Marek Belka: komisja śledcza coraz bardziej destabilizuje państwo
Premier Marek Belka w rozmowie z "Dziennikiem Zachodnim" stwierdził, że ujawnienie notatki agenta polskiego wywiadu ze spotkania Kulczyk-Ałganow naraża naszego szpiega na śmierć. Rosyjskie służby specjalne będą mogły bowiem domyślić się, kto przekazał meldunek z tego spotkania naszej Agencji Wywiadu. Zdaniem szefa rządu, Komisja Śledcza coraz bardziej destabilizuje państwo, bo porusza się w obszarach zarezerwowanych od dawna dla innych służb.
Premier potwierdził wczoraj, że przetarg w sprawie Huty Częstochowa zostanie ograniczony tylko do dwóch podmiotów - ukraińskiego Donbasu i hinduskiego LNM-u. Zapowiedział także, że prawdopodobnie w przyszłym roku sprywatyzowany zostanie Południowy Koncern Energetyczny. Marek Belka uchylił się natomiast od odpowiedzi na pytanie dotyczące jego startu w przyszłorocznych wyborach prezydenckich.
Dziennik Zachodni: Czy poważne państwo powinno ujawniać notatki swoich służb specjalnych?
Marek Belka: No właśnie, to jest zasadnicze pytanie. W Polsce wszystko zaczęło stać na głowie - mamy oto specjalną Komisję Śledczą do spraw Orlenu, która zaczyna rozpychać się w systemie państwa. Uzurpuje ona sobie prawo do wchodzenia w zakres działań zupełnie innych służb.
Dziennik Zachodni: Czy zdaje pan sobie sprawę z tego, że na podstawie ujawnionej notatki Rosjanie bez trudu ustalą źródło przecieku ze spotkania Kulczyk-Ałganow?
Marek Belka: Cieszę się, że zwraca pan na to uwagę. Tu nie ma żartów. Dla konkretnego człowieka, agenta naszego wywiadu, może to przecież skończyć się tragicznie, nawet śmiercią. Przecież to byłaby katastrofa. Wierzę jednak w profesjonalizm szefa Agencji Wywiadu Andrzeja Ananicza, który powiedział mi, że jest w stanie tak "przykryć" niektóre fragmenty notatek, aby nasz agent był trudny do zidentyfikowania. Zgadzam się jednak, że cała ta historia, pogoń za sensacją, stała się igraniem z ogniem, które może osłabić nasze państwo.
Dziennik Zachodni: No właśnie, opozycja już dzisiaj nie ukrywa, że strategicznym celem jest rozpoczęcie procesu usunięcia ze stanowiska prezydenta Kwaśniewskiego...
Marek Belka: Tak jest. Temu celowi poświęca się więc wszystko, łącznie z wiarygodnością i rzetelnością służb specjalnych.
Dziennik Zachodni: Proszę powiedzieć, jak często spotyka się pan z Janem Kulczykiem?
Marek Belka: Kulczyka oczywiście znam i nie mam zamiaru tego ukrywać. Kiedyś, jako szef dużego stowarzyszenia gospodarczego, pomagał nam w kształtowaniu systemu podatkowego. Teraz, gdy jestem szefem rządu, nie kontaktowałem się z panem Kulczykiem.
Dziennik Zachodni: Koledzy z SLD nie mają o to do pana pretensji?
Marek Belka: Chyba pan żartuje. Zresztą czytam cały czas o nieustających kontaktach Kulczyka z Leszkiem Millerem. Pytam się jednak: jaki duży interes zrobił z państwem Kulczyk za kadencji SLD? Żadnego. Wszystkie jego wielkie prywatyzacje nastąpiły za rządów AWS. Dzisiaj jakoś nikt nie chce o tym pamiętać.
Dziennik Zachodni: A jak pan sądzi, kto był "Pierwszym", na którego powoływał się w rozmowie z Ałganowem Jan Kulczyk? Chodziło o premiera Millera czy o prezydenta Kwaśniewskiego?
