Marcin Wolski: w drodze do kontenera. Co przyniesie ustawa o związkach partnerskich?
Wyczytałem informację, którą jeszcze parę lat temu uznałbym za fantastykę lub zgoła kiepski żart. W znanym z kulturalnych osiągnięć Amsterdamie postanowiono, że osobnicy uznani za homo- i ksenofobów będą umieszczani w kontenerowym getcie na obrzeżach miasta. Można by potraktować to jako kolejną ciekawostkę etnograficzną, gdyby nie fakt,że problem prędzej czy później dotrze do nas. W sejmowej obróbce znalazł się już projekt ustawy o związkach partnerskich. Platforma nie mówi nie, zaś Palikot zaciera ręce, dodając, że projekt nie dotyczy tylko homoseksualistów. A kogo? Górala z przysłowiową owieczką, kierowcy z toyotą...? - pisze Marcin Wolski w felietonie dla Wirtualnej Polski.
Łatwo sobie wyobrazić, że minie trochę czasu, a za niniejszy tekst odwiozą mnie szczuki i biedronie do sympatycznego blaszaka w Kobyłce czy innym Pustelniku, a w ramach reedukacji dokwaterują jakiegoś gerontofila...Lepiej nie myśleć.
W dodatku z żądaniami praw dla mniejszości jest jak z jedzeniem pestek. Jak się skończy, nie ma jak się zatrzymać.
W wypadku problemów... nazwijmy ich "teletubisiami" najpierw chciano tylko prawnego uznania związków jednopłciowych, potem oficjalnych małżeństw, potem prawa do adopcji dzieci... Łatwo wyobrazić sobie, że przyjdzie taki czas, że normalna rodzina uznana zostanie tworem patologicznym i WSZYSTKIE dzieci, jeśli jeszcze będą się rodziły, trzeba będzie oddawać pod opiekę par „wujków” i „cioć”.
Nawet nie będzie można przeciw temu protestować – gdyż protest taki zostanie uznany za „mowę nienawiści”.
Co robić? Zacząć się przyzwyczajać, jeżdżąc do Amsterdamu, zanim Amsterdam przyjedzie do nas? A może poczekać zanim problem się rozwiąże – albo przez kompletne wyludnienie, albo za sprawą muzułmanów, którzy, kiedy już opanują Europę, zajmą się tym po swojemu – ścinając homoseksualistów i kamienując lesbijki.
A może pora skończyć z ustępstwami czynionymi dla świętego spokoju, z chęci uchodzenia za postępowych i nowoczesnych...
Poprawność polityczna, wypływająca ze szlachetnych intencji nieczynienia bliźnim co nam niemiłe, w wielkim stopniu przypomina mowę z czasów komunizmu – gdy słowa traciły swój sens, a przymiotnik socjalistyczny spełniał funkcję kasownika. Wiadomo demokracja socjalistyczna miała tyle wspólnego z demokracją normalną, co zwykłe krzesło z krzesłem elektrycznym. Nie oszukujmy się, alkoholicy to nie „trzeźwi inaczej”, narkomani nie „weseli odlotowcy” a bandyci nie „ludzie o odmiennej interpretacji prawa”.
Nazywajmy więc rzeczy po imieniu, a co do prawa, egzekwujmy już istniejące i nie eksperymentujmy z nowinkami. Oczywiście nie jestem za żadną dyskryminacją! Ludzie w czterech ścianach swego domu mają prawo robić, co im się podoba – byle nie za głośno i nie przy rozsuniętych kotarach.
I żeby było jasne - piszę to również, a może przede wszystkim, w interesie ludzi cierpiących na odmienności. Historia naszego gatunku uczy, że po wychyleniu wahadła za bardzo w jedną stronę przelatuje ono w drugą. Akcja rodzi reakcję. Pewnego dnia możemy mieć powtórkę z XIX wieku, gdzie za manifestowanie swej „orientacji” można było pójść do więzienia, lub co gorsza z III Rzeszy, gdzie zboczenia likwidowano razem z tymi, którzy na nie cierpieli. A tego w imię sympatii do Michała Anioła, Oscara Wilde'a czy Marii Konopnickiej, za wszelką cenę chciałbym uniknąć.
Marcin Wolski dla Wirtualnej Polski