Matka Komorowskiego zdradza, jaki był Bronek
Bronek, jeszcze jako trzyletni chłopczyk, kiedy mieszkaliśmy w Poznaniu, wyrywał się wręcz i wybiegał na podwórko,by bronić przed łobuziakami swoją starszą siostrę. "Muszę iść, bo ją tam biją" oznajmiał z poważną miną i nie można go było zatrzymać - zwierza się "Faktowi" Jadwiga Komorowska, mama prezydenta RP.
15.06.2011 | aktual.: 15.06.2011 10:20
Jak wyglądał pani start w dorosłe życie?
Jadwiga Komorowska: Skończyłam uczelnię w 1950 r., w najgorszym okresie stalinowskim. Mieliśmy maleńki pokoik. Socjologia była nadal wyklęta, gdyż partia uważała, że ma monopol na wiedzę o społeczeństwie, więc pracowałam w różnych miejscach. Między innymi jako planista w wytwórni biletów kolejowych, a następnie w Teatrze Aktora i Lalki.
Czym się pani zajmowała w teatrze?
– Byłam lalkarką. Przedstawiałam, a to ptaszka, a to kotka. Ten rodzaj pracy najlepiej wspominają moje dzieci. Po Marysi miałam już wtedy Bronka. Liczył sobie niespełna trzy lata i był zachwycony moim zajęciem. Ale to nie trwało długo. Mąż postanowił przenieść się w okolice Warszawy. On – poeta i mój ojciec – muzyk, wybrali się na podbój stolicy. Znaleźli dla nas mieszkanie w Józefowie pod Otwockiem – takie, że mieściły się w nim tylko dwa łóżka i stoliczek, a z powodu braku ogrzewania dzieci musiały być do snu bardzo ciepło ubierane. To był trudny okres, ale byliśmy szczęśliwi. Radość i optymizm czerpaliśmy z rodzinnej miłości.
Jakim chłopcem był mały Bronek? Grzecznym czy raczej urwisem?
– Przede wszystkim szalenie pogodnym, promiennym i wesołym. To była jego podstawowa cecha. Urwisem bym go nie nazwała, ale od małego lubił brać sprawy w swoje ręce. Jeszcze jako trzyletni chłopczyk, kiedy mieszkaliśmy w Poznaniu, wyrywał się wręcz i wybiegał na podwórko, by bronić przed łobuziakami swoją starszą siostrę. – Muszę iść, bo ją tam biją – oznajmiał z poważną miną i nie można go było zatrzymać.
Często odwiedza pani syna w Belwederze?
– W ciągu roku byłam kilka razy w Belwederze.
Czuje się pani tu jak w domu?
– Mój dom od kilkunastu lat jest nad morzem, w Gdańsku. Po śmierci męża przeniosłam się tam z Warszawy i mieszkam z rodziną córki. W Belwederze czuję się dobrze. Kocham park Łazienki, który jest tuż obok, a zwłaszcza odbywające się w nim latem koncerty chopinowskie. A mieszkanie, które urządzili sobie na piętrze Belwederu Bronek z Aneczką wygląda niemal identycznie jak to, w którym wcześniej mieszkali przy ulicy Rozbrat. Więc czuję się u nich jakbym weszła na Rozbrat.
A czy syn odwiedza panią w Gdańsku?
– Zawsze gdy tylko jest w pobliżu wpada choćby na chwilkę.
Przygotowuje pani wtedy dla niego jakieś przysmaki?
– Przyznam szczerze, że nie jestem najlepszą kucharką. W naszym domu nigdy nie przywiązywaliśmy większej wagi do sztuki kulinarnej. Byliśmy naukowcami, co innego bardziej nas zajmowało. Nie mówiąc już o tym, że w komunie po wszystko trzeba było stać w kolejkach. Artystą kulinarnym więc nie jestem, choć mam kilka potraw, którymi wszyscy się zachwycają. Gdy mój mąż w 1990 r. był ambasadorem w Bukareszcie serwowałam na dyplomatycznych przyjęciach moją mieloną rybę z warzywami w galarecie. Wiele pań ambasadorowych brało ode mnie przepis na ten przysmak. Z kolei podczas pobytu w Algierii, gdzie wykładałam na uniwersytecie w Oranie nauczyłam się świetnie przyrządzać kuskus. To są moje dwa wyczyny kulinarne.
Polecamy w wydaniu internetowym fakt.pl:
Prezydent Komorowski ochrzcił wnusię!