PublicystykaMarek Raczkowski: sto pięćdziesiąt procent szczęścia

Marek Raczkowski: sto pięćdziesiąt procent szczęścia

Przez piętnaście lat pracowałem tylko w nocy i zawsze pod wpływem kokainy. Świetnie mi to służyło, dopóki w czerwcu nie dostałem wylewu. Teraz muszę uczyć się wszystkiego od nowa. Męczę się z miesiąca na miesiąc. Ale powoli zaczynam zapominać o komforcie, jaki dawał mi narkotyk - mówi w rozmowie z Agatą Napiórską Marek Raczkowski, malarz, rysownik, plakacista i satyryk.

Marek Raczkowski: sto pięćdziesiąt procent szczęścia
Źródło zdjęć: © Agencja Gazeta | Maciej Zienkiewicz

Na spotkanie z Markiem Raczkowskim docieram nieco spóźniona. „Widziałem, że się tutaj kręcisz i nie możesz znaleźć właściwego adresu – wita mnie w progu, kończąc rozmowę z sąsiadką. – Wejdźmy do środka – proponuje. – Mam kłopot. Przyjaciółka mi się rozchorowała i od rana szukam dla niej gastrologa. Kawy? Herbaty?”.

Już, już, zrobię tylko kawę i termofor. – Kręci się przy kuchence, puszcza wodę w kranie, otwiera szafki.

Termofor?

Staje przy zlewie. Do butelki po coca-coli zero wlewa gorącą wodę z kranu.

Muszę zrobić termofor. Ale chyba to nie jest wystarczająco ciepłe. Mogę wlać wrzątek?

Chyba lepiej zmieszać wodę z kranu z wrzątkiem.

Zaraz wracam, tylko zaniosę to na górę.

Marek Raczkowski zawija butelkę w szary ręcznik. Idzie w stronę wewnętrznych schodów, po czym znika na górze. Mam czas, żeby rozejrzeć się po pomieszczeniu. Pokój dzienny jest połączony z kuchnią. Po jednej stronie stoi kanapa z brązowej skóry i fotel do kompletu. Na niskim okrągłym stoliku leżą: laptop, paczka papierosów, zapalniczka, popielniczka, alkomat w eleganckim futerale, książki (Italo Calvino i Herta Müller). Na krześle przybory do rysowania. W tle ściana białych szafek kuchennych i lodówka. Po mieszkaniu przechadza się kot Pierożek. Mój gospodarz wraca po chwili i siada na brzegu fotela. Pije kawę z mlekiem i cukrem. Co jakiś czas dozuje sobie prosto do ust kilka kropli płynu z małej brązowej buteleczki.

Regularna praca przychodzi ci z łatwością?

Stale publikuję w kilku gazetach, mam terminy, które trzymają mnie w ryzach. Chociaż to nie jest proste. Już nie pamiętam, jak to było, gdy nie musiałem robić czegoś na czas.

Co jest w tej buteleczce?

Wyciąg z dziurawca. Dobry na wątrobę i depresję. Dostałem od przyjaciółki, która zajmuje się ziołolecznictwem.

Dzwoni telefon.

To mój ojciec. Muszę odebrać.

Rozmawia z ojcem i przechadza się przy tym po mieszkaniu. Po kilku minutach wraca na fotel.

Przepraszam, ojciec lubi sobie pogadać, ma osiemdziesiąt osiem lat. Teraz się rozchorował i boli go ręka. Podobno od tego, że zjadł za dużo rosołu. W dodatku to ja mu ten rosół wysłałem.

Gotujesz rosół?

Nie, nie, ja nie gotuję. Przyjaźnię się z Orianą, która prowadzi restaurację, mieszka obok mojego taty i czasem dowozi mu jedzenie. Poza tym gotuje dla niego też pani z Ukrainy.

Wstaje i podchodzi do drzwi. Szuka czegoś w przedpokoju. Wraca z małpką żołądkowej gorzkiej i blaszanym kieliszkiem, który po drodze wyjmuje z szafki. Pije na zmianę wódkę, kawę i wyciąg z dziurawca.

