PolskaMarta Kaczyńska: chcę kontynuować dzieło Taty

Marta Kaczyńska: chcę kontynuować dzieło Taty

Jeśli chodzi o moje zaangażowanie… obawiam się, że sprostanie wyzwaniom, które stawia przede mną spuścizna Taty, będzie niezwykle trudne. Jednak fakt, iż dziś trzymam się na peryferiach życia publicznego, nie oznacza, że tak będzie zawsze – z Martą Kaczyńską-Dubieniecką rozmawiają Anita Gargas, Katarzyna Gójska-Hejke oraz Tomasz Sakiewicz.

Marta Kaczyńska: chcę kontynuować dzieło Taty
Źródło zdjęć: © PAP

21.12.2010 | aktual.: 22.12.2010 11:57

Media wypaczyły wizerunek Pani śp. Taty. Dziś jest o tym przekonana większość Polaków. Proszę zatem powiedzieć, jakiego Lecha Kaczyńskiego nie udało nam się poznać?

Tata był przede wszystkim człowiekiem bezgranicznie uczciwym, dobrym, wrażliwym, posiadającym olbrzymią wiedzę, ale także – i to nie jest pusty slogan – szczerze oddanym Polsce. Pod tym względem nie przystawał do czasów, w których liczy się prawie wyłącznie kreowanie wizerunku. Tata pracował dla idei – by budować liczącą się na arenie międzynarodowej, silną ojczyznę, a nie dla budowania własnej pozycji. Nie kierował się partykularnym interesem, myślał o naszym kraju w sposób niezwykle całościowy: o sferze dyplomacji, o sytuacji społecznej, gospodarczej, o nauce, o kulturze. To wielki paradoks – był przedstawiany przez większość mediów jako człowiek nienowoczesny, a wręcz zacofany, tymczasem dzięki wszechstronnej wiedzy i mądrości jego polityka była na wskroś nowoczesna. Być może niezrozumiała dla ludzi, którzy mentalnie tkwili jeszcze w mechanizmach niewoli komunistycznego państwa. Mój Tata wyprzedzał ich – On był obywatelem wolnej, sprawnej i sprawiedliwej Polski. Taki kraj chciał budować. Poza tym Tata był
niezwykle bezpośredni. W życiu prywatnym kierował się tymi samymi zasadami, co w życiu publicznym. Nie było „domowego” Lecha Kaczyńskiego i „oficjalnego”. To był ten sam człowiek: prawdziwy, słuchający ludzi, otwarty i kochający swój kraj.

Medialna kampania nienawiści uderzyła właśnie w człowieka. Chodziło o to, by ludzie czuli wręcz odrazę do swojego Prezydenta. By się go wstydzili, by nie reagowali na obrażanie Go.

Trudno o tym mówić. Wyciągam z tego generalny wniosek – media dysponują ogromną siłą kształtowania ocen społecznych. Na przykładzie tego, co spotkało mojego Tatę, widać, jak skutecznie można wypaczyć sens działań jednostki, bez względu na ewidentne dobro płynące z jej działania dla ogółu. Przyznam, że nie spodziewaliśmy się tej kampanii nienawiści, gdy Tata został prezydentem. Oczywiście wiedzieliśmy, iż nie będzie faworytem mediów, jednak nie przypuszczaliśmy, że stanie się ich głównym celem. Nie spodziewaliśmy się bezwzględnego, bezlitosnego i okrutnego atakowania. Staram się unikać mocnych słów. Jednak nie znajduję łagodniejszych, które byłyby w stanie oddać choćby część tego, co działo się w ostatnich latach. Nie spodziewałam się, że można tak szydzić z drugiego człowieka, bez względu na to, czy jest prezydentem, czy kimś innym. Przecież Tata był obiektem bezdusznego poniżania zarówno w programach publicystycznych, informacyjnych, jak i rozrywkowych. Można powiedzieć, że część mediów z poniżania Jego
osoby uczyniła stały punkt programu, bez którego nie można było obejść się każdego dnia. To było przerażające.

Naprawdę Pani Tata nie spodziewał się takiego ataku?

Myślę, że był zaskoczony skalą tego zjawiska.