Marek Belka: To nieważne. Każdy wielki biznesmen powołuje się na znajomości w świecie polityki. To obyczaj znany nie tylko w Polsce. Dla mnie ten "Pierwszy" to jest sofizmat, w ogóle jakaś bzdura. Nie rozumiem, dlaczego przywiązuje się do tego tak wielką wagę. Przecież to tylko drobny element o wiele poważniejszego problemu.
Dziennik Zachodni: Ale jak to się dzieje: wszyscy w Polsce akceptują wolny rynek, a po srebra rodowe - Orlen czy Telekomunikację - sięga tylko jedna osoba, właśnie Jan Kulczyk?
Marek Belka: Cóż, przecież gdy spojrzy pan na listę 100 najbogatszych Polaków, to zobaczy pan, że większość tych osób to właściciele zakładów pracy chronionej. Czyli nie wprost, budując swoje fortuny, skorzystali oni z pomocy państwa. To samo w jakimś stopniu dotyczy także pana Kulczyka. Z drugiej strony trzeba postawić sobie pytanie, co by było, gdybyśmy nie mieli naszego biznesu? Musielibyśmy liczyć wyłącznie na kapitał zagraniczny. A przecież nie o to nam chodzi.
Dziennik Zachodni: Porozmawiajmy o sprawach Śląska. Ogromne emocje wywołuje tutaj sprawa prywatyzacji Huty Częstochowa i walki o nią hinduskiego LNM-u oraz ukraińskiego Donbasu. Czy nie obawia się pan, że w tle tej rywalizacji są ogromne pieniądze i kiedyś wybuchnie z tego taka afera, jak dzisiaj z Orlenem?
Marek Belka: Afery na pewno nie będzie, bo jesteśmy świadomi różnych niebezpieczeństw, których się domyślamy, a o których nie musimy głośno mówić. Huta dzisiaj przynosi zyski. Wszystko byłoby w porządku, gdyby nie ogromne długi, po które chcą wyciągnąć ręce banki. Chodzi o kilkaset milionów złotych. Osobiście żałuję, że sprawa Huty Częstochowa nie została rozstrzygnięta wcześniej. Mielibyśmy już ten problem z głowy.
Dziennik Zachodni: Dlaczego jednak nowy przetarg nie jest otwarty, ale ograniczony tylko do Hindusów i Ukraińców?
Marek Belka: Bo istnieje całkiem realne niebezpieczeństwo, że zarówno LNM, jak i Donbas pójdą do sądu i zablokują cały proces prywatyzacji. Wiem, że LNM ma już przygotowaną w tej sprawie pełną dokumentację. Będziemy więc mieć do czynienia z takim samym patem, jak w przypadku prywatyzacji Ruchu. Sprawa może wlec się jeszcze latami.
Dziennik Zachodni: A czyim zwolennikiem w tej rywalizacji jest szef rządu?
Marek Belka: Oczywiście niczyim.
Dziennik Zachodni: Świetnie udała się prywatyzacja PKO BP. Czy w przyszłym roku dla ratowania budżetu sprywatyzowany zostanie także Południowy Koncern Energetyczny?
Marek Belka: Nie postrzegam prywatyzacji jako działania mającego na celu ratowanie budżetu. A co do PKE, generalnie uważam, że wielkie firmy energetyczne powinny wchodzić na giełdę, bo pomaga to w lepszym zarządzaniu nimi.
Dziennik Zachodni: Czyli PKE zostanie sprywatyzowany w przyszłym roku?
Marek Belka: Proszę mnie o to nie pytać. To raczej pytanie do ministra skarbu państwa.
Dziennik Zachodni: Czy mieszkańcy województwa śląskiego mogą obawiać się żądań zwrotu majątku ze strony Niemców?
