Polityka"Marcinkiewicz odpłaca się za stare czasy"

"Marcinkiewicz odpłaca się za stare czasy"

- Przez ostatnie lata Marcinkiewicz coraz bardziej dystansuje się od swojej byłej partii i po trochu "sprzedaje" swoją zakulisową wiedzę. Są w tym z jego strony rachuby polityczne i załatwianie prywatnych porachunków - mówi Wirtualnej Polsce Krzysztof Górski, ekspert ds. marketingu politycznego.

"Marcinkiewicz odpłaca się za stare czasy"
Źródło zdjęć: © WP.PL | mg

27.05.2008 | aktual.: 06.11.2008 16:20

WP: Agnieszka Niesłuchowska: Czy burza, którą rozpętał wokół własnej osoby Kazimierz Marcinkiewicz, była świadomym zabiegiem? Czy chciał przypodobać się PO?

Krzysztof Górski: Czy zrobił ten krok w pełni świadomie, nie wiem. Chyba nikt tego nie wie do końca. Niewykluczone, że moment i sekwencja ostatnich zdarzeń są nieco przypadkowe, a może wyreżyserowane przez "Dziennik". Nie ulega jednak wątpliwości, że Marcinkiewicz świadomie przez ostatnie lata coraz bardziej dystansuje się od swojej byłej partii, od braci Kaczyńskich i po trochu "sprzedaje" swoją zakulisową wiedzę. Są w tym z jego strony rachuby polityczne i załatwianie prywatnych porachunków. Odpłaca się za to, jak go kiedyś potraktowano, czyniąc najpierw premierem, a potem bezpardonowo usuwając.

WP: Czy po takich wypowiedziach jest jeszcze dla niego miejsce w polityce?

- Ależ oczywiście! Polska polityka to nie jest przecież jakaś dziewiętnastowieczna liga dżentelmenów. Zresztą wszędzie na świecie idzie w tym kierunku. Temu podobne zagrywki - a nawet bardziej bezwzględne - nie tylko nie eliminują obecnie z gry politycznej, ale okazują się często ważną częścią tej gry. W przypadku Marcinkiewicza wystarczy popatrzeć na notowania. Jest i pewnie całkiem długo jeszcze pozostanie w czołówce najpopularniejszych polityków. A póki będzie wysoko w rankingach, póty będzie się liczył na scenie. Rozstrzyga przecież publiczność, choćby niektórzy subtelni krytycy kręcili nosami i "koledzy" ze sceny politycznej znakomicie odgrywali "święte oburzenie".

Inna sprawa, że polska "gra w politykę" ma też sporo cech "grania sitwą", grania zgraną paczką kumpli z podwórka, czy z jednego miasta. Marcinkiewicz może więc nadal być popularny wśród szerokiej publiki, a nie mieć zgranej własnej paczki, która chce z nim grać. W pojedynkę wiele jednak nie ugra.

WP: Myśli pan, że w przyszłości straci on zaufanie i sympatię Polaków?

- Nie sądzę, żeby Marcinkiewicz szybko stracił sympatię Polaków. Może się jednak okazać, że nie bardzo go chcą w liczących się w rozgrywce drużynach. Bo owszem od pewnego czasu Marcinkiewicz zaczyna sobie wyrabiać u części mediów i w środowiskach polityków wizerunek takiego medialnego szołmena, niemal błazna mało powściągliwego w słowach i gotowego zrobić bardzo wiele byle być na pierwszych stronach. Niewykluczone więc, że z jednaj strony nadal będzie popularny u szerokiej publiczności, a zostawiony "na spalonego" przez kręgi polityczne.

WP: W "Sygnałach Dnia" prezydent Lech Kaczyński powiedział: "Nie kazałem go podsłuchiwać, ale wyrzucić go kazałem. I miałem świętą rację, bo premier musi być określonego formatu". Czy ta wypowiedź może wpłynąć w jakiś sposób na postrzeganie Kazimierza Marcinkiewicza?

- No cóż, Marcinkiewiczowi, moim zdaniem, nic tu nie grozi, a Lechowi Kaczyńskiemu owszem. I to sporo. Nawet jeśli by miało się okazać, że Marcinkiewicz coś pokręcił w swojej wypowiedzi. W takich sprawach zewnętrzne śledztwo nic nie da. Takie sytuacje jednoznacznie mogą rozstrzygać zdecydowane gesty honorowe, a te dawno wyszły z mody. Tak więc choćby Marcinkiewicz trochę kręcił, był nieprecyzyjny lub przesadził w swojej wypowiedzi, zawsze będzie miał zwolenników, którzy mu zaufają.

WP: A jak zostanie odebrany sam prezydent?

- Prezydent zaprzeczył słowom Marcinkiewicza, ale i powiedział kilka słów "od siebie" - przyznał, że kazał go usunąć. To były zbyt ostre słowa, więc dla licznej rzeszy niechętnych Lechowi Kaczyńskiemu, to kolejny argument przeciw niemu. Nie wiem, czy to był główny cel Marcinkiewicza, ale sprowokował Lecha Kaczyńskiego do strzelenia sobie kolejnego samobója.

Z Krzysztofem Górskim rozmawiała Agnieszka Niesłuchowska, Wirtualna Polska

W sobotnim "Dzienniku" ukazał się wywiad, w którym Kazimierz Marcinkiewicz powiedział, że w grudniu 2005 Lech Kaczyński prosił ówczesnego szefa ABW Witolda Marczuka o zebranie informacji na jego temat. Prezydent-elekt miał też prosić Marczuka o założenie Marcinkiewiczowi podsłuchu. Jednak zarówno Marczuk jak i Kaczyński zaprzeczyli tym rewelacjom. Sprawą zajęła się Prokuratura Okręgowa w Warszawie, która na zlecenie Prokuratury Krajowej przeprowadzi postępowanie sprawdzające. Minister sprawiedliwości Zbigniew Ćwiąkalski mówił, że jeśli Marcinkiewicz kłamie, mógłby za to odpowiedzieć. Dodawał, że prokuratura przesłucha Marcinkiewicza jako pierwszego. Wystąpi też o rzekomy dowód byłego premiera - notatkę Marczuka.

Źródło artykułu:WP Wiadomości
Zobacz także
Komentarze (0)