PublicystykaMarcin Makowski: Amnezja smoleńska Tuska. Polityczne plemiona będą zadowolone, ale debata wokół przyczyn katastrofy weszła na bieg jałowy

Marcin Makowski: Amnezja smoleńska Tuska. Polityczne plemiona będą zadowolone, ale debata wokół przyczyn katastrofy weszła na bieg jałowy

Jeśli ktoś oczekiwał po poniedziałkowym przesłuchaniu Donalda Tuska trzęsienia ziemi, niepotrzebnie robił sobie nadzieje. Kilkugodzinne maglowanie byłego szefa rządu - choć pokazało skalę amnezji na temat okoliczności wizyt w Smoleńsku - politycznie mogło przekonywać jedynie i tak przekonanych.

Marcin Makowski: Amnezja smoleńska Tuska. Polityczne plemiona będą zadowolone, ale debata wokół przyczyn katastrofy weszła na bieg jałowy
Źródło zdjęć: © PAP/EPA | Bartłomiej Zborowski
Marcin Makowski

Wszystko już gdzieś widzieliśmy. Donald Tusk wsiada z rana do limuzyny, i z Sopotu w atmosferze - jak sam to ujął: ”załatwiania poważnych spraw” - wyjeżdża na przesłuchanie do Warszawy. Może nie w Pendolino, nie w otoczeniu swoich zwolenników, ale również na oczach tysięcy Polaków, obserwujących na żywo jego słowa i wywody w sądzie. I trzeci już raz, jeśli chodzi o meritum, powtarza się ten sam scenariusz. Nie dowiadujemy się niczego nowego pod słońcem, natomiast ci, którzy wobec byłego szefa rządu żywią konkretne emocje, po prostu głębiej okopali się na z góry ustalonych pozycjach.

Smoleński pat

Po kilkugodzinnych jawnych zeznaniach w Sądzie Okręgowym, jedni znowu zobaczyli w Tusku autentycznego lidera opozycji, inni odwracającego kota ogonem "współsprawcę zamachu". Sama debata wokół przyczyn katastrofy zeszła przy tym na drugi plan. Była niejako tłem dla powtarzania rytualnych pytań o rozdzielenie wizyt, oraz udzielania tych samych rytualnych odpowiedzi o braku odpowiedzialności za taki stan rzeczy ze strony ówczesnej Kancelarii Premiera.

Czy można się było spodziewać czegoś innego po prywatnym procesie wytoczonym m.in. Tomaszowi Arabskiemu przez część rodzin ofiar katastrofy smoleńskiej? Nie sądzę. Dlatego właśnie, jeśli ktoś zalicza się to jednego z dwóch politycznych plemion, pomimo braku konkluzji, na koniec dnia odniesie wrażenie, że to on z tego starcia o prawdę wychodzi z tarczą. Zacznijmy od sympatyków byłego premiera.

Mąż opatrznościowy

Choć oficjalnie nie funkcjonuje w polskiej polityce, dla swoich zwolenników Donald Tusk jest jej faktycznym liderem po stronie opozycji, nieoficjalnym kandydatem na prezydenta oraz mężem opatrznościowym, który w decydującym momencie wróci do uciemiężonej przez PiS Warszawy i przywróci dawny blask Platformie, czyniąc wyłom w prawicowym monopolu władzy. W takiej optyce przesłuchanie Tuska wypadło więcej niż dobrze.

W końcu przewodniczący Rady Europejskiej nie ugiął nóg przy żadnym z pytań mecenasa Stefana Hambury, nie stracił panowania, nie zadrżał mu głos, a gdy trzeba było - jak w przypadku zwrócenia uwagi na często ostatnimi czasy wypadki kolumn rządowych - potrafił dogryźć przeciwnikom w znanym dla siebie aluzyjnym stylu. Pod sądem, w ramach wsparcia, czekała na niego grupka zwolenników na czele z posłankami Joanną Muchą, Małgorzatą Kidawą-Błońską i Iwoną Śledzińską-Katarasińską, przekonanymi o ciemiężeniu i uporczywym ”ciąganiu po sądach” byłego przewodniczącego Platformy.

A ten swoimi odpowiedziami, chwaleniem byłego szefa KPRM Tomasza Arabskiego, "rzetelnego i bezstronnego" raportu komisji Millera czy zarzucaniem śp. Lechowi Kaczyńskiemu wykraczania poza prerogatywy konstytucyjne, odwdzięczył się sympatykom przypominając, że w przeciwieństwie do Grzegorza Schetyny, potrafi być w swojej narracji konsekwentny.

