Małym trudniej pisać prawdę
Wójtowie, burmistrzowie i prezydenci
wymuszają uległość prasy szykanami ekonomicznymi - wynika z
raportu "Rzeczpospolitej". Lokalni politycy używają takich
argumentów bez względu na to czy przychodzą z SLD czy PO, pisze
gazeta.
03.11.2004 | aktual.: 03.11.2004 08:49
Każdy z nas ma swojego Kurczuka, mówią wydawcy lokalnej prasy. Najczęściej jest tak: gazeta pisze o wątpliwościach co do jakiegoś przetargu. Albo o tym, że burmistrz zatrudnił siostrzenicę, wujka i jeszcze żonę brata. Czasem wystarczy zwrócenie uwagi, że klatki schodowe są brudne, by dla dziennika zaczęła się droga przez mękę - pisze "Rzeczpospolita".
Dziennik przypomina o sprawie barona SLD Grzegorza Kurczuka i "Dziennika Wschodniego" i opisuje problem, jaki miała gazeta "NTP Tydzień Płocka". Za napisanie artykułu o prezydencie miasta została przez niego obłożona embargiem na reklamy. Prezydenta posłuchały wszystkie miejskie spółki i te spośród prywatnych firm, które chciały współpracować z miastem. W efekcie gazeta popadła w długi. Wtedy nagle znalazł się wybawca - ówczesny mazowiecki baron SLD Andrzej Piłat. Chciał gazetę kupić, ale jej właścicielka odrzuciła ofertę.
Takie rozmowy jak z Kurczukiem, to nic nowego - mówi Andrzej Olszewski, wydawca i właściciel "Kurka Mazurskiego". Niedawno zjawił się u niego radny ze Szczytna, który zapowiedział, że za opublikowanie krytycznego artykułu o nim, doprowadzi do upadku pisma. "Rzeczpospolita" publikuje znacznie więcej tego typu przykładów. (PAP)