Marsz Niepodległości możemy jeszcze uratować. My, obywatele – ty i ja
Dr Janusz Sibora jest przekonany, że prezydent Warszawy Hanna Gronkiewicz-Waltz podjęła słuszna decyzje rozwiązując marsz organizowany przez narodowców. Według niego ten marsz już w założeniach nie miał łączyć, a dzielić.
Paweł Wiejas: Panie doktorze, wokół czego Polacy powinni się skupić 11 listopada?
Dr. Janusz Sibora: To proste. Mamy symbole, które nas łączą – hymn, godło, flagi narodowe. To te symbole są hasłem wywoławczym Polaków. Tymczasem marsz, który rozwiązała Hanna Gronkiewicz-Waltz wpisywał się w logikę tzw. patriotyzmu wykluczającego. A tymczasem w 100. Rocznicę Odzyskania Niepodległości powinniśmy uczestniczyć w marszu o charakterze obywatelskim, ale i równocześnie narodowym.
Wierzy pan, że to możliwe?
Posłużę się gotowym przykładem. Wzorem gotowym, którym przecież dysponujemy i do którego trzeba się odwołać jest pierwszy Narodowy Marsz Niepodległości, marsz ponadpartyjny, który został zorganizowany 17 listopada 1918 roku, a więc w pierwszą niedzielę po odzyskaniu niepodległości. Zorganizowały go w ciągu 2-3 dni środowiska obywatelskie, a wzięło w nim zgodnie udział ponad 110 organizacji. Zapraszającymi byli organizatorzy, a więc ludzie aktywni społecznie i obywatelsko. Zaproszeni byli wszyscy bez względu na wyznawane poglądy i wiarę. W organizacje włączył się ówczesny ratusz i środowiska dziennikarskie. Były organizacje kobiece i przedstawiciele innych, niż Warszawa, regionów. Choćby Wielkopolanie i Mazurzy.
Dlaczego tamten pierwszy marsz odbył się dopiero 17 listopada?
Powód był prosty. 11 listopada w 1918 roku przypadał w poniedziałek, a więc marsz zorganizowano w pierwszym dniu wolnym od pracy, czyli w niedzielę. Wtedy mogli przyjść i studenci, i uczniowie starszych klas. Obok siebie maszerowały związki kelnerów i wioślarzy – wszyscy skupieni w organizacjach zawodowych czy hobbystycznych. Zaproszono też Józefa Piłsudskiego, ale marszałek był tak zapracowany – spał wtedy po kilka godzin lub wcale - że musiał odmówić. A marszu, w którym Polacy zgodnie maszerują ramie w ramię, nie zastąpi żadna akademia, żadne składanie wieńców. To Francuzi – w czasach rewolucji - pierwsi odkryli, jak ważny dla wspólnoty jest marsz.
A jak pan sobie wyobraża organizację wspólnego marszu teraz 11 listopada 2018 roku?
Według mnie nic nie jest stracone. Przy życzliwej postawie elit intelektualnych można by to nadal zrobić. Do mnie dzwonili choćby przedstawiciele izb lekarskich i radcowskich. Dzwonili dziennikarze. Wystarczy niewielka iskra, a odzew powinien przerosnąć najśmielsze oczekiwania. Możemy to być my – ja i pan. Do takiego marszu mogliby przyłączyć się politycy, może wtedy udałoby im się rozbić tę szybę, którą odgrodzili się od Polaków. Bo dość już marszów niepatriotycznych, które patriotycznymi są tylko z nazwy.
Dr Janusz Sibora, badacz dziejów dyplomacji, protokołu dyplomatycznego i ceremoniału państwowego.