Mamy PiS
Z dumą patrzą na zajmujących wysokie stanowiska synów. Blask ich zwycięstwa to dla matek nagroda za lata opieki, ale też nerwy, gdy ich chłopcy atakowani są przez media lub politycznych przeciwników.
Prezydent Lech Kaczyński lubi w pracy otaczać się kobietami przypominającymi jego matkę. - Drobne, zaradne i opiekuńcze szatynki zawsze miały u niego powodzenie - przyznaje jedna z kobiet, której szefował jako prezydent stolicy.
Szefowi klubu parlamentarnego PiS Przemysławowi Gosiewskiemu matka przekazała upór w walce. Ona przez lata walczyła o jego zdrowie, on - o miejsce przy boku braci Kaczyńskich. - Oboje dla tych, którym służą, zrobią wszystko - twierdzi Jan Gosiewski, ojciec Przemysława. Z kolei marszałek Sejmu Marek Jurek nie ukrywa, że matka to dla niego wciąż niedościgniony wzór walki z komunizmem w Polsce.
"Politykiem swojej matki" potocznie zwie się w PiS posła Tadeusza Cymańskiego. - Tadek, trzeba zrobić tak i tak - mówi matka, a liczący już pół wieku syn zawsze obiecuje dopilnować, by wszystko było tak, jak chce mama.
Politycy PiS, gdy mówią o matkach, wyciszają ostre słowa, tak łatwo przechodzące im na co dzień przez gardło. Minister sprawiedliwości Zbigniew Ziobro (wciąż kawaler) mówi tylko: - Moja mama to piękna, wrażliwa kobieta.
Dodaje, że musi ją chronić, bo z powodu sprawowanej przez syna funkcji była już atakowana. Zapracowane, głęboko religijne, twarde, o silnym poczuciu patriotyzmu, piękne - tak najczęściej określają swe matki czołowi politycy rządzącego Prawa i Sprawiedliwości.
Jadwiga Kaczyńska
emerytowana polonistka, 79 lat, matka prezydenta RP Lecha Kaczyńskiego i prezesa PiS Jarosława Kaczyńskiego (obaj 57 lat)
- Nie zawsze mam te same przekonania co mama, bo jest bardziej konserwatywna niż ja. Ale strasznie nie lubię się z nią nie zgadzać albo robić coś, czego mama by nie akceptowała - mówi nam prezydent Lech Kaczyński.
- Mieszkam z mamą, więc siłą rzeczy omawiamy na bieżąco wszystko, co się dzieje w kraju - opowiada prezes Jarosław Kaczyński. - I gdy czasem zapomnę czegoś jej powiedzieć, na przykład, że szefem TVP został Bronisław Wildstein, ma do mnie pretensje. Wywarła na mnie ogromny wpływ, łącznie z tym, że jestem dziś znanym politykiem, bo to przez jej kolegę ze studiów, Jana Józefa Lipskiego, nawiązałem kontakt z KOR.
- Był czas, gdy bałam się patrzeć na informacje w TVN24 - zwierza się Jadwiga Kaczyńska. - Te ciągłe najazdy, nieprzyjemne wypowiedzi przeciwko synom. To boli, choć oczywiście ja też potrafię im powiedzieć, gdy robią coś, co mi się nie podoba. Gdy Jarek ma ważne wystąpienie, od razu do mnie dzwoni i pyta, co o tym sądzę.
- Dziś, choć jest dopiero południe, dzwoniłem do mamy już dwa razy - dodaje Lech. - Rok temu, gdy byłem prezydentem Warszawy, odwiedzałem ją na Żoliborzu niemal codziennie. Teraz kontakt jest troszeczkę rzadszy, bo muszę jechać w trzy samochody i trudno przejeżdżać ulicami incognito.
- Mama często dzwoni do mnie, żeby spytać, czy wrócę na kolację do domu - mówi Jarosław. - Zawsze czeka na mnie kolacja z przeciętym grejpfrutem i kiwi. Gdy powrót jest późny, mama potrafi mi nawet pościelić łóżko.
