Marcin Makowski: Ks. Jerzy Popiełuszko nie zginął przez przypadek. Jego niezłomność budziła wściekłość komunistów
Ks. Jerzy Popiełuszko to nie tylko symbol walki z komunizmem, ale również ceny, którą płaci się za bezkompromisowe mówienie prawdy. I to w czasach, w których prawda była towarem deficytowym. 33 lata po jego męczeńskiej śmierci, słowa i świadectwo, które po sobie zostawił nadal przynoszą owoce. Nadal musimy również walczyć z kłamstwami - choćby o ”przypadkowości” jego śmierci z rąk SB-ków, którzy chcieli go tylko nastraszyć.
Gdy po latach słucha się kazań ks. Jerzego Popiełuszki, zastanawia źródło jego fenomenu. Według współczesnych standardów nie był showmanem - czytał z kartki, momentami lekko usypiającym głosem. A jednak to na jego msze przychodziły tysiące wiernych. Nie pretendował do miana ikony ”Solidarności”, a jednak nią został. Na pewno nie zakładał również, że umrze śmiercią męczeńską. Brał jednak pod uwagę, że bezkompromisowe głoszenie prawdy, może go wiele kosztować. Chyba właśnie tutaj tkwi jego fenomen - prawdy nie rozmieniał na drobne. Ludzie to czuli.
Wczesne powołanie
Był prostym chłopakiem z niewielkiej wioski na pograniczu z Białorusią. Często w literaturze biograficznej można się spotkać ze stwierdzeniem, że zamiast czystej polszczyzny, w domu rodzinnym mówiono białoruskim dialektem. To nieprawda. Kilka lat temu skontaktował się ze mną Marek Popiełuszko, zaprzeczając podobnym rewelacjom. ”To prawda, że w domu dziadków nie mówiono czystym literackim językiem polskim, ale to nie znaczy, że nie mówiono po polsku. Przecież np. to, że górale mówią swoją gwarą nie znaczy, że nie są Polakami. Każdy region ma swoją gwarę i tak samo było u nas. Spędziłem wiele wakacji u babci i dziadka i jedynym językiem był język polski. W rozmowach z nami dziadkowie nawet nie używali gwary, dlatego ja tego języka nawet nie rozumiem” - zapewniał bratanek księdza.
Nie był zatem Jerzy Popiełuszko, jak czasami sugerowała PRL-owska propaganda, spolonizowanym Białorusinem. W młodości raczej się nie wyróżniał, uczył się przeciętnie, stronił od tłumów. Natomiast spokoju szukał w murach okolicznych kościołów. Właściwie od początku przeczuwał jednak, że powołanie zaprowadzi go do seminarium. Swoich znajomych poinformował o decyzji w trakcie studniówki. Komuniści robili wszystko, aby go od tego planu odwieść. Po pierwszym roku studiów został skierowany do Bartoszyc. W latach 1966–1968 odbył tam zasadniczą służbę wojskową w jednostce dla kleryków o zaostrzonym rygorze. Zdania nie zmienił.
Prawda się obroni
Już jako ksiądz, zamiast subtelnej teologii i filozoficznych rozważań, bez koniunkturalizmu zaczął mówić o realiach komunizmu, jak gdyby wychował się poza przytłaczającą retoryką półsłówek i zaklinania rzeczywistości. Chyba właśnie tak- niczego nie planując - został duszpasterzem ludzi pracy. Na początku pracował jako diecezjalny duszpasterz służby zdrowia, aż do niedzieli 31 sierpnia 1980 roku. To właśnie wtedy delegacja strajkującej huty w Warszawie szukała kapłana do odprawienia mszy. Wszyscy w parafii św. Stanisława Kostki byli zajęci, poza jednym skromnym wikariuszem. Jak sam później wspominał, tamtej Eucharystii nie zapomniał do końca życia. Szedł pełen obaw i lęków, a przywitał go szpaler klaskając hutników. Był pierwszym księdzem przekraczającym bramy tego zakładu.
Załoga Lotniczego Pogotowia Ratunkowego lata do najtrudniejszych wezwań
Momentalnie został w oczach robotników bohaterem. Ludziom, którzy nie byli pewni swojego jutra mówił słowa, których wcześniej nie słyszeli. ”Jesteście wolni, a wolność dana jest człowiekowi jako wymiar jego wielkości”. Gdy przychodziły chwile zwątpienia spowiadał, rozmawiał, organizował kursy dokształcające, po prostu był obok. Jego oddanie zaprocentowało, a wokół skromnego kapłana zaczęło się gromadzić wiele osób, które myślało podobnie. Ksiądz Jerzy nie przestraszył się odpowiedzialności, ale szedł dalej. Zaczął organizować pielgrzymki do Częstochowy, później słynne msze za Ojczyznę. Nie jest tajemnicą, że na każdej gdzieś przy głośniku stał zakonspirowany SB-ek, nagrywając jego słowa. A te budziły wściekłość nie tylko w aparacie bezpieczeństwa, ale również na samej górze komunistycznej wierchuszki.
Mord polityczny
Zaczęły się zastraszania, apele o rozsądek i umiar - gdy to nie pomogło - postanowiono Popiełuszkę skompromitować. Do historii przeszło transmitowane przez telewizję przeszukanie jego mieszkania, do którego perfidnie podrzucono amunicję, broń i wydawnictwa drugiego obiegu. Sprawą zainteresowali się towarzysze radzieccy, a żyjący dzisiaj jak pączek w maśle Jerzy Urban - pod pseudonimem - zohydzał odprawiane przez Popiełuszkę msze, nazywają je ”seansami nienawiści”. Ksiądz Jerzy coraz bardziej podupadał na zdrowiu, proponowano mu wyjazd na studia do Rzymu. Było jasne, że pętla wokół niego się zaciska. Nawet w Kościele, niektórzy próbowali przemówić mu do rozsądku, tłumacząc, że działa za ostro, burzy delikatne status quo.
“Mamy wypowiadać prawdę, gdy inni milczą. Wyrażać miłość i szacunek, gdy inni sieją nienawiść. Zamilknąć, gdy inni mówią. Modlić się, gdy inni przeklinają. Pomóc, gdy inni nie chcą tego czynić. Przebaczyć, gdy inni nie potrafią. Cieszyć się życiem, gdy inni je lekceważą” – spokojnie tłumaczył.
Zginął zamordowany przez pracowników SB 19 października 1984 roku. Nie był to żaden wypadek przy pracy, ani zastraszenie, które wymknęło się spod kontroli, jak dzisiaj możemy przeczytać w niektórych mediach. Ks. Jerzy Popiełuszko był przed śmiercią torturowany, skrępowany w bagażniku samochodu musiał się udusić.
Kiedy jego zmasakrowane zwłoki wyłowiono z Wisły, nikt nie miał już wątpliwości co do natury systemu, który skazał go na śmierć. Nie bez powodu na jego pogrzebie Lech Wałęsa powiedział: "'Solidarność' żyje, bo Ty oddałeś za nią życie!”. Właśnie ta odwaga skromnego kapłana przyczyniła się do przyspieszenia upadku komunizmu, o czym pamiętał św. Jan Paweł II. Po beatyfikacji w czerwcu 2010 roku, cztery lata później ruszył trwający po dziś dzień proces kanonizacyjny. Jak sugerują watykaniści, jest już na "ostatniej prostej".
Marcin Makowski dla WP Opinie