrzeć, jak ty czytasz tych goi, te ich gazety, jak ty możesz czytać?!". A drugi odpowiada: "No wiesz, jak ja biorę do ręki naszą gazetę, to tu zamach, tam nam
namordowali, tu bomba, tutaj rząd skorumpowany, a jak biorę gazetę goi, to czytam, że my rządzimy światem, że mamy największe pieniądze. I ja się zaraz lepiej czuję". Nasze sukcesy w połowie tkwią w nas. A w drugiej połowie zależą od tego, jak jesteśmy odbierani przez innych.
Jak się pan będzie czuł, jeśli przyjdzie panu żyć w kraju, którego prezydentem będzie pani Kwaśniewska?
- Zawsze brałem pod uwagę urok pani prezydentowej, w związku z powyższym...
Jej urok wzrośnie? Władza przydaje seksapilu mężczyznom, więc może też i kobietom.
- Kiedy ktoś mnie pyta, jak skomentowałbym słynne zdanie, że "mężczyźni rządzą światem, a nami kobiety", to zawsze odpowiadam bardzo odważnie i posądzany jestem o to, że...
Jest pan pantoflarzem. Słyszałem takie opinie.
- Jeżeli są kobiety dostatecznie mądre, inteligentne, a do tego piękne, to może warto poddać się ich urokowi?
To dobry pomysł, żeby wystartowała w wyborach?
- Ta klasa polityczna się wypaliła, ludzie poszukują innych wartości, innych autorytetów. Mają już dosyć tego wzajemnego oskarżania się, agresji, pretensji do wszystkich wokół, a nie do siebie. O tym mówi nam popularność pani Kwaśniewskiej, osoby niekonfliktowej, pozytywnie kreującej swoje otoczenie, osoby, która kojarzy się ze spokojem, ciepłem. My jesteśmy wszyscy zmęczeni.
Nie boi się pan, że "Polityka" któregoś dnia pana wstawi do rankingu prezydenckiego? Jest pan też nastawiony pozytywnie, a Polacy nie będą podejrzewali, że chce pan nakraść na urzędzie.
- Myślę, że ich rozsądek podpowie im, że ja pamiętam o tym, że najważniejszą rzeczą jest kompetencja. To nie znaczy, że jak się jest dobrym malarzem, to wcale nie trzeba być dobrym piosenkarzem.
Pan nie byłby dobrym prezydentem?
- Nie, polityka to świat mi obcy, w którym, aby osiągnąć cel, trzeba stworzyć wielką grę pozorów, w którym słowo jest wielokrotnie ważniejsze niż czyn. Bez pejoratywnego znaczenia, po prostu polityk operuje innym instrumentarium, mówienie jest dla niego ważniejsze niż milczenie, a to są cechy, które z kolei mnie są obce. W moim świecie musimy działać dokładnie odwrotnie. Konkretnie. Skutecznie. Nie stojąc w świetle jupiterów.
A gdyby pani prezydentowa zdecydowała się wystartować, to wesprze ją pan w kampanii?
- My, biznesmeni, nie powinniśmy być obecni w kampanii z dwóch powodów: po pierwsze dlatego, żeby nie mieć miana oligarchy w kategoriach rosyjskich, a z drugiej strony - dziś jeszcze - nasza obecność przy politykach bardziej im szkodzi, niż pomaga. Za dużo wokół tych związków jest jeszcze podejrzliwości.
ROZMAWIAŁ PIOTR NAJSZTUB WARSZAWA, 12 GRUDNIA 2003 R.
JAN KULCZYK URODZIŁ SIĘ W 1950 ROKU W BYDGOSZCZY. W 1972 ROKU UKOŃCZYŁ WYDZIAŁ PRAWA UNIWERSYTETU ADAMA MICKIEWICZA W POZNANIU, A TRZY LATA PÓŹNIEJ OBRONIŁ DOKTORAT. JEGO OJCIEC HENRYK MIAŁ TRZY PRZEDSIĘBIORSTWA, KTÓRE PO WOJNIE ZNACJONALIZOWANO. W 1952 ROKU OJCIEC WYJECHAŁ DO NIEMIEC I TAM ZAŁOŻYŁ KOLEJNĄ FIRMĘ. PODAROWAŁ SYNOWI PIERWSZY MILION DOLARÓW. W 1981 ROKU JAN KULCZYK ZAŁOŻYŁ FIRMĘ POLONIJNĄ INTERKULPOL. W 1991 ROKU POWSTAŁ KULCZYK HOLDING. JEST UDZIAŁOWCEM MIĘDZY INNYMI: TP SA (13,57%), EURO AGRO CENTRUM SA (100%), TOWARZYSTWA UBEZPIECZEŃ I REASEKURACJI WARTA SA (57,7%), PKN ORLEN (5,69%). Z MAJĄTKIEM WYCENIANYM NA 12,5 MILIARDA ZŁOTYCH JAN KULCZYK JEST NAJBOGATSZYM POLAKIEM ("WPROST") I NA 53. MIEJSCU WŚRÓD NAJBOGATSZYCH EUROPEJCZYKÓW ("EUROBIZNES"). ZNALAZŁ SIĘ TEŻ W GRUPIE 500 NAJBOGATSZYCH MAGAZYNU "FORBES". JEGO FIRMY ZAPŁACIŁY W 2002 ROKU 3,7 MILIARDA ZŁOTYCH PODATKÓW.