Próbowali Państwo się temu przeciwstawić czy raczej uznaliście, że lepiej nie zadzierać z mediami?

Tata nie był osobą spolegliwą czy starającą się przypodobać komuś na siłę. Miał jednak świadomość, że to nie była oddolna akcja poszczególnych dziennikarzy. Wielu z nich prywatnie lubił. O rozpętaniu tej nagonki zdecydowało środowisko kształtujące największe media w Polsce. Mama była tego samego zdania. Wielokrotnie opowiadała mi, że część dziennikarzy w prywatnych relacjach była pełna zrozumienia i raczej dobrej woli – a przynajmniej chęci dociekania prawdy. Sęk w tym, że ci ludzie wiedzieli, iż w ich redakcjach nie było zapotrzebowania na prawdę o Lechu Kaczyńskim, tylko na degradowanie Lecha Kaczyńskiego jako polityka, prezydenta i jako człowieka.

Jak Pani Mama odbierała te medialne ataki?

Bardzo mocno je przeżywała. Co prawda, starała się robić dobrą minę do złej gdy – żartowała, że po pewnym czasie człowiek obrasta w żółwią skorupę i przykrości już nie dotykają do żywego. Jednak wiedziałam, że w głębi serca nadal cierpiała, gdy szydzono z Taty czy też z Niej. W dni wolne, w święta starała się odciągnąć Tatę od porannej prasówki, tak starała się Go chronić.

Co najbardziej w tych atakach bolało?

Po prostu nieprawda. Opowieści o wymyślonych małostkowych zachowaniach, wmawianie, że działa w sposób chaotyczny i pozbawiony sensu. Przeinaczanie skutków Jego działań, tak jak w przypadku traktatu lizbońskiego czy zorganizowanej przez Niego misji prezydentów w Gruzji. Dewaluowanie Jego strategii politycznej, która miała na celu umożliwienie Polsce uniezależnienia energetycznego od Rosji. Istnienie politycznego i medialnego przyzwolenia na bezkarne obrażanie Prezydenta przez członków PO. To raniło bardzo moją Mamę, ale raniło też mnie. I tak ten ciąg oszczerstw przywiódł nas do 10 kwietnia. Zgadzam się w pełni z moim Stryjem, który uważa, że gdyby nie kampania poniżania i degradowania Lecha Kaczyńskiego, nie doszłoby do katastrofy smoleńskiej. Bo przecież w demokratycznym państwie nie da się tak lekceważyć bezpieczeństwa prezydenta. Jest to wprost nie do pomyślenia. Bez względu na przyczyny bezpośrednie rozbicia rządowego samolotu można dziś powiedzieć, że wizyta głowy państwa w Katyniu pod względem
organizacyjnym i logistycznym urągała wszelkim standardom cywilizowanego świata.

Kiedy Pani po raz ostatni widziała Rodziców?

W wielkanocny poniedziałek. Dzień przed katastrofą rozmawiałam z Mamą. Miałam wówczas nawet przekonanie, że Mama nie leci z Tatą do Katynia. Wyprowadziła mnie z błędu. Pamiętam nawet Jej słowa: „Oczywiście, że lecę. W takim miejscu nie mogę nie być z Tatą”. Później dowiedziałam się, że miała wygłosić tam przemówienie. Miała wspomnieć swojego stryja Witolda Mackiewicza, który został tam zamordowany. Z Tatą ostatni raz rozmawiałam właśnie z czasie świąt. To zresztą były święta nietypowe. Minęły w cieniu choroby mojej Babci. Po kolei odwiedzaliśmy Ją w szpitalu. Przy stole ciągle zatem kogoś brakowało. Wydawało mi się wtedy, że to były straszne święta. Jak się później okazało, wcale takie nie były. Rozstaliśmy się z nadzieją na spotkanie w weekend po wyjeździe Rodziców do Katynia. Planowaliśmy nawet to spotkanie. Tato był na bieżąco z moimi sprawami. To mnie zawsze bardzo wzruszało. Wiedziałam, ile ma obowiązków, jak bardzo jest zapracowany, jak martwi się stanem zdrowia Babci. Mimo to zawsze wiedział, co u
mnie słychać, o czym chciałabym porozmawiać. Miał fenomenalną zdolność myślenia o wielu sprawach jednocześnie.