Wódki?

Nie, dziękuję. Niezła mieszanka.

To dlatego, że dopiero wstałem.

Zegar ścienny w kuchni wskazuje czternastą trzydzieści.

Pracowałem całą noc, bo musiałem dziś oddać rysunek.

Zawsze pracujesz w nocy? I na ostatnią chwilę?

Nie zawsze w nocy. Obrazy maluję w dzień. Raz, że wolę do tego światło dzienne, dwa, tak mnie to wciąga, że trudno się oderwać. Z obrazami jest tak, że nie wiadomo, kiedy są skończone. Praca kończy się, gdy obraz się sprzeda.

Przez piętnaście lat pracowałem tylko w nocy i zawsze pod wpływem kokainy. Świetnie mi to służyło, dopóki w czerwcu nie dostałem wylewu. Teraz muszę uczyć się wszystkiego od nowa. Męczę się z miesiąca na miesiąc. Ale powoli zaczynam zapominać o komforcie, jaki dawał mi narkotyk. O tym stanie beztroski, kiedy wszystko mi świetnie wychodziło. I to nie było złudzenie – naprawdę świetnie mi wychodziło.

Marek Raczkowski nalewa sobie drugi kieliszek.

Mogę sobie siedzieć z kieliszkiem wódki czy szklanką whisky i dumać nad tematami. Bo rysunki satyryczne to głównie wymyślanie. Rysowanie i kolorowanie zajmują ułamek czasu. Nie można się upić i pracować, to niemożliwe. Praca w domu polega na tym, że nikt nie kontroluje mojej trzeźwości.

Ale nie zawalasz terminów?

Nie, czasem jedynie trochę je przeciągam, bo wiem, że jak deadline jest na piątek, to w piątek nikt i tak tego nie potrzebuje. I mogę odesłać w poniedziałek rano. W związku z tym w sobotę nic nie robię, a w niedzielę zaczynam panikować.

Czyli w soboty odpoczywasz?

Mam takie okresy, że muszę robić coś dla siebie. Robię wtedy małe rzeźby, konstruuję coś, nagrywam. Cierpię na nadmiar kreatywności. Mam tak od dziecka. Wymyślę jakiś trójkołowy samochodzik i muszę wykonać serię szkiców i model tego samochodzika. Idealną pracą dla mnie byłoby prowadzenie programu „Top Gear”. W dzieciństwie marzyłem, żeby skonstruować samochód z dwóch zespawanych rowerów. Chciałem nawet wystartować w zawodach minicarów na Agrykoli, ale dyrekcja szkoły, ze względu na moje złe stopnie, nie pozwoliła mi wypożyczyć kółeczek.

Co z pomysłami, zapisujesz je gdzieś?

Pomysły szkicuję. Czasami te rysunki są bardzo staranne, aż sam się dziwię, jak je potem przypadkowo znajdę. Wstydzę się, gdy ktoś mnie odwiedza, a ja skupiony siedzę nad rysunkiem samochodzika. Mam jakiś rodzaj adhd. Gdy planuję sobie pracę, obstawiam się różnymi rzeczami.

A w tygodniu? Jak wygląda twój przeciętny dzień?

Zwykle wstaję niezbyt późno, bo mniej więcej o ósmej. Chociaż od niedawna lubię wcześnie się położyć, tak koło dwudziestej trzeciej, i wstaję potem nawet o piątej. Robię sobie kawę. Włączam radio. Mam radio w każdym pomieszczeniu. Chętnie słucham bloku porannego, który leci od siódmej do dziewiątej w tok fm: Wielowieyska, Żakowski, dawniej też Paradowska… Jem croissanta i maczam go w kawie. No i zaczynam palić papierosy. One są najgorsze. Pokonałem kokainę, cholerny nałóg porównywalny z heroiną, a tego rzucić nie potrafię.

Pracujesz przy tym stoliku?

Na górze jest biurko, ale tak, pracuję na ogół właśnie tutaj. Z prostego powodu – mam tu telewizor. Kiedy zrezygnowałem z kokainy jako katalizatora refleksji, zacząłem słuchać radia tok fm i oglądać tvn24. Mam nadzieję, że nie ulegam manipulacjom. Czasem zmieniam kanały.