Zaglądam wtedy tylko na chwilkę do jej pokoju, by sprawdzić, czy wszystko w porządku. Do dziś oddaje matce swoje pieniądze. - Dla siebie biorę tylko wedle potrzeb, które mam ograniczone. Nie jestem przywiązany do pieniędzy, nierzadko mama mobilizowała mnie do odbioru wypłaty, bo w domu raczej nie zdarzało się, by pierwszego nie było ani grosza - przyznaje Jarek.
Synowie zapewniają, że nigdy nie rywalizowali o miłość matki. - Wracali ze szkoły zmartwieni i mówili: "Pytano nas o kompleksy. Dlaczego nie wyróżniasz żadnego z nas? Wtedy moglibyśmy mieć jakieś kompleksy". A ja naprawdę kocham ich po równo - opowiada pani Jadwiga. Kocha, choć nie należeli do najgrzeczniejszych. - Pamiętam, jak Jarek odprawiał procesję gorzkich żali na cześć nielubianego nauczyciela, a Leszek z nudów wyskoczył z pierwszego piętra w szkole i spadł prosto na przechodzącą wicedyrektor. I jeszcze te ich powroty do domu, gdy drżałam, bo był taki okres, że ciągle słyszałam tylko szmata i szmata, czyli dwója i dwója, i serce mi się kroiło. Czasami pragnęłam, żeby ukryli przede mną tę wiadomość, ale jak mogli to zrobić, skoro uczyłam ich, że najważniejsza jest prawda?
- Mama zawsze miała pełne ręce pracy - wspomina Lech Kaczyński. - Pamiętam, jak pracowała nad "Nowym Korbutem", olbrzymią bibliografią polonistyczną. Na karteczkach, na których zwykle zapisywała dane bibliograficzne, wypisywała nam numery autobusów żoliborskich. Ja byłem zawsze 116. Jeździliśmy karteczkami po podłodze między kuchnią a salonem. - Mama ma niezwykły dar barwnego opowiadania - dodaje Jarosław. - Opowiadała nam o wojnie. Długo dzieliłem swoje życie na dwa okresy: do 12. roku życia i potem, bo mama miała 12 lat, gdy wybuchła wojna. Jako dziecko nie mogłem się więc doczekać, gdy skończę 12 lat. Lech Kaczyński: - Mama była sanitariuszką Szarych Szeregów na Kielecczyźnie i to jej opowieści o partyzantach i śpiewane przez nią piosenki budowały patriotyczną atmosferę domu.
Jarosław Kaczyński: - W 1989 roku bardzo się cieszyła z przełomu i że jej synowie w nim uczestniczą. Zwłaszcza że ja wówczas awansowałem i przestałem być życiowym rozbitkiem.
- Nigdy nie myślałam o nim jak o rozbitku - zaprzecza pani Jadwiga. - Raczej, że jest samotnikiem, do czego skłonności ma po mnie. Miał 18 lat, gdy powiedział, że się nie ożeni. I tylko raz wydawało mi się, że zmieni zdanie. Ta dziewczyna powiedziała mi potem, że to nie ona jego, lecz on ją porzucił. Dla KOR. Ile w tym prawdy, nie wiem. Wiem tylko, że dziś ta pani znów jest sama i Jarek bardzo się cieszy, ilekroć ją spotyka.
Poza tym zawsze wydaje się zdziwiony, gdy ktoś zarzuca mu, że nie ma rodziny. Mówi wtedy do mnie: Przecież mam ciebie, Leszka, Marylkę (czyli żonę brata), a nawet wnuczkę. Bo o wnuczce Leszka Jarek mówi "nasza wnuczka".
Jarosław uważa, że po mamie odziedziczył przede wszystkim wrażliwość na los innych. - Zupełnie natomiast nie przejąłem jej olbrzymiej łatwości w nawiązywaniu kontaktów z innymi ludźmi - wyznaje. Lech do cech odziedziczonych po matce zalicza miłość do zwierząt. Z ojcem łączyło ich za to podobieństwo fizyczne. - Przejęliśmy po nim budowę ciała, niestety, niezbyt wysoką, oraz ton głosu - mówi Lech. - Przez lata, dzwoniąc do rodziców, z którymi mieszkał brat, nie wiedziałem, czy rozmawiam z Jarkiem, czy z tatą.