Jak Pani Tata się relaksował?

Bardzo lubił słuchać muzyki. Ostatnią płytą, którą wyjęłam z Jego magnetofonu, były nagrania zespołu „Raz, dwa, trzy” z piosenkami Agnieszki Osieckiej. Chętnie go słuchał, bardzo lubił teksty Osieckiej. Ja zresztą też lubię ich muzykę. Tata miał bardzo różnorodne zainteresowania muzyczne: od francuskiej, poprzez Marylę Rodowicz, Bułata Okudżawę, Jacka Kaczmarskiego aż po bardziej współczesne utwory, np. Cohena. Mama zdecydowanie preferowała muzykę poważną. W wolnym czasie Rodzice lubili wspólne, długie spacery. Tata był także dosyć szybkim rowerzystą. Zawsze bardzo dużo czytał, przeważnie książki poświęcone historii. Interesowała go też literatura współczesna. W dzień po katastrofie znalazłam na jego biurku otwartą „Wojnę z Rosją” Adama Zamoyskiego.

Jak wyglądały wspólne weekendy z Rodzicami?

Myślę, że podobnie jak w każdej, kochającej się rodzinie. Spacery, rozmowy, zabawy z wnuczkami, wspólne czytanie. Kiedyś powiedziałabym – po prostu normalnie. Po kwietniu mówię – cudownie.

To były jednak weekendy z głową państwa, nie tylko z Tatą.

Dla mnie tylko z Tatą. Nigdy nie miałam poczucia wyższości, nie myślałam o sobie jak o córce głowy państwa. Zawsze byłam szalenie dumna z Taty, ale tak było też wtedy, gdy nie był prezydentem. Nawet gdy byłam zbuntowaną nastolatką, wiedziałam, że mam wyjątkowego Tatę. Zawsze był dla mnie autorytetem. Zresztą Tata pozostał sobą i prywatnie nigdy się nie zmienił. Był taki sam i wówczas, gdy działał w „Solidarności”, wykładał na Uniwersytecie Gdańskim, gdy był ministrem sprawiedliwości czy później, gdy został prezydentem.

Co powiedział Pani Lech Kaczyński, gdy wybrano Go na prezydenta?

Nie pamiętam słów. Pamiętam niesamowite emocje. Pamiętam, jak jechaliśmy do Pałacu Kultury, gdzie była wynajęta sala na wieczór wyborczy. Już wiedzieliśmy, że jest dobrze. Ja byłam bardzo sceptycznie nastawiona do sondaży. Czekałam do rana na oficjalne dane. Przyznam, że w czasie kampanii miałam wewnętrzne przekonanie, że Tata wygra te wybory. Nie zwątpiłam nawet wtedy, gdy cała Polska zobaczyła w mediach prezydenta Tuska. Mama mi opowiadała, że gdy Tata wstał rano po wyborach, powiedział do Niej żartobliwie, ale też trochę z niedowierzaniem: „No tak, jestem prezydentem”. Tak jak już wspomniałam, wówczas myśleliśmy, że będzie tylko lepiej. Rzeczywistość straszliwie nas zaskoczyła.

Czy po wygranych wyborach Tata radził, jak ma się Pani zachowywać jako córka głowy państwa?

Nigdy. Może powinien, ale nie robił tego.

Nie doradzał, z jakimi mediami rozmawiać swobodniej, na jakie mieć większe baczenie?

Nie. Ja zresztą raczej starałam się unikać mediów. Z całym szacunkiem dla wszystkich, ale bycie celebrytą nigdy nie było moją ambicją. Gdy Tata został prezydentem, byłam w trakcie aplikacji adwokackiej i także ze względu na to udzielanie się w mediach znajdowało się poza sferą moich aktywności. To zresztą nie był dla mnie problem czy wyrzeczenie. Bardziej otworzyłam się na media podczas kampanii wyborczej Stryja. Po tragedii smoleńskiej chciałam, po pierwsze, powiedzieć prawdę o moich Rodzicach, a po drugie – przedstawić prawdę o Stryju, bo przecież Jego wizerunek jest nie mniej zakłamany niż wizerunek mojego Taty. Ale mogę śmiało powiedzieć, że bywanie na łamach kolorowych pism to stanowczo nie mój żywioł.

