Marcel Fratzscher: Nietypowa niechęć Niemców do handlu
Kończą się szanse na podpisanie Transatlantyckiego Partnerstwa w dziedzinie Handlu i Inwestycji (TTIP). W tym i przyszłym roku odbędą się wybory w USA, Francji i Niemczech. Kampanie wyborcze przebiegać będą w warunkach coraz bardziej wrogich dla jakichkolwiek umów międzynarodowych. Największe zagrożenie nadciąga z najmniej spodziewanej strony: od mistrzów świata w eksporcie, Niemiec - pisze Marcel Fratzscher. Artykuł w języku polskim ukazuje się wyłącznie w WP Opiniach w ramach współpracy z Project Syndicate.
17.06.2016 | aktual.: 25.07.2016 18:09
Aktualnie TTIP sprzeciwia się około 70 proc. niemieckich obywateli, prawie dwa razy więcej niż w innych krajach Europy. Większość wierzy, że Niemcy nie zyskają gospodarczo, że ucierpią płace pracowników niewyspecjalizowanych, wielkie korporacje wzbogacą się kosztem konsumentów, naruszona zostanie ochrona informacji i przyrody, a prawa obywateli będą podważone.
Jednak szereg badań wykazał, że wszystkie te twierdzenia są wyolbrzymione lub po prostu nieprawdziwe. W rzeczywistości Niemcy należałyby do głównych beneficjentów TTIP. Przecież od końca II wojny światowej rozwój gospodarczy Niemiec napędzany był przez konsekwentną otwartość na handel międzynarodowy i integrację ekonomiczną. Dlatego Niemcy w Europie są gospodarką najbardziej otwartą i uzależnioną od handlu.
Szacuje się, że do 2035 roku w Niemczech TTIP podniósłby roczny dochód na mieszkańca o 1-3 proc. albo o 300-1000 euro. Ponadto niemal połowa niemieckich miejsc pracy związana jest pośrednio lub bezpośrednio z sektorem handlu, więc umowa pomogłaby ochronić zatrudnienie. Z kolei konkurencyjność niemieckich firm międzynarodowych wzrosłaby dzięki zwiększeniu zdolności USA i Europy do decydowania o regułach światowego biznesu. Oczywiście, na TTIP nie zyskałaby każda osoba czy firma, ale dla niemieckiej gospodarki i obywateli wynik netto byłby całkiem pozytywny. Dlaczego zatem tak wielu Niemców sprzeciwia się umowie?
Jedną z przyczyn jest rosnąca niechęć do zmian spowodowana pozornym sukcesem gospodarczym. Niemcy nie tylko przetrwały globalny kryzys finansowy z roku 2008 i europejski kryzys długu państwowego, ale w ostatnich latach rzeczywiście rozwijały się, doświadczając poważnego przyrostu PKB i znaczących podwyżek płac. Licząc od roku 2005, bezrobocie zmniejszono o połowę, aż osiągnęło rekordowo niski poziom 4,6 proc., a nadwyżka na rachunku obrotów bieżących wzrosła do zdumiewającego 8 proc. PKB.
Jednak pozycja gwiazdy na europejskiej scenie ekonomicznej przyczyniła się do inercji w obszarze decyzji politycznych, niemal całkowicie zahamowując reformy gospodarcze w kraju. Podczas gdy większość Europejczyków desperacko szuka ścieżek wyjścia z kryzysu, Niemcy nie widzą powodów, żeby burzyć swoje rzekomo pomyślne status quo.
Wbrew temu jednak, co chcieliby myśleć Niemcy, rozwój ich kraju nie był ostatnio gładki i bezproblemowy. W rzeczywistości w latach dwutysięcznych Niemcy zwane były "chorym człowiekiem Europy", a teraz nadgoniły zaawansowane gospodarki jedynie w kilku obszarach. Wciąż jednak mają najniższy poziom inwestycji publicznych i prywatnych wśród krajów OECD (Organizacja Współpracy Gospodarczej i Rozwoju - przyp. red.). Wkrótce też mocno uderzą zmiany demograficzne. Zatem oprócz krótkoterminowej stymulacji gospodarki, TTIP pomógłby Niemcom poradzić sobie z postępującymi wyzwaniami długofalowymi.
Sprzeciw Niemiec wobec TTIP pochodzi też z rosnącej ostatnio popularności ruchów populistycznych i nacjonalistycznych w całym zachodnim świecie. Atrakcyjność tych sił jest szczególnie zauważalna w UE. Bazuje bowiem na powszechnie przyjmowanym założeniu, że integracja Europejska osłabiła suwerenność narodową i pozostawiła obywateli na pastwę decyzji niedemokratycznie wybieranych technokratów. Dlatego też ostatnia rzecz, której chcieliby Europejczycy, to kolejny zestaw spisanych za zamkniętymi drzwiami ponadnarodowych regulacji, które miałyby zarządzać ich gospodarkami.
Ta perspektywa jest szczególnie dotkliwa dla Niemców, którzy pozostają rozgoryczeni od czasu gdy, ich zdaniem, w okresie kryzysu byli głównym płatnikiem europejskich długów. Część wierzy teraz, że TTIP jest kolejną sztuczką obliczoną na wykorzystanie gospodarczej siły i hojności Niemiec. Ukojenie tych obaw nie będzie łatwe.
Trzecim powodem dla sprzeciwu Niemiec wobec TTIP jest tocząca się aktualnie walka o redystrybucję dóbr. Niemcy mają teraz najwyższy wskaźnik prywatnych nierówności majątkowych w strefie euro. W ostatnich dwóch dekadach zaobserwowano też gwałtowny wzrost nierówności płac.
W rzeczywistości wielu Niemców spodziewa się dalszego wzrostu nierówności. Powszechnie obchodzona jest płaca minimalna, podczas gdy część polityków gromadzi głosy i zbija kapitał symboliczny podsycając obawy przed napływem uchodźców. Sugerują oni, że otwartość na obcokrajowców jedynie pogłębi nierówności.
Niemieckie rozczarowanie potęguje poczucie dzielone przez wielu w świecie Zachodu, że system jest "ustawiony". Pomimo ogólnoświatowego skandalu wokół standardów spalania, menedżerowie Volkswagena otrzymali w tym roku olbrzymie premie. Ujawnienie Panama Papers pokazało jak najbogatsi unikają płacenia podatków. Dlatego też argumenty, że na TTIP skorzystają w pierwszej kolejności bogaci, padły na podatny grunt wśród związków zawodowych i innych organizacji.
Gospodarka zależna od handlu może wiele zyskać na deregulacji, zwłaszcza w relacjach z tak dużym rynkiem jak amerykański. Niemcy powinny używać swoich wpływów politycznych i namawiać europejskich partnerów, żeby podpisali umowę. Jednak niemieccy liderzy nie będą raczej naciskać na niepopularny układ w sytuacji, kiedy poparcie tracą dwie największe partie polityczne, Unia Chrześcijańsko-Demokratyczna i Socjaldemokratyczna Partia Niemiec. A to są - szczególnie dla Niemców - złe wieści.
Marcel Fratzscher - były szef Wydziału Analiz Polityki Międzynarodowej w Europejskim Banku Centralnym. Prezes think tanku DIW Berlin.
Tłumaczenie: Mikołaj Golubiewski
Copyright: Project Syndicate, 2016