PublicystykaMarcin Makowski: Po Smoleńsku państwo nie zdało egzaminu. Ewa Kopacz musi o tym wiedzieć

Marcin Makowski: Po Smoleńsku państwo nie zdało egzaminu. Ewa Kopacz musi o tym wiedzieć

Błyskawicznie potoczyły się wypadki, gdy po ujawnieniu szokujących faktów o fragmentach ośmiu ciał w trumnie gen. Bronisława Kwiatkowskiego najpierw wezwano, a nazajutrz przesłuchano Ewę Kopacz w charakterze świadka. Być może nie doszłoby do tej sytuacji, gdyby nie stanowcze słowa byłej minister zdrowia a następnie premier, że pod Smoleńskiem i w Moskwie dopełniono wszelkich standardów, aby poprawnie zidentyfikować szczątki zmarłych. Wiemy już, że nie dopełniono. Tłumaczenie, że było się na miejscu z odruchu serca i w charakterze wolontariusza niestety niczego w tym fakcie nie zmienia.

Marcin Makowski: Po Smoleńsku państwo nie zdało egzaminu. Ewa Kopacz musi o tym wiedzieć
Źródło zdjęć: © PAP
Marcin Makowski

31.05.2017 | aktual.: 31.05.2017 16:45

”Jeżeli Trybunał Stanu grozi za pomaganie ludziom, to mogę co tydzień stawać przed Trybunałem” - powiedziała dziennikarzom Ewa Kopacz chwilę po opuszczeniu Prokuratury Krajowej w Warszawie. Tym samym podkreśliła linię obrony, którą po ujawnieniu skandalicznych przypadków zaniedbań podczas sekcji zwłok ofiar katastrofy smoleńskiej obrała również Platforma Obywatelska. Otóż według tej narracji Ewa Kopacz udała się do Moskwy nie w celu dopilnowania staranności rosyjskich lekarzy i śledczych. Nie w celu nadzorowania identyfikacji zwłok i przestrzegania procedur, ale z odruchu serca, aby dobrym słowem wspierać bliskich ofiar. ”Byłam tam lekarzem, ale przede wszystkim człowiekiem. Byłam tam ponieważ chciałam w tych bardzo trudnych chwilach opiekować się rodzinami tych, którzy zginęli. (…) Zostałam wyznaczona jako reprezentant rządu do spraw opieki nad rodzinami ofiar. Decyzja została podjęta na moją prośbę. To była moja jedyna rola tam na miejscu. (…) Sekcje zwłok, ekshumacje i inne czynności zarządza prokurator” - napisała na swoim Facebooku Ewa Kopacz.

Wolontariuszka czy urzędnik?

Nie chciałbym kwestionować intencji byłej premier, domyślam się, że to co widziała na miejscu musiało być przytłaczające. Zakładam również, że faktycznie udała się ona w dobrej wierze, z dobrymi intencjami i z empatią podchodząc do obecnych na miejscu rodzin. Jestem w stanie przyjąć nawet założenie, że nie wszystko w chaosie, napiętej atmosferze i przy ówczesnych nastrojach musiało przebiegać idealnie pod względem formalnym. Nie da się jednak obronić tez o politycznym braku odpowiedzialności Ewy Kopacz, a tym samym państwa polskiego, którego priorytetem powinno być nie szybkie - jak dzisiaj tłumaczą politycy opozycji - ale godne i staranne zidentyfikowanie szczątków i przesłanie ich do kraju. Tak, aby już nigdy później nie trzeba było raz zaplombowanych trumien otwierać.

Jeśli premier jak sama mówi, nie brała udziału w czynnościach jako urzędnik odpowiedzialny za dopilnowanie standardów, a za całą resztę odpowiada prokuratura wojskowa - to kto faktycznie ponosi winę za profanację zwłok, której dopuścili się Rosjanie? Kto był oficjalnym reprezentantem państwa polskiego w Moskwie? Kogo Donald Tusk zlecił do tego zadania, jeśli nie Ewę Kopacz, biorącą udział we wszelkich konferencjach prasowych - zarówno na miejscu jak już w Warszawie - podkreślając zaangażowanie lekarzy w sekcjach zwłok, przekopywanie rejonu katastrofy ”na metr w głąb” oraz rodzinną i serdeczną atmosferę w polsko-rosyjskim zespole? Ówczesna minister zdrowia faktycznie reprezentowała rząd, mówiła w jego imieniu i niejednokrotnie z pełną stanowczością podkreślała, że genetycznie przebadano każdy fragment ciała, a ona z czystym sumieniem może powiedzieć rodzinom ofiar, że w trumnach znajdują się ich bliscy.

Ktoś musi być winny

Niestety tak nie jest. Ekshumacje nazywane przez wielu polityków i dziennikarzy ”polityczną nekrofilią” czy ”tańcem na grobach” odsłaniają dzisiaj skalę porażki państwa polskiego, które nie zdało egzaminu. Nie zdało, bo jeśli okazuje się, że w trumnie gen. Bronisława Kwiatkowskiego znajdowało się łącznie osiem fragmentów ciał zawiniętych w czarną folię i obwiązanych sznurkiem, należałoby się spalić ze wstydu, a nie zapewniać o wypełnieniu obowiązków. Nikt nie twierdzi, że katastrofy lotnicze nie rządzą się swoimi prawami, problem polega jednak nie na drobnych i charakterystycznych dla takich wypadków pomyłkach, ale na ich skali. Gdy Holandia identyfikowała i chowała zwłoki pasażerów zamordowanych w wyniku zestrzelenia lotu pasażerskiego MH-17, nikt nie twierdził, że trzeba te osoby pochować w zbiorowej mogile. A tak uważają dzisiaj niektórzy politycy Platformy Obywatelskiej.

Właściwie nikt nie widzi w tej chwili swojej winy po tym, co się stało po katastrofie smoleńskiej. Nikt nie czuje się odpowiedzialny za to, że Rosjanie na własną rękę wrzucali do trumien losowo wybrane fragmenty zwłok - często z elementami gazy, bandażami, narzędziami chirurgicznymi a nawet niedopałkami papierosów. Czy w wyniku przypadku w jednej trumnie można pochować ciałą dwóch osób? Taki przypadek miał bowiem miejsce w przypadku dwóch biskupów podróżujących na pokładzie Tupolewa. Państwo, które nie umie wysłać kompetentnych osób i ponieść odpowiedzialności za tak rażące zaniedbania, traci zaufanie obywateli. Ewa Kopacz musi sobie zdawać z tego sprawę. I wszystko wskazuje na to, że choćby pod względem polityczny, musi również ponieść odpowiedzialność.

Marcin Makowski dla WP Opinie

Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)