A polityka jest choć trochę Pani żywiołem?

Zawsze interesowałam się polityką. Zresztą polityka, od kiedy pamiętam, była obecna w moim domu. Mogę zazdrościć ludziom, którzy potrafią się od niej odciąć i nie angażować się w nią emocjonalnie. Ja nie potrafię. I nie tylko dlatego, że mój Tato i mój Stryj od zawsze byli politykami. Sprawy Polski nie są mi obojętne.

Czy odczuwa Pani potrzebę kontynuowania dzieła Rodziców?

Na pewno czuję obowiązek współdziałania z wszystkimi, którym zależy na tym, by spuścizna po moim Tacie nie była przeinaczana, niszczona czy bagatelizowana. Ale przyznam, że czasem też myślę o zaangażowaniu się w działalność polityczną. Czy coś z tego wyniknie? Nie wiem. Dziś jestem przede wszystkim mamą. Mam dwoje małych dzieci i na tym etapie mojego życie to one są dla mnie priorytetem.

Czy Pani Tata kiedykolwiek obawiał się o swoje bezpieczeństwo?

Nie, nigdy o tym nie rozmawialiśmy.

Nawet po tym, jak został ostrzelany przez rosyjskich żołnierzy w Gruzji?

Nie. Wówczas ja się o Niego bałam. Gdy zobaczyłam to wydarzenie w telewizji, rozpłakałam się. Zawsze bałam się o Rodziców, gdy latali tupolewami. Wiedziałam, że to stare, mocno wyeksploatowane radzieckie samoloty. Poza tym nie jestem osobą darzącą takim zaufaniem naszego wschodniego sąsiada jak prezydent Komorowski czy premier Tusk. Zresztą z tego co wiem, pan prezydent Bronisław Komorowski nie podróżuje tupolewami.

Czy Rodzice dzwonili do Pani po każdym locie?

Tak. Informowali mnie, że już dolecieli i są na miejscu. Swoją drogą, ja sama kontrolowałam czas i gdy wydawało mi się, że już powinni wylądować, czekałam niecierpliwie na sygnał od Nich. Jasne, że z czasem przyzwyczaiłam się do podróży tupolewami. Musiałam przywyknąć i oswoić swoje obawy, bo wbrew temu, co media mówiły o Tacie, był On niezwykle aktywnym prezydentem i często podróżował. Z natury nie przejmował się sobą, uwagę skupiał na innych. Był bardzo odważny. Myślę, że nie każdego polityka byłoby stać na to, by zorganizować taką akcję jak ta w obronie Gruzji. Dziś już chyba nikt nie może mieć wątpliwości, iż te działania faktycznie powstrzymały rosyjską inwazję na ten kraj.

W jaki sposób dowiedziała się Pani o katastrofie w Smoleńsku?

Z telewizji. Natychmiast zadzwoniłam do Biura Ochrony Rządu, by się dowiedzieć, co naprawdę się wydarzyło. Wydawało mi się, że kto jak kto, ale służba odpowiedzialna za bezpieczeństwo najważniejszych osób w państwie będzie dysponowała najpewniejszymi informacjami. Tymczasem okazało się, że nie wiedzieli dosłownie nic. Później zatelefonowałam do mojego męża, który był wówczas za granicą. On próbował się skontaktować z jednym z funkcjonariuszy, który tego dnia chronił Tatę. Był sygnał połączenia, ale nikt nie odbierał. Wtedy pocieszaliśmy się, że skoro jest taki sygnał, to na pewno nic najgorszego się nie stało. Niestety było inaczej.

Kto z przedstawicieli rządu kontaktował się wówczas z Panią?

Nikt się ze mną nie kontaktował.

Nikt nie zawiadomił Pani oficjalnie o tym, co się wydarzyło? Nie zapytał, co chciałaby Pani uczynić w tej sytuacji?