Obaj bracia Kaczyńscy szczególnie wspominają krótkie futerko matki, które nosiła, gdy byli małymi chłopcami. Lech: - Bardzo lubiliśmy, gdy była w domu, dlatego gdy wychodziła, straszyliśmy ją, że ukryjemy się pod jej krótkim futrem.
Jarosław: - Chowaliśmy pod futerko głowy, by w ten sposób pokazać, że i tak z nią idziemy. Chcieliśmy z mamą być zawsze i wszędzie.
Jadwiga Gosiewska
70 lat, wciąż czynny zawodowo lekarz pediatra, matka Przemysława Gosiewskiego (42 lata), szefa klubu parlamentarnego PiS
- Mama zawsze była osobą zapracowaną. Jedynym pediatrą w Darłowie, dlatego ciągle miała dyżury. Mimo to w domu odgrywała większą rolę niż ojciec - twierdzi Przemysław Gosiewski, jeden z najważniejszych polityków swej partii.
- Żona kocha syna nad wszystko - mówi Jan Gosiewski, ojciec Przemysława. - I w dzień, i w nocy mają ze sobą kontakt.
- Staram się codziennie do mamy zadzwonić, ale moje funkcjonowanie zawodowe powoduje, że kontaktujemy się zwykle między pierwszą a drugą w nocy - przyznaje szef klubu parlamentarnego PiS.
- Odporność na brak snu Przemko po mnie odziedziczył - przyznaje pani Jadwiga. Tylko w dniu wyborów Przemysław dzwonił do niej wcześniej, gdy zwycięstwo PiS było już pewne: - Od razu wykręciłem numer. Rodzice bardzo przeżywają moje działania polityczne. Oglądają mnie w mediach, zbierają opinie.
- Powiedz, powiedz, jak proszki łykałaś po tym podłym telewizyjnym programie o Przemku - podpowiada żonie Jan Gosiewski.
- Proszę się nie dziwić. Jestem ich jedynym dzieckiem, młodszy o siedem lat brat zmarł w czasie porodu - mówi Przemysław.
Z rodzicami widuje się dwa razy do roku: na święta Bożego Narodzenia i w czasie letnich wakacji, które u dziadków nad morzem w Darłowie najchętniej spędzają wnuki: Eryk z pierwszego małżeństwa Przemysława Gosiewskiego oraz Kinga i Miłosz z drugiego.
Dzieci Gosiewskiego, podobnie jak on w dzieciństwie, mają problemy ze zdrowiem. - Na mnie mama znalazła sposób: wyjeżdżaliśmy dwa razy do roku w góry, by zmieniać klimat i zapominać o chorobach - mówi poseł. - Ile przygód przy tym było! - mówi matka. - Raz śnieg spadł niespodziewanie i zrobiło się ciemno jak w nocy, a my na szlaku w górach. Ledwo dotarliśmy do schroniska.
To dzięki chorobie syna zwróciła się w stronę Boga. - Mąż był w PZPR, ale pochodził z bardzo religijnej rodziny, mieli nawet swojego arcybiskupa wileńskiego. A moja rodzina to byli porządni, lecz niewierzący ludzie - wspomina Jadwiga. - Syn widział tę moją przemianę, że w Bogu trzeba szukać oparcia, i jest taki sam. Bardzo wierzący, ale nie na pokaz. - Wiara bardzo ich ze sobą związała - ocenia ojciec. - Nie musi mi nic mówić, ja i tak czuję wszystko, co się jego tyczy - potwierdza pani Jadwiga. - Jesteśmy do siebie bardzo podobni, nawet w tym, że nie lubimy stać przed lustrem i się stroić. Szkoda na to czasu.
- Prócz zamiłowania do podróżowania mama zaraziła mnie miłością do historii - opowiada Przemysław. - Wprawdzie to ojciec jest historykiem, ale to mama opowiadała mi tyle z dziejów Polski, że zostałem olimpijczykiem.
