Marta Tychmanowicz: ostatni akt Holocaustu
26 stycznia 1945 roku z Królewca wyruszył ostatni marsz śmierci Żydów spędzonych z całych Prus Wschodnich. Rozstrzeliwania odbywały się na ściętej mrozem plaży wśród poprzecinanych krą wód morza bałtyckiego. Był to ostatni akt hekatomby Holocaustu w wykonaniu Niemców, którzy śpieszyli się do ucieczki przed Armią Czerwoną - pisze w felietonie historycznym dla Wirtualnej Polski Marta Tychmanowicz.
Kilka dni wcześniej Niemcy na wieść o zbliżającej się Armii Czerwonej postanowili o “ewakuacji” wszystkich obozów koncentracyjnych (Seerappen, Jesau, Święta Siekierka, Gierdawach) znajdujących się w Prusach Wschodnich. Żydowski marsz śmierci wyruszył rankiem 26 stycznia 1945 roku z Królewca w kierunku nadmorskiej miejscowości Palmniki (dziś Jantarnyj w Obwodzie Kalinigradzkim). Droga liczyła około 50 kilometrów. Więźniów pędzono bocznymi, uciążliwymi drogami, bez jakiegokolwiek prowiantu ani ciepłej odzieży. Strażnicy niemieccy zabijali wszystkich, którzy padali z wyczerpania, głodu czy wychłodzenia. Z blisko 6,5-7 tysięcy do Palmnik dotarło około 3 tysięcy, ciała zamordowanych zostawiano wzdłuż drogi.
Po dotarciu do celu Niemcy planowali zgromadzić wszystkich Żydów w sztolniach nieczynnej, leżącej na wybrzeżu, kopalni bursztynu “Anna” i zamknąć do niej wejście. Nie wyraził jednak na to zgody dyrektor kopalni Landmann, który wraz ze swoim zarządcą Hansem Feyerabendenem umieścił więźniów w hali ślusarni, dając im nie tylko schronienie przed mrozem, ale i pożywienie. Wedle relacji świadków Hans Feyerabend, szanowany w okolicy major rezerwy z czasów I wojny światowej, miał powiedzieć, iż “dopóki on żyje, Żydzi będą dostawać jedzenie, żaden nie zostanie zabity, a Palminiki nie mogą stać się drugim Katyniem” (cytat za: Andreas Kossert “Prusy Wschodnie. Historia i mit”, Warszawa 2009). Wkrótce jednak podstępnie wywabiono Feyerabendena z miasteczka i upozorowano jego samobójstwo. Gdy tylko zwłoki Feyerabendena dowieziono do Palmnik 31 stycznia, wszystkich jego zwolenników opiekujących się Żydami od razu opuściła odwaga. Decyzja o życiu lub śmierci więźniów znowu spoczywała w rękach przybyłych z Królewca SS-manów.
Już 30 stycznia burmistrz Palmnik chłopcom z Hitlerjugend rozkazał przeszukać miasteczko oraz okoliczne lasy w poszukiwaniu zbiegłych więźniów, których mieli doprowadzić do kopalni bursztynu, gdzie komando ośmiu esesmanów rozstrzeliwało ich na miejscu. Jednak masowych ezegukcji dokonano dzień później w nocy z 31 stycznia na 1 lutego 1945 roku, kiedy wiadomo już było że Feyerabend nie żyje. Więźniów wyprowadzono na oblodzoną plażę w mroźną noc ostatniego dnia stycznia pod pretekstem przetransportowania ich statkiem w nowe miejsce. Pochód skierowano bałtyckim wybrzeżem na południe w kierunku Piławy. Była to oczywiście pułapka. Strażnicy systematycznie oddzielali z końca pochodu grupę więźniów, wpędzali ich na lód, do poprzecinanego krą morza, i rozstrzeliwali karabinami maszynowymi. Ponieważ było ciemno, cały mord oświetlali sobie co chwila wystrzeliwanymi racami. Z powodu ciemności Niemcy nie mogli być też pewni, że zabili wszystkich. Ci, których tylko ranili lub nie trafili, mieli jednak małe szanse na
przeżycie – wpadali między kry i zamarzali lub tonęli.