Nie oglądałeś telewizji, jak brałeś kokainę?

W oglądaniu telewizji miałem krótką przerwę. Bo kokaina nie dość, że jest nielegalna, to dużo kosztuje. W pewnym momencie odpuściłem wszystko – odłączyli mi telewizję, często nie miałem nawet internetu. Potem wykaraskałem się z problemów finansowych, zmieniłem mieszkanie, mam telewizor, rower elektryczny, a nawet samochód.

Wcześniej miałem tylko mnóstwo inwencji. Teraz muszę obstawiać się różnymi rzeczami, które są katalizatorami działań: lubię dobre jedzenie, przyjemne alkohole, zwłaszcza te słodkie.

Po wylewie możesz pić?

Właściwie to mogę wszystko. Palę też trawkę. Chociaż marihuana znudziła mi się, gdy poznałem kokainę. Wcześniej wydawała mi się idealna do tworzenia satyry.

Jestem niewątpliwie artystą niewolnym od nałogów i skorym do eksperymentów ze swoją psychiką. Lubiłem też malutkie, powtarzam: malutkie, dawki lsd. Niewielkie ilości są dobre do pracy. Chętnie spróbowałbym każdego narkotyku, ale teraz już się boję.

To co teraz robisz, jak nie masz pomysłu?

Oglądam dużo telewizji. I się wkurzam. Czekam, aż pomysł przyjdzie. Jak nie przychodzi, idę spać i nastawiam budzik na piątą.

Dzwonek do drzwi. Okazuje się, że to przyjaciółka Marka, Agnieszka. Wchodzi do kuchni, wyciąga z torby i stawia na blacie różne buteleczki z ziołami, po czym oboje z gospodarzem kierują się na górę. Po chwili Marek Raczkowski wraca sam. Siada na oparciu fotela. Nalewa sobie kolejny kieliszek.

Naprawdę przepraszam za to zamieszanie, trudna sytuacja.

Nic nie szkodzi, życie. Ile dziennie wypijasz?

No, zwykle taką pięćdziesiątkę wysączę w ciągu kilku godzin pracy. Mam zresztą alkomat.

Pokazuje.

Nie byle jaki. Kosztował sześćset złotych. Przydaje mi się, gdy chcę wyjść z domu albo pojechać gdzieś samochodem. Zresztą często używam samochodu, żeby nie pić.

To znaczy?

No, jak wiem, że muszę być gdzieś, gdzie można pić, a w domu czeka praca do zrobienia, jadę samochodem, żeby nie pić. Jeżdżę też rowerem i dużo chodzę. Ale najczęściej jednak do knajp. Jem coś, wypijam gorącą sake, która wydaje mi się zdrowotna. I wracam pieszo dwa–trzy kilometry. Naprawdę byłem już jedną nogą na tamtym świecie. Mrożek napisał Baltazara po wylewie – musiał sobie siebie przypominać. Ja nie mam takich konsekwencji. To cud, że z tego wylewu wyszedłem w stu procentach.

Wyszedłeś z niego w stu pięćdziesięciu procentach. Jesteś szczęściarzem – dodaje przyjaciółka, schodząc na dół.

Marek Raczkowski, autoryzując tekst kilka miesięcy później, powiedział, że zachowa go sobie na pamiątkę, bo w międzyczasie wiele się zmieniło, był w szpitalu i teraz musi bardziej o siebie dbać.

Marek Raczkowski, urodzony w 1959 roku w Warszawie – malarz, rysownik, plakacista, satyryk. Ukończył Wydział Architektury Wnętrz Akademii Sztuk Pięknych w Warszawie. Publikował w „Przekroju”, „Polityce”, „Życiu”, „Gazecie Wyborczej”. Mieszka w Warszawie.

Agata Napiórska, fragment książki "Jak oni pracują", Wydawnictwo W.A.B., marzec 2017

Obraz
© Wydawnictwo W.A.B.
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)