- Na konkurs historyczny przygotowywał się, siedząc owinięty w koce, bo akurat mieliśmy remont centralnego ogrzewania - wspomina Jadwiga. - Ludzie mówią, że ma w sobie zaciekłość, ale on po prostu, jak wyznaczy sobie cel, to musi go dopiąć.
Jadwiga Jurek
69 lat, emerytowana nauczycielka matematyki i fizyki, matka Marka Jurka (46 lat), marszałka Sejmu
Jadwiga Jurek jest osobą religijną i pokorną. Nie udziela wywiadów, bo uważa, że wystarczy, gdy robi to jej syn. - Bardzo przeżywa wszystko, co mówi się o mnie w mediach - tłumaczy mamę Marek Jurek. Była pierwszą osobą, do której zadzwonił, gdy został marszałkiem Sejmu. - Pozostajemy w stałym kontakcie telefonicznym, w Gorzowie Wielkopolskim spotykamy się tylko na Boże Narodzenie i podczas wakacji - przyznaje polityk.
Pani Jadwiga miała 23 lata, gdy urodziła Marka. Brat Wojtek, ksiądz, jest o dziewięć lat młodszy. Marek też zastanawiał się nad seminarium, ale - jak zwykł powtarzać - "niczym święty Tomasz More nie mógł zostać księdzem, bo za bardzo kochał swoje kobiety".
- Mama była w domu mamą, a w szkole wychowawczynią - wspomina. - Była nauczycielką wymagającą, szczególnie jeśli chodzi o wychowanie. Ja z kolei do najspokojniejszych nie należałem. Gdy miałem 13 lat, przesunęła mnie do innej szkoły, bo przed wywiadówką schowałem jej dziennik. Sam uczyłem się dobrze, ale było mi żal kolegów - zapewnia marszałek.
Najważniejszą cechę odziedziczoną po matce określa jako "dzielność życiową": - Była bardzo honorowanym i uznawanym nauczycielem, a jednocześnie miała blokady rozwoju zawodowego, bo jako katoliczka wielokrotnie namawiana do akcesu do PZPR zawsze odmawiała. Widziałem, jak przeżywała tę presję.
Żona Marka Jurka wyznała kiedyś: - Mam ogromny podziw dla mamy Marka. On już przed maturą angażował się w działalność opozycyjną. Pod znakiem zapytania stanęły jego studia, ją wyrzucono ze szkoły. W domu Jurków się nie przelewało. - Pieniędzy nie było więc dużo, ale zawsze byłem uczony, że jeśli w domu są goście, to najlepsze kąski przeznaczone są dla nich. Tak samo jak rodzice oddawali mi i Wojtkowi, co najlepsze, na przykład nóżki, gdy na obiad był pieczony kurczak - wspomina Marek Jurek.
Z dzieciństwa dzisiejszy marszałek Sejmu najcieplej wspomina okres, gdy rodzice kupili używaną syrenkę 102 i robili nią wypady za miasto. Przez lata miejscem niedzielnych spacerów był też sąsiedni stadion żużlowy. - Mama kupowała kwiaty i przesadzany przez barierkę podawałem je moim ulubionym żużlowcom - opowiada marszałek. - Mnie jednak ciągnęło do piłki nożnej. Widząc to, mama uszyła mi pierwszą w Gorzowie biało-niebieską flagę, na długo przed tym, jak pojawiły się szaliki. Na mamę zawsze mogłem liczyć.
Anna Kurska
77 lat, senator PiS, matka Jacka Kurskiego (40 lat), posła PiS zwanego bulterierem braci Kaczyńskich, bo to on w kampanii wyborczej zadał Donaldowi Tuskowi decydujący cios, wypominając mu dziadka z Wehrmachtu, oraz Jarosława Kurskiego (43 lata), dziennikarza "Gazety Wyborczej"
- Takie zdjęcie im trzeba zrobić - cieszy się Anna Kurska na widok poklepujących się po plecach Jacka i Jarka, których wieloletnia walka po przeciwnych stronach politycznej barykady urosła już do symbolu "braterstwa na noże". Zaczęło się od różnicy zdań na temat Lecha Wałęsy w 1990 roku. Dlatego gdy dziś wszyscy troje spotykają się w Sejmie, by zrobić rodzinną fotkę dla "Przekroju", w oczach przechodniów budzą ciekawość.