Istnieją relacje z tamtych dramatycznych wydarzeń nie tylko okolicznych mieszkańców, ale nielicznie ocalonych. Niemka z Palmnik wspominała: “Nagle ujrzeliśmy na plaży liczne zwłoki i słyszeliśmy też rozpaczliwe wołania z wody. Ci, którzy leżeli na plaży, byli według moich obserwacji wszyscy martwi, tylko z wody dobiegały od czasu do czasu rozpaczliwe krzyki (…). woda przy brzegu była zamarznięta, na wodzie unosiły się kry, a między nimi ciężko ranni albo martwi. Wielu z nich miało na sobie pasiaki. Było tam też wiele kobiet (…). Tak byłam wstrząśnięta tym widokiem, że zasłaniałam oczy dłońmi (…). Szybko poszliśmy dalej, bo nie mogliśmy znieść tego widoku”. Nie mniej wstrząsające są słowa Cylii Manielewicz, która w 1959 roku w Izraelu zeznawała do protokołu: “Gdy doszliśmy nad morze, była już ciemna noc (…) Nagle uderzył mnie w głowę kolbą karabinu i runęłam w przepaść. Przytomność odzyskałam w wodzie. W tym czasie już świtało. Na brzegu morza było pełno zwłok, a nad nimi łazili jeszcze esesmani (…) Nad ranem
esesmani zniknęli. Wtedy się okazało, że około 200 nas żyje. Wstaliśmy i wspięliśmy się na brzeg. Ścieżka, którą nas nocą prowadzili, też była pełna trupów, a woda w morzu czerwona od krwi ofiar”. Pnina Kronisz pod przysięgą zeznała: “Kopniakami zrzucali zabitych Żydów do morza. Brzeg był skuty lodem, więc mordercy kolbami karabinów wpychali ofiary do lodowatej wody. (…) Twarz miałam całą we krwi zamordowanych Żydów, leżących obok mnie. W tym czasie została zabita moja siostra. Nie czekałam, aż mnie Niemcy zapechną do morza; sama rzuciłam się w dół i leżałam na krawędzi kry, którą już zagarniała woda i oblewały fale. Niemcy sądzili, że nie żyję, ale na szczęście byłam sama jedna i ostatnia do zamordowania, więc wsiedli do sań i odjechali”.
Gdy Armia Czerwona wkroczyła do Palmnik przy życiu zachowało się tylko 17 Żydów z prawie 7 tysięcy wypędzonych z Królewca. Po zakończeniu wojny Palmniki zostały wchłonięte przez Związek Radziecki. Dopiero w roku 2000 dzięki staraniom gminy żydowskiej z byłego Królewca (dziś Kaliningrad) nieopodal kopalni bursztynu postawiono pomnik z polnych kamieni. Wedle historyka tego regionu Andreasa Kosserta była to największa masakra w Prusach Wschodnich autorstwa hitlerowców. Jak pisze Kossert w swojej książce “Prusy Wschodnie. Historia i mit”: “Wydarzenia w Palmnikach są ostatnim rozdziałem Holocaustu i jednocześnie pierwszym aktem w dramacie ucieczki. 30 stycznia 1945 roku zatonął u brzegów Pomorza Wilhelm Gustloff z ponad 9 tysiącami uchodźców z Prus Wschodnich. Podczas gdy każdy zakątek kraju stał w ogniu, a Wschodnioprusacy w obawie o życie uciekali przed Sowietami, na wschodniopruskiej bursztynowej plaży umierali Żydzi, którzy od tych samych Sowietów oczekiwali ocalenia”.
wszystkie cytaty pochodzą z książki Andreasa Kosserta “Prusy Wschodnie. Historia i mit” (Warszawa, 2009)