"Wszyscy jesteśmy ofiarami fałszywej narracji powstałej kilka tygodni po katastrofie, w której rząd powinien wykonywać polecenia prezydenta odnośnie polityki zagranicznej" - powiedział były premier, dodając przy tym, że czuje się dotknięty "narastającą od pierwszych dni po katastrofie kampanią kłamstw smoleńskich" oraz "drastycznie nieuzasadnionymi oskarżeniami", które "dziś dogorywają w niesławie, ale przez wiele lat demolowały emocje i życie publiczne w Polsce". Jeśli chodzi o swoją rolę w tzw. rozdzieleniu wizyt z 7 i 10 kwietnia, Tusk nie widzi uzasadnienia w stawianiu podobnej tezy, uznając przy tym, że Lech Kaczyński "przyjął z ulgą" taki stan rzeczy, a krytycznych opinii nie pamięta. Teraz na chwilę odłóżmy różowe okulary i załóżmy te czarne.

Kłamca smoleński

Przyjmując wykładnię politycznych krytyków byłego premiera, jak to ujął mecenas Hambura używając retoryki bokserskiej, "Tusk przegrał w pojedynku na mierzenie się wzrokiem". Nie udźwignął presji, nieustannie zasłaniał się niepamięcią, twierdząc niezgodnie z prawdą, że prezydent Kaczyński nie oponował wobec osobnych delegacji KPRM oraz KPRP. Tymczasem wystarczy przeczytać ówczesne wypowiedzi, aby okazało się, że Donald Tusk kłamie. "Ja myślę, że byłoby lepiej, żeby to była wspólna wyprawa prezydenta i premiera, ale jeżeli jest to niemożliwe, to ja jadę w dniu, w którym będą podstawowe uroczystości, a to jest 10 kwietnia" - mówił przecież Lech Kaczyński przed katastrofą rządowego Tupolewa.

Podobnie rozminął się z prawdą Tusk twierdząc, że szef jego kancelarii Tomasz Arabski nie odpowiadał za organizację lotów. Tymczasem 14 października 2008 to właśnie śp. prezydentowi odmówiono rządowej maszyny na szczyt unijny w Brukseli. Pismo, które wpłynęło w tej sprawie do Kancelarii Prezydenta podpisane było przez Arabskiego.

Podobnie wyglądała sytuacja, w której Tusk tłumaczył treść słynnej już rozmowy z Władimirem Putinem na molo w Sopocie, podczas której wg zwolenników teorii o zamachu, jego szczegóły miały być uzgodnione właśnie wtedy, bez żadnych świadków treści rozmowy. Tymczasem zgodnie z zapewnieniami przewodniczącego Rady Europejskiej, konwersacja dotyczyła miejsc, w których po plaży biega Donald Tusk oraz położenia jego domu. Czyli czysta kurtuazja oraz polityczny small talk. "Rozmowa na molo o bieganiu i o plaży. Tusk to ma klawe życie. Za nic nie odpowiada, z Putinem porozmawia o plaży, Junckerowi nałoży marynarkę. O tym, że prezydent Kaczyński chciał wspólnego lotu, nie pamięta. A 100 tys zł miesięcznie na konto wpływa. Tusk, jesteś bezczelnym kłamcą. Skończysz przed Trybunałem Stanu!” - skomentował na Twitterze Adam Andruszkiewicz. Tym samym unikanie trudnych pytań, zasłanianie się niepamięcią czy żelazne trzymanie się wersji o braku jakiejkolwiek odpowiedzialności KPRM za błędy przy rozdzieleniu wizyt, w oczach politycznych wrogów byłego szefa PO kolejny raz zabrzmiały jak potwierdzenie teorii o "kłamcy smoleńskim", bagatelizującym swoje winy.

Co dla reszty?

Jaki obraz przesłuchania Tuska w roli świadka zostanie w głowie reszty odbiorców? Paradoksalnie - żaden. W końcu nie doszło do oczekiwanego przełomu, "sądnego dnia". To, że Donald Tusk cierpi na posmoleńską amnezję wiedzieliśmy od dawna, zaskakująca może być jedynie jej skala. O tym, że aspiruje do powrotu do polskiej polityki mamy świadomość od kilku lat. Smutną konkluzją całego procesu może być natomiast fakt, że jest istota - czyli wyjaśnienie odpowiedzialności za katastrofę smoleńską i ona sama - zdaje się coraz bardziej rozmywać na horyzoncie partykularnych sporów, partyjnych wojen i doraźnych emocji.

Tusk może jeszcze przyjechać zeznawać w tej sprawie dziesięć razy i nic więcej ponad utrwalenie status quo się nie wydarzy. Nie wskrzesi się wokół smoleńska żadna dodatkowa iskra, która rzuci światło na realną istotę problemu, która w najbardziej ogólny sposób znana jest od ośmiu lat. Państwo polskie nie zdało wtedy egzaminu i niestety nic nie wskazuje na to, aby potrafiło wskazać winnych. I to jest być może najbardziej dojmujące, reszta to didaskalia.

Marcin Makowski dla WP Opinie

Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)