Marek Belka: Absolutnie nie. Sprawa reparacji staje się coraz bardziej wewnętrznym problemem Niemiec. Tam tkwi źródło. Niewielu pewnie wie, że obowiązuje tam doktryna prawna, która nie pozbawia Niemców możliwości występowania z roszczeniami wobec Polski. Jeszcze w okresie zimnej wojny istnienie takiej furtki można było jakoś zrozumieć. Ale dzisiaj, po upadku muru berlińskiego i po tym, jak razem jesteśmy w Unii Europejskiej? Dopiero 1 sierpnia tego roku kanclerz Schroeder powiedział wyraźnie: my tego nie będziemy popierać i nie będziemy występować z jakimikolwiek żądaniami wobec Polski. Te słowa poprzedziły wielkie wysiłki dyplomatyczne z naszej strony, zarówno rządu, jak i prezydenta Kwaśniewskiego. Te słowa wzbudziły wielkie emocje - nie w Polsce, ale w Niemczech. Podatnik niemiecki zrozumiał bowiem, że to on zapłaci za te żądania.
Dziennik Zachodni: A co z naszymi żądaniami wobec Niemców, o których coraz głośniej mówi się w Sejmie?
Marek Belka: To moim zdaniem skrajna nieodpowiedzialność. Takie żądania odbiją nam się czkawką w zupełnie innym miejscu. Na przykład w stosunkach polsko-ukraińskich. Proszę sobie wyobrazić, że już pod adresem rządu wpłynął pierwszy wniosek o odszkodowanie, od obywatela Ukrainy, który po wojnie został wysiedlony z naszego kraju.
Dziennik Zachodni: Proszę powiedzieć, czy będzie pan startował w przyszłorocznych wyborach prezydenckich?
Marek Belka: Na razie chcę zakończyć sukcesem misję mojego rządu i nie wybiegam tak daleko w przyszłość.
Dziennik Zachodni: A jak wyobraża pan sobie swoją przyszłość w polityce?
Marek Belka: Na razie sobie w ogóle jej nie wyobrażam. Na pewno nie chciałbym zostać posłem opozycji w przyszłej kadencji, bo takie zajęcie uważałabym za stratę czasu.
Premier w gliwickiej fabryce Opla wziął udział w inauguracji wdrożenia podpisu elektronicznego w systemie "Wrota celne" oraz zapoznał się z nowatorskim elektronicznym systemem obsługi deklaracji celnych, który ma się stać kluczowym systemem administracji celnej obsługującym procesy biznesowe związane z eksportem i importem towarów. Premier odwiedził także kopalnię doświadczalną "Barbara" w Mikołowie, gdzie przedstawiono mu informację o bezpieczeństwie pracy w górnictwie, a także o czystych i wysokoefektywnych technologiach wykorzystania węgla energetycznego w energetyce. Po południu Marek Belka rozmawiał na temat rozwoju uczelni wyższych i nauki z przedstawicielami Konferencji Rektorów Uczelni Akademickich naszego regionu.
Marek Belka ma 52 lata. Jest absolwentem Uniwersytetu Łódzkiego, od 1994 roku profesorem nauk ekonomicznych. Ma za sobą dwa stypendia ekonomiczne w Stanach Zjednoczonych. Od 1986 do 1997 roku pracował w Instytucie Nauk Ekonomicznych PAN. Przez cztery lata był jego dyrektorem. Od 1990 roku był konsultantem Banku Światowego. Karierę polityczną zaczął w 1996 roku, gdy został doradcą ekonomicznym prezydenta Aleksandra Kwaśniewskiego. W rządach SLD dwa razy był wicepremierem i ministrem finansów. W 2003 roku został szefem koalicyjnej Rady Koordynacji Międzynarodowej w Iraku. Od maja 2004 r. jest premierem RP. Belka jest żonaty, ma dwoje dzieci. Pasjonuje się grą w tenisa (wczoraj z powodu wizyty na Śląsku musiał odłożyć trening) i zbiera... nakrycia głowy.
Rozmawiał: Witold Pustułka