Nie. Telefonował do mnie Stryj.

Czy przedstawiciele władz Polski w ogóle kontaktowali się z Panią w sprawie katastrofy?

Jedynie prokuratura. Na przełomie czerwca i lipca złożyłam zeznania w ramach pomocy prawnej, o którą organy rosyjskie zwróciły się do strony polskiej. Odpowiadałam na standardowe pytania, m.in. w jakim celu moi Rodzice lecieli do Rosji.

Polska prokuratura w imieniu Federacji Rosyjskiej pytała córkę Pary Prezydenckiej, po co głowa państwa polskiego leciała do Katynia?

Tak to można ująć. Taka była procedura.

Jak w tamtym straszliwym czasie wyglądał Pani kontakt ze Stryjem?

Telefonowaliśmy do siebie kilka razy dziennie. Stryj wziął na siebie ciężar najbardziej traumatycznych procedur, jak choćby identyfikację ciała Taty w Smoleńsku.

Czy radził się Pani w sprawie startu w wyborach prezydenckich?

Od początku Go do tego namawiałam i całym sercem byłam z Nim. Miałam przekonanie, że to była Jego powinność, choć jednocześnie zdawałam sobie sprawę z tego, w jak potwornym był stanie. Mam wrażenie, że śmierć moich Rodziców była dla Niego znacznie większym ciosem niż dla mnie, bo ja mam dzieci.

Wierzyła Pani, że mógł wygrać wybory?

Tak. Naprawdę wierzyłam, że była szansa na wygranie tych wyborów.

Stryj się wahał, zastanawiał, czy powinien kandydować?

Wahał się. Ja nie miałam wątpliwości, że powinien wystartować.

Dlaczego nie zaangażowała się Pani w Jego kampanię? Mogła Pani przecież pełnić obowiązki pierwszej damy.

Obawiałam się, że moje zaangażowanie w kampanię Stryja zostanie zrozumiane opacznie. Nie chciałam, by ktoś pomyślał, iż pokazując się, staram się wzbudzić litość wyborców. Ale proszę mi wierzyć, byłam ze wszystkim na bieżąco.

Czy uważa Pani, że to była słuszna decyzja?

Dziś nie mam pewności. Wtedy wydawało mi się, że moja obecność może Stryjowi wręcz zaszkodzić.

Powiedziała Pani, że była na bieżąco z przebiegiem kampanii Stryja. Jak Pani ocenia zatem tę kampanię?

Nie jestem specjalistą w tej dziedzinie. Miałam jednak już wówczas wrażenie, że coś takiego jak sztab wyborczy, czyli jądro kierujące i tworzące kampanię, nie istniało. W działaniach ludzi tworzących kampanię wyborczą Stryja był ogromny chaos. Jednak z drugiej strony rozumiem, że Stryjowi ciężko było to wtedy kontrolować. Myślę, że dziś wszystko wyglądałoby inaczej.

Czy rozumiała Pani, dlaczego kierownictwo sztabu Jarosława Kaczyńskiego z takim zaangażowaniem wyciszało potrzebę wyjaśnienia katastrofy smoleńskiej?

Przyznam, że wówczas nie zastanawiałam się nad tym, choć to dostrzegałam. Pamiętam, co się działo, gdy Stryj postanowił udzielić Państwu obszernego wywiadu o katastrofie smoleńskiej.

Ten wywiad wywołał burzę nie tylko w Warszawie, ale i w Moskwie. Czy ktoś chciał, by Pani powstrzymała Stryja?

Tak to możemy ująć.

Komu na tym zależało?

Myślę, że sformułowanie „osobom tworzącym sztab wyborczy” będzie wystarczająco precyzyjne.

Dziś te osoby nazywają się prawdziwymi spadkobiercami spuścizny Lecha Kaczyńskiego. Co Pani myśli, słysząc bądź czytając takie wystąpienia?

Najlepszym dowodem na to, jakimi są spadkobiercami, jest fakt, z kim ci ludzie rozmawiali we wrześniu. Zaprzeczają sami sobie. Żal tego słuchać.

Źródło artykułu:WP Wiadomości
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)