Z matką każdy z synów wita się serdecznie. Gdy na chwilę zostajemy same, Anna Kurska mówi szeptem: - Moi synowie chyba wreszcie zrozumieli, że brata ma się tylko jednego. - To mój patent - przekonuje Jarek - W pewnym momencie powiedziałem do Jacka: słuchaj, mimo różnic jedno nas łączy: ty i ja mamy tylko po jednym bracie. I wydaje mi się, że Jacek to kupił. Mama zawsze miała obsesję na punkcie naszej współpracy, to dzięki niej utrzymujemy relacje rodzinne.
- Próbowała nas godzić - potwierdza Jacek. - Nie chcę powiedzieć niczego, czego bym później żałował, ale nie miała na tym polu spektakularnych sukcesów. Chyba to my powoli dorastamy do pewnych spraw.
Obaj zgodnie zapewniają, że dziś mogą rozmawiać ze sobą o wszystkim. Z wyjątkiem polityki. Anna Kurska: - Jacek zawsze był pogodnym, słonecznym dzieckiem, w jego towarzystwie się wypoczywało. Jarek z kolei ma moją wrażliwość. Wszystko analizuje i głęboko przeżywa - opowiada matka.
- Po mamie wziąłem pogodę ducha i pewne roztrzepanie - potwierdza Jacek. - Odziedziczyłem po mamie dużą wrażliwość, za dużą - zgadza się Jarek. - Nie jestem odporny na stres, jestem zbyt delikatny jak na ten świat. Mama właśnie taka jest: zbyt wrażliwa i trochę życiowo nieporadna.
Anna Kurska dziwi się, bo z tym radzeniem jej zdaniem nie było źle. Od 18. roku życia utrzymywała się sama, bo była późnym dzieckiem i gdy rozpoczynała studia, nie mogła liczyć na pomoc matki emerytki. - Dużo pracowała - wspomina Jacek. - Późno wracała z sądu. Nocami pisała uzasadnienia wyroków. Mam taką ikonę przed oczami: jesień, czerwone liście i ja, trzy-czteroletni, wypatrujący, kiedy wreszcie mama wysiądzie z tramwaju. Nagle widzę, jak wyłania się w gomułkowskim ortalionie i biegnę do niej co sił w nogach. Było jej troszkę mało.
Jarek woli wspominać fik-mig, czyli okrzyk, którym oznajmiał wieczorem, że nie ma już siły nawet się rozebrać, więc robi nogami do góry fik, by mama w mig ściągnęła mu spodnie i położyła spać. - Jacka zawsze byłam pewna, że sobie poradzi w życiu - mówi Anna. - Od małego był przebojowy, miał 8 lat, gdy uparł się, by iść na mecz piłkarski, 10 lat, gdy upiekł pierwszy piernik. Tymczasem Jarek, choć starszy, długo pozostawał w zasięgu mej troski ze względu na wrażliwość.
Tygodnie, które Jarek spędził w więzieniu zgarnięty przez ZOMO w 1983 roku, były jednymi z najgorszych w jej życiu. - Mama potwornie to przeżywała. Od razu wyobrażała sobie przesłuchanie anioła z wiersza Herberta, podczas gdy ja czułem się jak młody Konrad. Poruszała niebo i ziemię, by mnie uwolniono.
Teraz Jarek dwa razy w miesiącu jeździ do Gdańska i mieszka wówczas u rodziców. Jacek widuje się z matką w parlamencie - posiedzenia Sejmu i Senatu często się zbiegają.
Pamiętają największą niespodziankę, jaką zrobili matce: na początku lat 80. Jarek wyjechał pierwszy raz do Belgii, gdzie zarobił 30 dolarów. Jacek zaś za te pieniądze wystał dla mamy wymarzoną pralkę automatyczną.
- Stał całą noc i rankiem zdobył ostatnią - chwali brata Jarek. - Pralkę, choć skorodowaną, mam do dziś - przyznaje Anna Kurska.